sobota, 9 czerwca 2018

34. Kiedy wszystko zaczyna się układać...


-Fajnie, że wpadłeś – powiedział Ron, szczerząc do niego zęby.
                Harry zamrugał i rozejrzał się. No tak, był w skrzydle szpitalnym. Za oknami na ciemnoniebieskie niebo wpełzła już purpura. Mecz musiał się skończyć wiele godzin temu… i wiele godzin temu stracił szansę dopadnięcia Malfoya. Głowa mu dziwnie ciążyła, podniósł rękę i poczuł, że ma na niej turban z bandaży.
-Co się stało?
-Pęknięcie czaszki – odpowiedziała pani Pomfrey, podchodząc do jego łóżka i popychając go na poduszki. – Żadne zmartwienie, od razu to zlikwidowałam, ale zostaniesz tu do rana. Przez kilka godzin nie wolno ci się nadwyrężać.
-Nie chcę zostać tu na noc! – krzyknął ze złością Harry, siadając i odrzucając koce. – Chcę odnaleźć McLaggena i zabić go.
-Obawiam się, że to podpada pod kategorię „nadwyrężeń” – oświadczyła pani Pomfrey, wpychając go stanowczo do łóżka i grożąc mu różdżką. – Zostaniesz tu, dopóki cię nie zwolnię, Potter, chyba, że chcesz, żebym wezwała dyrektora.
                I żwawym krokiem odeszła do swojego gabinetu, a Harry opadł z powrotem na poduszki, dygocząc ze złości.
-Wiesz, ile przegraliśmy? – zapytał Rona przez zaciśnięte zęby.
-No, wiem – odrzekł Ron takim tonem, jakby się usprawiedliwiał. – Końcowy wynik to trzysta dwadzieścia do sześćdziesięciu.
-Wspaniale. – oburzył się Harry (…)
-Ginny wpadła tu, jak byłeś nieprzytomny – powiedział po długiej przerwie [Ron] i wyobraźnia Harry’ego pomknęła jak szalona, ukazując mu scenę, w której Ginny, szlochając nad jego nieruchomym ciałem, wyznaje, że się w nim zakochała, a Ron udziela im swego błogosławieństwa…
-Mówiła, że musi coś jeszcze załatwić, ale postara się jeszcze dzisiaj do nas wpaść – kontynuował rudzielec, bacznie obserwując przyjaciela.
-Aha, to dobrze – odparł Potter, siląc się na obojętność.
-Myślę, że przyszła tu głównie do Ciebie…
                Harry nie zdążył odpowiedzieć, bo do Sali wpadła burza brązowych loków. Usiadła na krześle między ich łóżkami i, po posłaniu uśmiechu Weasley’owi, wlepiła wzrok w drugiego z chłopaków.
-Jak się czujesz?
-Strasznie boli mnie głowa, ale to nic dziwnego, skoro…
-Pękła Ci czaszka – dokończyła za niego Hermiona – Rozmawiałam z panią Pomfrey. Wyglądało to nieciekawie.
-Domyślam się. Szkoda, że wtedy go nie zabiłeś tego palanta, Ron – zdenerwował się czarnowłosy.
-Ja też żałuję – odparł rudzielec, przyglądając się Hermionie, która ze wstydem patrzyła w posadzkę.
-Najważniejsze, że nikomu się nic nie stało – przebąknęła.
-Szkoda, że McLaggenowi się nic nie stało… Jeszcze…  - warknął Potter, a rudzielec nie wytrzymał i się roześmiał.
                Harry po chwili się rozluźnił i również wybuchnął śmiechem, po chwili dołączył do niego Rona, a na końcu skapitulowała Hermiona. Jak to dobrze, że znowu byli we troje i cieszyli się spędzaniem wspólnie czasu.
*
-Ron, będę musiała zaraz iść – szepnęła w obojczyk chłopaka.
                Dochodziła 22 i kończyła się pora odwiedzin. Harry już dawno zasnął, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nic dziwnego, że był zmęczony, uderzenie w głowę zawsze zaburza zdrowie.
-Bardzo nie chcę – odparł rudzielec.
                Przytulał mocno dziewczynę do siebie. Już był w stanie normalnie ruszać rękoma, tak samo siadać, wstawanie też nie było dużym problemem. W zasadzie, czuł się już dobrze i bardzo chciał wreszcie wyjść ze szpitala. Miał dosyć tego uziemienia. Tylko wszyscy się bali go wypuszczać, bo były takie momenty, że walczył o życie – woleli zatrzymać go jeszcze na obserwacji i wypuścić dopiero z pewnością, że całkowicie wyzdrowiał.
-Ja też, kochanie.
                Ponieważ Hermiona bywała w skrzydle szpitalnym non-stop i bardzo często spędzali z Ronem czas obejmując się na jego łóżku, doszła do wniosku, że pani Pomfrey musiała zauważyć, że się tak… spoufalają. Nigdy jednak nie zwróciła im na to uwagi. Może była dla nich wyrozumiała, bo trochę lepiej poznała brązowowłosą, albo wiedziała, że chłopak miał naprawdę duże szczęście, że przeżył, a może wzruszała ją ta młodzieńcza miłość… W każdym razie, mimo że pielęgniarka przymykała oko na ich poczynania, rozpoczęcia i zakończenia godzin odwiedzin pilnowała bardzo rygorystycznie, a dziewczyna nie chciała zaleźć jej za skórę.
-Kocham Cię, Ron – próbowała wyswobodzić się z jego uścisku, ale trzymał ją mocno.
-Jeszcze chwilkę – poprosił.
-Już nie ma czasu…
                Rudzielec westchnął i rozluźnił uścisk. Pocałował ją. Bardzo namiętnie. Odleciały od niej wszystkie racjonalne myśli. Była tylko ona i on. Chciała, żeby ta chwila trwała do końca życia. Ron dotknął językiem jej języka i zaczęły wirować w szalonym tańcu. Myślała, że zaraz oszaleje!
                Lecz on zakończył tę czynność tak szybko, jak ją rozpoczął i puścił ją, żeby mogła wrócić do Wieży Gryffindoru. Hermiona, z nieobecną miną i potarganymi włosami, zaczęła się zbierać do wyjścia.
-Ja też Cię kocham – rzucił za nią Weasley – Najbardziej na świecie.
                Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym opuściła skrzydło szpitalne dokładnie w chwili, gdy na zegarze wybiła 22.
*
-Co za nienormalny wariat! – krzyknęła z wściekłością Ginny.
                Cała drużyna Quiditcha, poza osobami, które przebywały w szpitalu, a z każdym meczem było ich coraz więcej, siedziała w Pokoju Wspólnym i lizała rany po przegranej. Razem było im raźniej, niż gdyby każdy rozpamiętywał porażkę w samotności.
-Mieliście rację, Ginny – odezwała się Demelza – Trzeba było wziąć kogoś innego. Tyko skąd mieliśmy wiedzieć, że on jest taki nieobliczalny…
-To wina nas wszystkich, Demelzo – odparła rudowłosa – Podjęliśmy wspólną decyzję.
                Weasleyówna nie mogła sobie tego wybaczyć. Oni z Harrym wiedzieli, jak bardzo ten człowiek jest nieobliczalny, ale dali się zwieść. Hermiona bardzo nie chciała, żeby mówić komuś o jej sytuacji z balu, ale mogli po prostu postawić na swoim – znaleźć innego bramkarza. A teraz, przez tego matoła, Potter leżał w szpitalu. Dobrze, że nic gorszego się mu nie stało.
                Ginny przypomniała sobie z przerażeniem jak zobaczyła kątem oka Harry’ego, a potem usłyszała świst i huk, jaki wydaje ciało, które spadło na ziemię. Na chwilę wszystko zamarło. Sędzia przerwał grę. Dziewczyna jako pierwsza podleciała do ukochanego, lecz szybko odgonili ją nauczyciele. Potem nie mogła się skupić na grze – zresztą jak cała drużyna. No i nie mieli szukającego. Stąd ta sromotna porażka.
                Członkowie drużyny powoli zaczęli się udawać do swoich dormitoriów. To był bardzo ciężki dzień dla wszystkich. Byli zmęczeni zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Każdy chciał jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarnym meczu. W salonie została tylko ona i Dean i kilku czwartoklasistów, grających w Eksplodującego Durnia.
-Idziemy spać? – zagadnął ją Dean.
-Chyba tak – odparła – Nie mogę uwierzyć w to, co się stało…
-Wiem, kochanie – objął ją ramieniem – Ja też, to był bardzo ciężki mecz.
                Była koszmarnie zmęczona. W głowie kłębiły się jej tysiące myśli. Czuła się bardzo źle, siedząc tu z Deanem i odpoczywając po meczu, podczas gdy Harry leżał w szpitalu. Miała wrażenie, że go zdradza. Ale to było niedorzeczne! Dean był oficjalnie jej chłopakiem. Już od ośmiu miesięcy. To każde zbliżenie do Pottera było zdradą Thomasa. Musiała wreszcie zakończyć tę chorą sytuację!
-Dean?
-Tak?
-Wiesz – wzięła głęboki oddech – Myślałam ostatnio o nas…
-Czułem, że ta chwila nadejdzie – odparł ze smutnym uśmiech.
-Też widzisz, że nie jesteśmy w stanie się dogadać?
-Widzę, że się ode mnie oddalasz, Gin – popatrzył jej prosto w oczy – Że prawie nie spędzamy razem czasu…
-Wiem – przyznała – To moja wina. Ostatnio poświęcałam uwagę głównie Ronowi i Hermionie. Tylko to nie wszystko…
-Tak?
-Ostatnio każda nasza rozmowa, jak już rozmawiamy, kończy się awanturą – zrobiła pauzę – Mam wrażenie, że z każdym dniem jest między nami więcej różnic niż podobieństw…
-Tak, to prawda – westchnął – Ale jestem w stanie o to zawalczyć, jeśli Ty chcesz…
-Nie, Dean – odparła – Nie chcę… Jesteś dla mnie bardzo ważny i spędziłam z Tobą wiele dobrych chwil, ale nie czuję do Ciebie tego, co chciałam czuć…
-Rozumiem – w jego oczach zaszkliły się łzy.
                Przytulił ją mocno, życzył szczęścia i poszedł do swojego dormitorium, zostawiając ją samą, powstrzymującą atak płaczu. To nie tak, że bardzo ją to zasmuciło – wiedziała, że kiedyś będzie musiała to zrobić. Przygniótł ją nadmiar emocji, smutne oczy Deana… Ale z drugiej strony, wreszcie poczuła się wolna.
*
                Dochodziła północ. Harry nie mógł spać. Nic dziwnego, skoro przespał pół dnia. Dodatkowo był tak rozemocjonowany, że musiałby wziąć jakieś środki na uspokojenie, żeby zasnąć. Dlaczego pozwolił temu idiocie grać?! Mógł podjąć inną decyzję… Miał świadomość, do czego ten człowiek jest zdolny. Dał się omamić. Czuł się winny tej przegranej. Był rozkojarzony rozmową z Malfoyem i  śledzeniem go.
                Poza tym, było mu bardzo przykro, że nie zobaczył się z Ginny po meczu. Trochę liczył na to, że… Właściwie na co liczył? Na to, że będzie się nad nim użalać? Czy że rzuci mu się w ramiona, bo zleciał z miotły? Przecież sam jej zabronił tego robić. To była głupia decyzja. Rozsądna, ale głupia. Za dużo czasu spędzał z Hermioną i zaczynał myśleć jak ona. A on wcale nie chciał, żeby Weasleyówna się z nim spotykała, właśnie bardzo pragnął ją zobaczyć i przytulić, może nawet pocałować. Ta „rozsądna decyzja” wcale nie sprawiała, że był szczęśliwy!
                Nagle usłyszał skrzypienie drzwi. W mgnieniu oka założył okulary i złapał różdżkę. Uniósł się lekko i wycelował patyk w stronę źródła hałasu. Zobaczył cień za drzwiami. Przełknął ślinę. Kto mógłby chodzić o tej porze po skrzydle szpitalnym? Klamka zaczęła się uginać…
                Już miał rzucić zaklęcie, kiedy za oświetloną różdżką zobaczył gęste rude włosy.
-Ginny?! – zdumiał się.
-Cicho bądź! – warknęła dziewczyna – Silencio – rzuciła w kierunku drzwi.
-Jak Ci się udało tu dostać?
-Panie Pomfrey jest w swoim gabinecie, myślę, że już śpi. A otwarcie drzwi za pomocą zaklęcia nie jest zbyt trudne – zrobiła pauzę i wskazała na Rona – A co z nim?
-Rona nie znasz? – zażartował Harry – Jego nic nie obudzi, możesz być spokojna. Siadaj – wskazał jej krzesło koło łóżka.
-No dobrze – dziewczyna zarumieniła się – Jak się czujesz?
-Trochę boli mnie głowa, poza tym, po staremu – wyszczerzył się do niej – Myślałem, że przyjdziesz wcześniej…
-No wiesz… - zaczęła nieśmiało – Ja byłam tu, ale spałeś… A potem siedzieliśmy z resztą w Pokoju Wspólnym i zapijaliśmy smutki.
-Niedobrze, że mnie z Wami nie było – zasmucił się Potter – Co ze mnie za kapitan, który świętuje tylko sukcesy, a jak jest porażka, to znika?
-Co Ty gadasz za głupoty, Harry? Oberwałeś pałką. W głowę. Leżysz w szpitalu – wycedziła – Naprawdę nikt nie miał Ci za złe, że Cię z nami nie było.
-No dobrze, skoro tak twierdzisz…
                Zapadła między nimi cisza. Przez chwilę po prostu patrzyli się na siebie. I Harry znowu sobie przypomniał o swojej „rozsądnej decyzji”… Ale tak niewyobrażalnie się cieszył, że rudowłosa do niego przyszła, że zepchnął te myśli gdzieś w głąb swojej świadomości. Dobrze, że nie zawsze słuchała tego, o co ją prosił.
-Wiesz, Harry – w końcu zebrała się na odwagę – Rozmawiałam dziś z Deanem.
-Ro- ro- rozmawiałaś… Co?! – był w tak dużym szoku, że nie potrafił się wysłowić.
-Tak – kontynuowała – I… I to koniec. Rozstaliśmy się. Bez żadnych kłótni, na spokojnie…
                Przez moment Potter nie mógł nic powiedzieć. Nie sądził, że to stanie się tak szybko. To był najszczęśliwszy moment w jego życiu! I mimo porażki, mimo zła, które panoszyło się na świecie i które właśnie on, Harry Potter, musiał pokonać, w tej konkretnej chwili był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie mógł wytrzymać i zaczął się śmiać.
-Ciii – syknęła na niego Ginny, która patrzyła na niego z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, kiedy Ron przewracał się z boku na bok.
-Czy to znaczy – nie mógł ukryć uśmiechu, który wpełzał mu na twarz – Czy to znaczy, że teraz my… Wreszcie…
-Tak, Harry – uśmiechnęła się do niego słodko.
                Po prostu się na siebie patrzyli i uśmiechali się. Nie mogli oderwać od siebie oczu. W końcu rudowłosa nie wytrzymała. Pochyliła się nad chłopakiem i pocałowała go. Westchnął, kiedy oderwała swoje usta od jego ust. Tak bardzo pragnął tej chwili. Zdrową ręką przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej wargi. Namiętnie, może nawet łapczywie. Zamruczała. Pozwolili by ich spragnione usta i języki wreszcie do siebie przywarły. I trwali tak, trwali… W nieskończoność.
                I przez cały ten czas, on, Harry Potter, i ona, Ginerva Weasley, zdawali się być jedynymi i najszczęśliwszymi ludźmi na całym świecie.
*

Wiem, że rozdział miał być wcześniej. Biję się w pierś! Bardzo dużo u mnie ostatnio się dzieje i po prostu się nie wyrabiam. Będę wstawiała notki najczęściej, jak będę w stanie, obiecuję! Następna najwcześniej w lipcu.
Przepraszam również za to, że nie odpowiadam na komentarze. Teraz wrócił mi internet na stałe, więc postaram się jak najczęściej i najwięcej odpisywać :)
Pozdrawiam i życzę jak najwięcej odpoczynku na te ciepłe dni ;)

środa, 25 kwietnia 2018

33. Małymi krokami


                Leżenie w szpitalu było bardzo nudne. Zwłaszcza, od kiedy miał już siłę, żeby nie spać około dziesięciu, dwunastu godzin na dobę, a wciąż siadanie, a tym bardziej wstawanie, było dla niego problemem. Przyjaciele odwiedzali go dosyć często, ale nie mogli przy nim przesiadywać całymi dniami, co doskonale rozumiał. Zbliżał się mecz Quiditcha, więc Harry’ego i Ginny widywał coraz rzadziej. Raz na tydzień wpadali jego rodzice, czasami przychodził ktoś inny. No i oczywiście była Hermiona…
                Ona – na całe szczęście – przychodziła codziennie. Co prawda, zaczynała mieć głupie pomysły, w stylu nadrabianie z nim zaległości w nauce, a Ron w żaden sposób nie był w stanie jej tego wyperswadować, argumentując, że jeszcze nie jest z nim do końca w porządku, a w ogóle, to wszyscy nauczyciele powinni skakać z radości, że przeżył, a nie męczyć go nauką. Czasem sama odrabiała przy nim lekcje, bo od kiedy jego stan się polepszał, nikt nie chciał jej dawać taryfy ulgowej.
                Nawet, mimo tych wszystkich zastrzeżeń, obecność dziewczyny była dla niego zbawienna. Bardzo potrzebował teraz towarzystwa, zwłaszcza jej towarzystwa. Uczyli się siebie od  nowa. Prowadzili długie rozmowy, dużo żartowali i się śmiali, trochę wspominali wakacje w Norze – zupełnie, jakby cofnęli się w czasie do sierpnia, kiedy dopiero próbowali „być parą”. To był bardzo dobry czas i miła odmiana, po trzech miesiącach ciągłego płaczu, kłótni, nieodzywania się do siebie...
                Wybiła 15, a do Skrzydła Szpitalnego wkroczyła postać, w zasadzie było widać tylko włosy, bo reszta zniknęła za stertą książek. Ron jęknął w duchu. Czego innego mógł się po niej spodziewać? Nawet pani Pomfrey stwierdziła, że dyskusje z nią są bez sensu, więc już nie zwracała uwagi na to, ile rzeczy przynosiła ze sobą  - w zasadzie, to w ogóle nie zwracała na nią uwagi, bo Hermiona była od kilku tygodni stałym bywalcem szpitala.
-Cześć, Ron – powiedziała wesoło, odkładając książki na etażerce.
-Po co nam tego aż tyle? – jęknął rudzielec.
-Większość jest tylko dla mnie, nie martw się – odparła z uśmiechem, po czym wzięła pergamin i zaczęła coś na nim skrobać.
-Hermiono?
-To tylko krótka notatka na Runy, szybko ją zrobię i zajmę się Tobą.
-Brzmi kusząco – wyszczerzył się chłopak, a ona przewróciła oczami – Ale nie o to mi chodzi. Wiesz, że nie musisz tu przychodzić codziennie?
-Jak to? – spojrzała na niego – Masz mnie już dosyć, prawda?
-Nie, nie, to nie tak! – zaczerwienił się po same końcówki uszu – Chodzi mi o to, że mam wyrzuty sumienia, że cały czas tu siedzisz. Wygodniej byłoby Ci odrabiać lekcje czy uczyć się bibliotece albo w Pokoju Wspólnym. Już nie mówiąc o tym, że NIGDY nie odpoczywasz!
-Nie martw się, Ron – uśmiechnęła się lekko – Spotkanie z Tobą, to dla mnie odpoczynek.
-Ale…
-Nie ma żadnego „ale”, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
-Wcale nie chcę… Już nigdy.
                Patrzyli się sobie w oczy. Żadne z nich nie zniosłoby więcej rozstania. Po tym wszystkim, byli pewni swoich uczyć, jak nigdy. Wiedzieli, że nie potrafią i nie chcą bez siebie żyć. Rudzielec z trudem wyciągnął rękę, a ona szybko ją złapała.
-Kocham Cię, Hermiono – powiedział cicho, pierwszy raz, od kiedy się pogodzili.
-A ja Ciebie, Ron.
                Dziewczyna odłożyła pergamin a szafkę nocną i – korzystając z tego, że pielęgniarka jest czymś zajęta – wgramoliła się na łóżko i przytuliła do chłopaka. To było takie przyjemne! Od tak dawna nie byli blisko. Przytulanie go i bycie przytulaną przez niego było najcudowniejszym uczuciem na świecie! W jego ramionach, nawet teraz, gdy był tak osłabiony, czuła się bezpiecznie. Czuła całym swoim ciałem jego ciepło, jego oddech na szyi, jego zapach – pachniał świeżo skoszoną trawą. Po tak długim czasie rozłąki, nie wierzyła w swoje szczęście – w to, że się pogodzili i, przede wszystkim, w to, że Ron wyzdrowieje.
                Podniosła delikatnie głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. On też poruszył głową, żeby na nią popatrzeć. Widziała grymas bólu na jego twarzy, który towarzyszył każdemu ruchowi. Pogładziła go delikatnie po policzku, a on zmrużył oczy z rozkoszy. Potem go pocałowała, bardzo subtelnie. Lecz on nie pozwolił się jej odsunąć, tylko wpił się w jej usta. Dziewczyna jęknęła. Nie całowali się tak od… bardzo dawna. Ich języki zaczęły wirować w szalonym tempie, a oddechy przyspieszyły. Co jakiś czas było słychać rozkoszne pomruki.
                Wtedy usłyszeli kroki tuż przy wejściu do sali. Hermiona błyskawicznie wróciła na swoje krzesło, na co Ron wydał siebie jęk zawodu.
-Pani Pomfrey może zaraz tu przyjść – szepnęła.
-Ale ja chcę więcej – marudził – Bardzo się za tym stęskniłem.
-Ja też, Ronaldzie, ale chwilowo musimy się z tym wstrzymać – powiedziała stanowczo – A teraz zabierzemy się za Zielarstwo.
*
                Było około 19. Za oknami panował zmrok, a salę oświetlało kilka świec. Brązowowłosa dziewczyna czytała opasłą książkę, a rudowłosy chłopak, ponieważ strasznie się nudził, starał się jej przeszkodzić – a to coś do niej mówił, czasem próbował wstać, na co ona momentalnie się odrywała od lektury i stanowczo zabraniała mu się ruszać, czasem wypuszczał ze swojej różdżki różowe bąbelki w jej kierunku, a także muskał delikatnie jej dłoń. W każdym razie, niespecjalnie dobrze się bawił, ale nudzenie się w jej obecności było dużo lepsze niż nudzenie się samotnie.
-O, Harry – wykrzyknął Ron.
                Czarnowłosy wyszczerzył się do przyjaciela. Natomiast Hermiona zniesmaczona zamknęła książkę, bo wiedziała, że przy tych dwóch nie uda jej się w spokoju czytać. Potter podszedł i uścisnął przyjacielowi rękę, a rudzielec, choć bardzo słabo, odpowiedział, po czym pocałował brązowowłosą w czubek głowy.
-Przepraszam, że dopiero teraz, ale był trening, a potem miałem lekcję z Dumbledorem.
-O! – wykrzyknęła dziewczyna – I czego się dowiedziałeś?
                Przyjaciel opowiedział im o wszystkim. Przez te zawirowania między Ronem i Hermioną bardzo dawno o tym nie rozmawiali, więc chłopak streścił im kilka ostatnich spotkań z dyrektorem. Później wspólnie zastanawiali się, co można zrobić, żeby wyciągnąć ze Slughorna prawdziwe wspomnienie o Tomie Riddle’u. Starali się mówić cicho, żeby nikt niepożądany nie usłyszał ich rozmowy. Czuli się jak za dawnych czasów, kiedy we trójkę rozwiązywali wszystkie problemy, zagadki. Razem ważyli pierwszy eliksir wieloskokowy, cofali się w czasie, uczyli się zaklęć – jednym słowem: pakowali się w kłopoty. Zarówno Ron, jak i Hermiona czuli wyrzuty sumienia, że przez ostatni kwartał zostawili Pottera ze swoimi problemami. Za to on był dla nic przez ten czas ogromnym wsparciem.
-A jak przed jutrzejszym meczem? – zagadnął Weasley, gdy wyczerpali poprzedni temat.
-Bywało lepiej – westchnął czarnowłosy – Mamy okrojony skład: Ty jesteś tutaj, a Katie jest w Mungu… I nie wiadomo kiedy wróci… - „I czy wróci” pomyśleli wszyscy.
-To kto będzie grał?
-No ja jako szukający, Ginny, Demelza i Dean jako ścigający, Wilde i Peaks standardowo, a obrońcą… - przełknął ślinę – …będzie McLaggen.
-Co?! – wykrzyknęli chórem Ron i Hermiona.
-Jak mogłeś mu na to pozwolić?! – denerwował się rudzielec.
-Ja…
-Przecież to jest skończony… skończona świnia! On skrzywdził Hermionę! – dziewczyna spuściła wzrok na podłogę.
-Ale…
-Ten człowiek jest nieobliczalny! Powinien zostać wydalony ze szkoły, a nie Ty mu jeszcze dajesz grać!
-Ale to nie była jego decyzja!
                Usłyszeli dziewczęcy głos, a do pomieszczenia wkroczyła rudowłosa dziewczyna. Potter przełknął ślinę, co nie uszło uwadze Hermiony. Ginny najpierw uściskała brata, potem Hermionę, a na koniec – po krótkim zawahaniu – pocałowała Harry’ego w policzek, a jego przeszedł dreszcz. Ron i jego dziewczyna wymienili zdziwione spojrzenia.
-To czyja to była niby decyzja, Gin?
-Nasza – powiedziała, podsuwając sobie krzesło – W sensie, całej drużyny. Kiedy zastanawialiśmy się jaki skład wystawić, Harry nie chciał pozwolić grać Cormacowi. Zresztą ja też nie. Ale reszta się z tym nie zgadzała. Nie rozumieli dlaczego, skoro mamy rezerwowego obrońcę, który jako tako zna naszą taktykę, mamy szukać kogoś zupełnie nowego. W końcu przyznaliśmy im rację.
-Z McLaggenem gra się koszmarnie – żalił się Potter, co poprawiło trochę humor Ronowi – Ale gdybyśmy wzięli kogoś zupełnie zielonego, to byłoby o wiele gorzej.
-Podjęliście słuszną decyzję – szepnęła Hermiona, po długim milczeniu.
-A jak Ty się czujesz, Ron? – zmieniła temat Ginny.
-Bywało gorzej – chciał zademonstrować, że lepiej mu idzie wstawanie, ale nie miał jeszcze wystarczająco siły – No cóż… Z każdym dniem jest podobno lepiej. Na szczęście, mam dobrą opiekę i miłe towarzystwo – spojrzał czule na Hermionę.
-To miła odmiana, że już się do siebie odzywacie – uśmiechnął się czarnowłosy.
-I że się nie kłócicie – dodała Weasleyówna.
-Dla nas też, uwierzcie.
                Przez jakiś czas rozmawiali na przeróżne tematy, poczynając od pogody, kończywszy na ostatnich wieściach z Ministerstwa Magii. Dawno nie mogli spędzić czasu w takim składzie. Ron chciał wiedzieć wszystko, w końcu był odseparowany od wszystkich wiadomości przez kilka tygodni, a jeśli liczyć czas rozstania z Hermioną, kiedy w ogóle nie interesowało go to, co się dzieje na świecie. W końcu Harry  z Ginny stwierdzili, że są zmęczeni. Pożegnali się z przyjaciółmi i opuścili Skrzydło Szpitalne.
-Dziwnie się zachowują, nie?
                Brązowowłosa przytaknęła. Wiedziała trochę więcej niż jej chłopak, ale obiecała przyjaciołom, że nic nikomu nie powie. Zwłaszcza, że wiedziała, jak rudzielec reagował na związki jego siostry. Sama zastanawiała się, czy przez ten wypadek Rona czegoś nie przegapiła. Miała wrażenie, że coś w relacji Pottera z Weasleyówną się zmieniło.
                Z rozmyślań wyrwało ją głośne ziewnięcie Rona. Roześmiała się powiedziała:
-Śpij, kochanie, to był długi dzień.
-A jutro też przyjedziesz?
-Jasne, jak zawsze – odparła wesoło – Będę tak przychodzić, dopóki mi nie powiesz, że mam przestać.
-To nigdy nie nastąpi – wyszczerzył się do niej.
                Pociągnął ją delikatnie za rękaw, bo na więcej nie miał siły, dając znak na co ma ochotę. Dziewczyna roześmiała się, po czym pochyliła się nad nim i złożyła na jego ustach długi i namiętny pocałunek. Po czym wróciła na swoje miejsce i gładziła chłopaka po policzku. Trwała tak, dopóki nie zasnął.
*
-Co Ty wyprawiasz?! – warknął Harry, kiedy znaleźli się z Ginny na jakimś pustym korytarzu.
-Nie wiem o co Ci chodzi! – odparowała – Odwiedziłam brata w szpitalu.
-Nie o tym mówię! Przecież mieliśmy ograniczyć nasze kontakty!
-To Ty tak stwierdziłeś…
-A Ty się zgodziłaś!
-Ale skąd miałam wiedzieć, że Ty też tam będziesz?! Przecież w ogóle nie rozmawiamy…
-Ale dlaczego wtedy do mnie podeszłaś i mnie pocałowałaś?! – jęknął.
                Zapadła cisza. Słychać było tylko ich płytkie oddechy. To nie była normalna sytuacja – oboje wiedzieli, że chcą ze sobą być, a nie mogli. Dusili się w tej relacji. Tak bardzo siebie pragnęli! Lecz wiedzieli, że to nie może tak zostać…
-Ja… - zająknęła się dziewczyna – Bardzo chciałam być blisko Ciebie, choć przez chwilę…
-Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz – westchnął chłopak – Jak takim jednym gestem potrafisz rozpalić wszystkie moje zmysły.
-To mi schlebia – uśmiechnęła się zalotnie, lecz pod wpływem jego spojrzenia, znów spoważniała – Przepraszam…
                Czarnowłosy pokiwał smutno głową. Tak bardzo chciał, żeby to się już skończyło. Chciał móc jej dotknąć, objąć, pocałować… Świadomość, że ona też chce z nim być sprawiała, że miał ochotę umrzeć ze szczęścia.
                Dziewczyna złapała go za rękę. Zadrżał. Później za drugą. Patrzyli prosto w swoje twarze, tonąc w swoich oczach. Potem zetknęli się czołami. Czuł jak mocno wali mu serce. Tak bardzo potrzebował być blisko niej, zatracić się, zapomnieć o wszystkich problemach… Ich usta dzieliła coraz mniejsza odległość. W ostatniej chwili się odsunął, szepcząc:
-Nie…
-Przepraszam – odpowiedziała, cicho.
-Właśnie dlatego nie powinniśmy się spotykać sami… - chciał odejść, lecz go zatrzymała:
-Ja to zakończę, Harry. Dla Ciebie – zrobiła pauzę – Dla nas.
                Pokiwał głową i ruszył w kierunku Wieży Gryffindoru. Ona jeszcze chwilę stała w tym samym miejscu, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę, po czym poszła w tę samą stronę.
*
                Brązowowłosa trochę się cieszyła z tego, że Ron już zasnął. Po prostu była potwornie zmęczona. A z drugiej strony, po tak długim okresie ciągłego bólu i płaczu, wreszcie odżyła. Miała dużo więcej siły i ochoty do życia. Spędzanie czasu z nim sprawiało jej olbrzymią przyjemność, nawet wtedy, gdy przeszkadzał jej czytać. Tak dobrze było znowu poczuć się kochaną, mieć go dla siebie, rozmawiać z nim, dotykać, całować…
                Z trudem wgramoliła się do Pokoju Wspólnego, niosąc masę książek. Marzyła tylko o tym, żeby położyć się szybko spać. W salonie prawie nikogo nie było – nic dziwnego, było późno, a jutro od rana zaczynały się zajęcia. Już była prawie przy schodach, gdy zobaczyła przy kominku czarną czuprynę.
-Myślałam, że już dawno śpisz – zagadnęła Harry’ego, który siedział nad mapą Huncwotów.
-Nie… - westchnął – Próbuję przestać myśleć…
-O czym?
-O problemach.
-Co się dzieje? – spytała zaniepokojona, siadają koło przyjaciela.
-No przecież już o tym dziś rozmawialiśmy…
-Harry – spojrzała mu prosto w oczy – Za dobrze Cię znam. To nie chodzi tylko o Sam-Wiesz-Kogo…
-Chyba masz rację. Za dobrze mnie znasz – uśmiechnął się smutno.
-Coś z Ginny? Pokłóciliście się?
-Czemu tak myślisz?
-Wiesz… - zaczęła niepewnie – Bardzo dziwnie się dziś zachowywaliście… Jest między Wami jakieś napięcie, to od razu widać…
-Niedobrze, że aż tak to widać. Myślisz, że Ron też się zorientował?
-Chyba tak… Potem o Was pytał.
-I co mu powiedziałaś?
-Zgodnie z prawdą – że nie wiem, co się dzieje.
-Hermiono – westchnął, nerwowo przeczesując włosy – Obiecaj, że to zostanie tylko między nami.
-Jasne, jak zawsze.
-Ginny, powiedziała mi, że się we mnie zakochała. Ja… - i wtedy go olśniło – Czy Ty o tym wiedziałaś?
-Tak… - powiedziała zszokowana.
-Czemu mi nie powiedziałaś? – jęknął, lecz nie dał jej dojść do słowa – Mam nadzieję, że nie powiedziałaś jej o mnie?
-No co Ty, Harry, oczywiście, że jej nie powiedziałam – oburzyła się dziewczyna.
-Przepraszam, musiałem być pewien.
-Czegoś tu nie rozumiem… - zaczęła Hermiona – Czemu to jest według Ciebie problem?
-Bo ona oficjalnie wciąż jest z Deanem…
-Ojej – jęknęła brązowowłosa.
-No właśnie…
-A nieoficjalnie?
-To nie tak jak myślisz – powiedział stanowczo – Powiedziałem jej, że dopóki nie zerwie z Deanem, nie powinniśmy się spotykać na osobności. To chyba rozsądne, prawda?
-Bardzo, Harry. Dobrze zrobiłeś! – złapała jego ramię, żeby dodać mu otuchy.
-Ja… Hermiono, ja nie mogę znieść tej sytuacji – jego usta niebezpiecznie zadrżały – Czuję, jakby coś miało mnie rozerwać od środka. Ona jest dla mnie taka… taka… zakazana…
                Ukrył twarz w dłoniach, a przyjaciółka mocno go przytuliła. Szeptała mu do ucha, że wszystko będzie dobrze. Wiedziała, że Harry’emu musi być strasznie ciężko, ale w głębi duszy, była przekonana, że wszystko się ułoży. Wreszcie powiedzieli sobie z Ginny, co czują! Teraz wszystko musiało być dobrze. Każdy z ich czwórki wreszcie miał szansę na to, żeby być szczęśliwym.
 *
Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam za tę obsuwę, ale nie mam od dwóch miesięcy internetu w domu, a na studiach jest cięższy okres i po prostu nie miałam jak wstawić tego rozdziału. Mam nadzieję, że kolejny pojawi się w długi weekend majowy :)
Cieszę się, że wciąż tu jesteście - nowi i stali bywalcy :D Czytam wszystkie komentarze, ale nie udzielam się w dyskusji, również przez brak internetu :( Myślę, że teraz, jak będzie trochę wolnego, to uda mi się złapać jakieś WiFi i trochę z Wami pogadać <3
Wiem, że zmienił mi się styl, po pierwsze, minęło parę ładnych lat, jednak trochę dojrzałam :P Po drugie, zmieniło mi się myślenie na temat relacji damsko-męskich. Identycznie jak kiedyś raczej nie będzie, ale pomysł się nie zmienił i będę dążyć do tego, żeby zakończyć opowiadanie :)
Trzymajcie się ciepło :*

czwartek, 22 lutego 2018

32. Od nowa

               Hermiona po raz kolejny w tym tygodniu przemierzała korytarze w drodze do skrzydła szpitalnego. Dziś nawet poszła na zajęcia, co prawda tylko dlatego, że było ich bardzo niewiele. Zresztą przez te trzy godziny i tak myślała głównie o tym, że chce iść do Rona. Od kiedy chłopak wrócił do szkoły, wszystko było łatwiejsze. Przede wszystkim, mogła przy nim być właściwie przez cały czas. Poza tym, miała non-stop informacje, co się z nim dzieje. Poprzedniego dnia, najpierw wypowiedział kilka słów, a potem odzyskał przytomność. Wszyscy mówili, że z dnia na dzień, jego stan zdrowia będzie się polepszał.
                Brązowowłosa była przeszczęśliwa, że to właśnie ją zobaczył po przebudzeniu się. I nawet chyba ucieszył się z jej obecności. Co prawda, za długo się sobą nie nacieszyli, bo chwilę później przyszła pani Pomfrey, a Ron z powrotem zasnął. Wtedy pielęgniarka stanowczo kazała jej wyjść, bo musiała podać mu dodatkowe leki. Dziewczyna miała nadzieję, że dziś już uda się im trochę porozmawiać. Próbowała znaleźć wieczorem Harry’ego i Ginny, żeby podzielić się z nimi dobrą wiadomością, ale nie mogła ich nigdzie złapać.
                Zatrzymała się przed ciężkimi drzwiami. Wiedziała, że czeka ich trudna rozmowa. Nie da się tak po prostu zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło, tylko dlatego, że ktoś próbował otruć Rona. Gdyby mu się udało… Nigdy nie wybaczyłaby sobie, że nie wiedziałby, że ona naprawdę go kocha… Co ona plecie… Nie przeżyłaby bez niego.
                Wzięła głęboki oddech i z uśmiechem przekroczyła próg szpitala.
*
                Bardzo bolała go głowa. Poza tym czuł się nieźle. Może czasami, ale to tylko troszeczkę, miał problem jak próbował się podnieść – pojawiały się zawroty głowy, mdłości i mroczki przed oczami. Na pewno było lepiej, niż wszyscy twierdzili. Ale ponieważ nie był ani przez chwilę sam, to nawet nie mógł wstać, bo od razu ktoś zaczynał na niego krzyczeć. Z resztą, nawet gdyby to zrobił i nie byłoby nikogo z gości, to pani Pomfrey dałaby mu za to niezły wykład. Rozsądniej było się nie ruszać. Tylko ile można tak wytrzymać! Nie mógł spać… Nic zresztą dziwnego, skoro spał non-stop przez ostatni tydzień. Co prawda, za bardzo się nie nudził, bo dochodziła dopiero 11, a u niego była już profesor McGonnagal, dyrektor Dumbledore, rodzice, Ginny, a po niej Harry. Większość wpadała tylko na moment, ale i tak robiło się przez to zamieszanie.
                Jak przez mgłę pamiętał jak się czuł po wypiciu amortencji. Zwykle głównie myślał o tym, że wciąż coś czuje do Hermiony i zastanawiał się czy jest w stanie jej wybaczyć. Czasem o tym, że Lavender go denerwuje. A wtedy nagle w jego głowie pojawiła się Romilda Vane – z którą rozmawiał może dwa razy w życiu – i nie mógł odgonić tej myśli. Ba, było gorzej! Wciąż miał w głowie sceny jak się z nią przytula, całuje, trzyma za ręce… Czuł wtedy tak olbrzymie pożądanie, że gdyby ją wtedy zobaczył, to chyba by się na nią rzucił i zaczął całować.
                Co taki eliksir może zrobić z człowiekiem?! Później tylko mętnie kojarzył mu się gabinet Slughorna, a potem ciemność. Musiało to wyglądać nieciekawie, przynajmniej tak wynikało z relacji świadków. Tylko Harry, co prawda przyciśnięty do muru, odważył mu się powiedzieć, że był bliski śmierci… On sam pamiętał takie momenty, że czuł, jakby miał się rozpaść na milion kawałków. Coś go strasznie bolało w brzuchu, tak, jakby miało go zaraz rozerwać. Po tym jak ból ustawał, on tracił zupełnie siły i rzeczywiście, sam się kilka razy zdziwił, że jeszcze żyje.
No i jeszcze były te sny… To niesamowite, że śnił tylko o niej! To była cała ich znajomość, widział – jakby z boku - jak powoli budują swoją relację, jak stają się sobie coraz bliżsi, jak wreszcie zaczynają się kochać. Jakie to było piękne! Zupełnie inne od znajomości z Lavender, która opierała się tylko na chemii, i, tym bardziej, od bardzo dziwnej fascynacji Romildą. Z Hermioną było inaczej… To było prawdziwe! Byli sobą, nie musieli nikogo udawać – byli oni i ich miłość. Kiedy przyśnił mu się ostatni sen, myślał, że to już koniec… Że odszedł, a to jest raj. To było spełnienie jego najskrytszych marzeń! Żeby ją kochać i być przez nią kochanym, żeby spędzić z nie resztę życia. A potem się jednak obudził i zobaczył jej twarz. Była zmęczona i zapłakana, ale kiedy otworzył oczy i ją ujrzał, to jego serce wywinęło kilka radosnych fikołków. Potem znowu zapadła ciemność, a teraz już jej nie było…
-Panie Wesley – do sali stanowczym krokiem weszła pani Pomfrey – tu jest lekarstwo.
                Ron skrzywił się patrząc na brązową ciecz w szklance. Od samego rana faszerowała go tym świństwem. Jakby czarodzieje nie mieli lepszych sposobów na leczenie chorób.
-Niech pan tak na mnie nie patrzy, to pomoże – warknęła – I zaraz będzie miał pan gościa.
-Znowu? – jęknął.
-Mnie też wcale to nie cieszy.
                Chłopak uśmiechnął się. Pielęgniarce bardzo zależało na dobru i zdrowiu uczniów, ale wyjątkowo nie lubiła odwiedzających. W ogóle nie przepadała za tym, żeby ktoś chodził albo rozmawiał w szpitalu.
-Dzień dobry – usłyszał cichy głos.
                Otworzył szeroko oczy. A jednak przyszła! Jej twarz była koszmarnie blada, a oczy podkrążone – musiała prawie nie spać! Ale już przynajmniej nie płakała. Szła powoli w jego kierunku, z delikatnym uśmiechem, a on nerwowo przełknął ślinę.
-Dzień dobry, Hermiono.
-Jak się czujesz? – pisnęła, siadając koło łóżka.
-Bywało lepiej – zażartował – Trochę jakbym przesadził z piwem kremowym.
- Cieszę się, że masz dobry humor – odpowiedziała ze śmiechem, Hermiona.
                Rudzielec uwielbiał obserwować wesołe iskierki w jej oczach. Tak dawno ich nie widział. Czuł się, jakby poznawał ją od nowa. Z jednej strony, znał na pamięć każdy skrawek jej twarzy, a z drugiej, znowu uderzało go jaka jest piękna. Na nowo odkrywał jej mimikę, jej rekacje na różne zachowania, jej śmiech. Poczuł nieodpartą chęć, żeby jej dotknąć. Jeszcze niedawno próbowała nawiązać z nim kontakt, przeprosić, pogodzić się, ale on ją odtrącał… No tylko wtedy jeszcze nie otarł się o śmierć.
                To niesamowite, że człowiek dopiero w chwili, kiedy może bezpowrotnie wszystko stracić, docenia to, co ma. Co jakby nie udało się go uratować? Co jeśliby odszedł, nie powiedziawszy jej, że ją kocha? Po tym wszystkim miał zamiar schować swoją urażoną dumę do kieszeni. Nie chciał tracić kolejnej szansy na to, żeby znów z nią być. Tylko czy ona wciąż chciała?
-Hermiono… - szepnął, ledwie muskając jej dłoń, bo ręka wciąż była zbyt ociężała, by mógł nad nią zapanować.
-Tak? – przełknęła ślinę i złapała jego dłoń.
-Czy możemy porozmawiać o tym wszystkim, co się wydarzyło w tym roku? Tak szczerze?
-Jeśli tego chcesz…- odpowiedziała, czując jak łzy napływają jej do oczu, na samo wspomnienie.
-Tak, potrzebuję tego – odpowiedział niepewnie – My potrzebujemy – tym razem spojrzał jej prosto w oczy.
-No dobrze… To od czego mam zacząć?
-Chyba od… od początku – zająknął się.
-Wtedy po meczu – mówiła,  łzy spływały jej po policzkach - po prostu rozmawiałam z Rogerem. Tak normalnie, jak znajomi. Gratulowałam mu, tak, jak wszyscy gratulowali Tobie. A potem pytał o nas – o mnie i o Ciebie. I zaczął opowiadać, że jakaś dziewczyna mu się podoba, ja zapytałam o kogo chodzi – mina Rona stawała się coraz groźniejsza – a wtedy… a wtedy… Wtedy mnie pocałował!
                Nie wytrzymała. Z jej ust wydobył się donośny szloch. Chłopak zacisnął palce na jej dłoni, a drugą ręką próbował ją pogłaskać, ale nie był w stanie nią ruszyć.
-A ja… - kontynuowała Hermiona, krztusząc się łzami – A ja go uderzyłam i odeszłam. Chciałam o tym zapomnieć, nigdy więcej z nim nie rozmawiać. Chciałam spędzić ten wieczór tylko z Tobą, świętować Twój sukces, ale wtedy… - nie była w stanie mówić o tym, co czuła, gdy widziała jego i Lavender.
-A ja Was widziałem – szepnął Ron, czując, że i on może zacząć płakać – Byłem zszokowany. Nie zauważyłem, żeby coś się miedzy nami psuło – przełknął ślinę – A potem pomyślałem, że on jest dużo lepszy ode mnie, że się mną znudziłaś…
-Jak mogłeś tak pomyśleć?!
-No bo jest! – prawie krzyknął – Jest przystojniejszy, inteligentniejszy, czarujący, dobrze  gra w Quiditcha... Czemu nie miałabyś być z nim?!
-Bo on nie jest Tobą! – pisnęła – I nawet mi nie przyszło do głowy, żeby Cię „wymienić”!
-Ale potem się z nim spotykałaś…
-Bo Ty spotykałeś się z Lavender! A ja nie mogłam się pozbierać. On był miły, pomógł mi wtedy z Cormaciem… Ale to nie było to, co z Tobą, wiesz? Nie byłam w stanie przestać o Tobie myśleć. Ilekroć mnie dotknął, marzyłam o tym, żebyś to był Ty! – wyrzucała z siebie masę słów, co chwilę przełykając łzy – Ale to już koniec, Ron. Raz na zawsze, powiedziałam mu wprost, że kocham tylko Ciebie i to się nie zmieni…
-Tak mu powiedziałaś? – chłopak był w szoku.
-Tak – odparła stanowczo –Tak właśnie mu powiedziałam, Ron. To nie miało sensu. Po tym, jak… jak… jak pobiłeś Cormaca, ja sobie to wszystko uświadomiłam, wiesz? Że nigdy nie będę szczęśliwa, jeśli Ciebie nie będzie w moim życiu…
-Hermiono – westchnął, a ona tylko coraz mocniej ściskała jego dłoń.
-Przepraszam Cię za to, Ron – kontynuowała – Nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić. I nigdy mi się nie znudziłeś… Nie ma nikogo lepszego od Ciebie… Wierzysz mi?
-Tak, wierzę… - wykrztusił, a po jego policzkach spłynęło, dosłownie, kilka słonych łez – Ja też Cię przepraszam. Poczułem się bardzo upokorzony. I zamiast dać Ci szansę i pozwolić Ci wytłumaczyć, to myślałem tylko o tym, że czuję się jak zero… I pozwoliłem na to, by kierowała mną duma, a nie miłość do Ciebie. Z Lavender wcale nie było dobrze… W każdym jej ruchu dostrzegałem, że Ty jesteś tysiąc razy lepsza…  Cały czas bardzo za Tobą tęskniłem – pociągnął nosem – Przepraszam, że Cię skrzywdziłem.
                Brązowowłosa nie wytrzymała i całkowicie się rozkleiła. Opadła na jego brzuch i płakała. Z trudem uniósł rękę i położył ją na jej głowie, próbując pogłaskać. Rudzielec starał się jak mógł, żeby nie płakać, żeby być silnym. Dla niej. Trwali w tej bliskości długo, napawając się swoją obecnością. Wreszcie rozpoczęli ten proces odbudowy – własnej relacji, zaufania. Może nie od razu będzie jak dawniej, ale razem będą do tego dążyli. W końcu dziewczyna się uspokoiła.
-Hermiono? – szepnął.
-Tak, Ron? – spojrzała na niego z czułością.
-Ja jeszcze nie zerwałem z Lavender…
-Och… Między Wami chyba koniec… - westchnęła, rumieniąc się.
-Czy wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? – spytał podejrzliwie.
-Eeee… - twarz Hermiony stawała się coraz bardziej czerwona – Ona przyszła Cię odwiedzić… Ale dopiero jak wróciłeś z Munga – przybrała swój standardowy, oburzony ton – Właśnie! Wcześniej jej nie było! No i przyszła, a Ty coś mamrotałeś przez sen…
-Zerwałem z nią przez sen?! – dopytywał rudzielec z rozbawieniem i niedowierzeniem.
-No nie do końca… Powiedziałeś tylko jedno słowo, ale to w połączeniu z tym, że aktualnie – znowu się zarumieniła – ja przy Tobie byłam, sprawiły, że się obraziła… Powiedziała, że to koniec…
-Co to było za słowo?
-Moje imię – szepnęła.
                Ron z uśmiechem patrzył na rumieniec na jej twarzy, oczy wpuszczone wstydliwie w podłogę, na jej kasztanowe loki. Przypomniał sobie, jak potrafił siedzieć i się w nią wpatrywać. Milczeć. Po prostu napawać się jej pięknem, tym, że jest blisko i że jest tylko jego…
-Niemniej jednak – cała jej nieśmiałość i wstyd zniknęły – Uważam, że powinieneś z nią porozmawiać. Takie zrywanie przez sen jest… tchórzliwe!
-Hermiono – rzekł z rozbawieniem – Uważam, że to, że moja podświadomość załatwiła to za mnie, nie jest niczym tchórzliwym – prychnęła, a on się roześmiał – Chyba najważniejsze, że to się już skończyło, nie?
-No może tak – powiedziała naburmuszona, a on tylko bardziej się śmiał.
-Czy… - zaczął nieśmiało, kiedy się uspokoił – Czy to znaczy, że wracamy do tego, co było…
-Nie wiem, czy to, co było, da się odbudować – oboje posmutnieli – Ale wiem, że nie potrafię bez Ciebie żyć…
-Wiesz… - wyszczerzył się do niej – Ja nie potrafię żyć bez Ciebie, więc może się jakoś dogadamy.
                Przez chwilę po prostu się na siebie patrzyli. Oboje mieli na twarzach szerokie uśmiechy. Pierwszy raz od pół roku, czuli, że są szczęśliwi. Napawali się swoim wyglądem, dostrzegali każdy detal na swoich twarzach, po prostu się patrzyli, nie musieli nic mówić, nic robić – jak dawniej.
                Rudzielec chciał usiąść, lecz nie był w stanie. Opadł na poduszki. Frustrowało go, że jest taki słaby i bezradny, że nie może utrzymać w dłoni szklanki.
-Leż, Ron – szepnęła uspokajająco dziewczyna, głaszcząc go po ramieniu  i dając do zrozumienia, że nie pozwoli mu wstać.
-Hermiono- zawahał się – A czy… czy mogłabyś mnie pocałować?
                Brązowowłosa przełknęła ślinę. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. O niczym innym nie marzyła! Nachyliła się i złożyła słodki pocałunek na jego ustach.
*
                Rudowłosa dziewczyna wyszła przed zamek, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Miała zupełny mętlik w głowie. Wyznała wczoraj Harry’emu Potterowi miłość… a on jej odpowiedział tym samym! Na Merlina, jak to się stało?! Po tym wyznaniu, każde z nich udało się do swojego dormitorium. To już było za dużo emocji, niewiadomo, jakby to się skończyło. A przecież ona wciąż miała chłopaka… Nie chciała zdradzać Deana. Był dla niej bardzo ważny… Ale wreszcie potrafiła sobie – i wszystkim, którzy by ją o to zapytali – odpowiedzieć: nie kochała Deana, na pewno już nie, o ile kiedykolwiek. Lubiła go – bardzo, dobrze się przy nim czuła, kiedyś na pewno była nim zauroczona, ale nie kochała go.
                Natomiast, od sześciu lat, była oczarowana Harrym Potterem – od kiedy zauważyła go na King’s Cross, gdy Ron szedł do pierwszej klasy. Z każdym rokiem, ich znajomość się pogłębiała. Już w zeszłym roku ich relacje weszły na inny poziom. W te wakacje zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, spędzając niemal każdą wolną chwilę razem. Jednak najbardziej zbliżyło ich – o ironio – rozstanie Rona i Hermiony, kiedy postanowili wspólnie wspierać przyjaciół.
                Niemniej jednak, Harry, aż do wczorajszego wieczoru, nie odważył się powiedzieć Ginny, że czuje do niej coś więcej, niż tylko przyjaźń. Dlatego dziewczyna próbowała się spotykać z różnymi chłopakami – z Michaelem, z Deanem. Lubiła ich, podobali się jej, zależało jej na nich, zresztą ze wzajemnością, ale żaden z nich nie był Harrym Potterem.
Teraz, kiedy wiedziała, co chłopak do niej czuje, było jeszcze trudniej. Nie chciała, żeby Dean pomyślał, że zrywa z nim, bo Harry wreszcie się zdecydował, że chce z nią być. W sumie, to była na niego o to zła. Świadomie szukał kontaktu z nią, wiedząc, że wciąż spotyka się z Thomasem! Tylko prawda była taka, że im się od dawna nie układało. Dużo wcześniej, niż zaczęła podejrzewać, że Potter chciałby z nią być. Musiała wreszcie zakończyć ten związek. Przestać oszukiwać i Deana i siebie – tak, jak jej wszyscy radzili.
Usiadła nad jeziorem. Dzień był słoneczny, ale zimny. Dopiero na drzewach pojawiały się pierwsze liście. Jeszcze niewielu uczniów decydowało się wychodzić na zewnątrz w okresie przedwiośnia, choć była garstka osób, która spacerowała po błoniach. Otuliła się cieplej płaszczem. Wiatr rozwiewał jej ognistorude włosy, które kontrastowały z ledwo zieloną trawą i drzewami. Wpatrywała się w głęboki błękit wody.
Zobaczyła, że obok niej siada czarnowłosy mężczyzna. No tak, akurat musiał pojawić się wtedy, gdy o nim myślała! Chociaż w sumie… ostatnio myślała o nim cały czas. Nie patrzył na nią, również spoglądał w stronę wody. Miał zmierzwione włosy i nieobecne spojrzenie.
-Wszędzie Cię szukałem – odezwał się w końcu.
-Jak wpadłeś na to, że tu jestem?
-Nie wpadłem. Nie mogłem Cię znaleźć, a nie wiedziałem, co z sobą zrobić, więc chciałem się przejść…
-A wtedy natknąłeś się na mnie – dokończyła z drwiącym uśmiechem.
-Tak mniej więcej. Musimy porozmawiać .
-Nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę – popatrzyła mu prosto w oczy.
-To słuchaj, a ja będę mówił – odparł, wytrzymując spojrzenie – Kiedy wczoraj mi powiedziałaś… no sama wiesz co… to byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I nie marzę o niczym innym, żeby wreszcie z Tobą być, żeby móc na Ciebie patrzeć, kiedy mam ochotę, żeby móc z Tobą godzinami rozmawiać, ale też dotknąć Cię, pocałować…
-Harry…- przerwała mu, zaciskając mocno powieki.
-Ale nie zrobię tego, nie bój się – kontynuował niestrudzony – Bo jesteś z Deanem. Moim kumplem. I nie chcę, żeby poczuł się zdradzony – zarówno przez Ciebie, jak i przeze mnie. Poza tym, Ron będzie wściekły…
-Mam to gdzieś! – parsknęła.
-Ale ja nie mam!
-Harry – zaczęła trochę spokojniej – od pół roku wspieramy go po rozstaniu z Hermioną, nie wierzę, że by nam to zrobił…
-To nieistotne, bo dopóki nie zerwiesz z Deanem nie będziemy razem – spojrzał na nią, a ona skinęła głową – Chociaż niczego nie pragnę bardziej…
                Patrzyli sobie prosto w oczy, wyczytując w nich wielką radość z tego, że wreszcie sobie powiedzieli, co czują, a z drugiej strony, ogromny ból, że nie mogą jeszcze w pełni cieszyć się tym szczęściem, że wciąż niektóre spojrzenia, niektóre rozmowy, dotyk są dla nich zakazane.
-Pamiętaj, że będę Cię wspierał we wszystkim, co postanowisz… - odezwał się chłopak.
-Ja też niczego nie pragnę bardziej, Harry – przerwała mu.
-…ale – kontynuował – Dopóki nie podejmiesz decyzji i nie… zrobisz odpowiednich kroków, powinniśmy ograniczyć nasze kontakty.
-Dlaczego?
-Bo nie ręczę za siebie… Kiedy jesteś blisko, mam ochotę rzucić się na Ciebie i całować do upadłego i nigdy nie wypuszczać Cię ze swoich objęć.
                Weasleyówna już miała powiedzieć, że ma to zrobić tu i teraz, ale się powstrzymała. To co mówił miało sens, było bardzo rozsądne. Tylko, na Merlina, ona nie była rozsądna! Była spontaniczna i szalona, nie chciała myśleć o konsekwencjach. Pragnęła być blisko niego. Ale wiedziała, że ma rację. Była pełna podziwu, że podjął taką decyzję – widziała, ile go to kosztowało. Dlatego pokiwała smutno głową, zgadzając się na wszystko.
-Do widzenia, Ginny.
                Wstał, a odchodząc pocałował ją w czubek głowy. Nawet ten drobny gest sprawił, że zadrżała. Patrzyła, jak odchodzi i już wiedziała, co ma zrobić. Nie miała pojęcia jak, ale podjęła decyzję.
*
                W lochach było ciemno i zimno, a Pokój Wspólny Ślizgonów w ogóle nie przypominał tego w Gryffindorze. Przede wszystkim, nigdy nikogo tam nie było. Siedział na jednym z foteli i patrzył w zielony płomień. Czemu Tiara Przydziału pozwoliła mu być Gryfonem? Poza tym, oczywiście, że bardzo mu na tym zależało… W końcu tego wymagało jego zadanie.
                Miał już tego dosyć. Idąc do szkoły, był pewien, że musi to zrobić. Teraz wątpił… Ale miał tyle do stracenia. Nie mógł się teraz wycofać. Życie zbyt wielu ważnych dla niego osób od tego zależało. Problem tkwił w tym, że plan sypał się na każdym etapie. A on spełnił swoje zadanie aż za dobrze – za bardzo się do niej zbliżył…
-O, jesteś – rzekł sucho blondyn, o wychudłej twarzy i podkrążonych oczach – Wyglądasz beznadziejnie.
-Wzajemnie, Malfoy – syknął.
-Nie będziemy tu rozmawiać.
                Szedł za Ślizgonem pustym korytarzem. Wilgoć jaka tu panowała, mogła wpędzić niejednego w chorobę. Weszli do jednego z pomieszczeń. Wyglądało jak stara sala lekcyjna – bardzo stara i od dawna nieużywana. Wszędzie był brud, kurz i pajęczyny.
-Ten idiota, Weasley, żyje! – wykrzyczał Draco i walnął ręką w ławkę.
-Chyba czegoś nie rozumiem, to nie o niego nam chodzi.
-Rzeczywiście niewiele rozumiesz! – syknął ironicznie – Miód miał być dla starego, ale jak już rudy się go napił, to myślałem, że będziemy mieli go z głowy.
-Coś Ci ostatnio nie wychodzi, Malfoy – zakpił brunet, a jego towarzysz gwałtownie się do niego zbliżył, w jego oczach była wściekłość, ale również… strach? Po chwili przybrał kpiący wyraz twarzy:
-Tobie też coś nie idzie – zaśmiał się – Twoja szlamowata przyjaciółeczka Cię rzuciła! Myślałeś, że nie wiem?
                Przez chwilę mierzyli się groźnymi spojrzeniami. Obaj byli w ściekli, ale też przerażeni. Żaden z nich nie robił tego z własnej woli – obaj zostali do tego zmuszeni.
-To co teraz? – spytał w końcu Gryfon.
-Ja będę kontynuował swoją misję… Stary musi zginąć z mojej różdżki! – wykrzyczał zachrypniętym głosem Dracon – Ty jesteś teraz na straconej pozycji. Granger Cię nie chce, a Potter już Ci nie zaufa. Zajmiesz się nim, jak ja będę się pozbywał Starego.
-Mam go zabić?!
-Chyba kpisz?! Czarny Pan chce mieć go dla siebie. Masz sprawić, żeby mi nie przeszkadzał, złapać go i zaprowadzić przed Pana. Inni Ci pomogą.
-Inni?
-Tak, przybędą pomóc – w jego głosie czuć było strach – Później Ci powiem, kiedy to się wydarzy. A i jeszcze jedno – wyszczerzył się.
-Tak?
-Masz się pozbyć tej szlamy. Z Weasleyem sobie poradzimy, ale ta Granger jest zbyt sprytna, może być niebezpieczna.
-Ale jak…?
-Tego chyba nie muszę Ci tłumaczyć. W ostateczności, możesz ją wysłać na oddział dla obłąkanych w Mungu.
-Ale…
-To rozkaz od samego Czarnego Pana!

                Malfoy wyszedł trzaskając drzwiami i zostawiając na środku pomieszczenia oniemiałego Gryfona, któremu łzy zaczęły spływać po policzkach. 
*
Na dowód tego, że NAPRAWDĘ wróciłam, jest nowy rozdział :P Pozostawiam Wam ocenę ;*
Ponieważ aktualnie trwa rok akademicki, a moje studia wymagają sporo czasu, sądzę, że rozdziały będą pojawiały się raz na miesiąc. Postaram się, żeby nie było to rzadziej!
Jesteście niesamowici! Bez Was pisanie i publikowanie nie miałoby żadnego sensu. Cieszę się, że wchodzicie i czytacie. Proszę Was też o komentarze, bo to na pewno doda mi siły!
Ściskam <3

niedziela, 4 lutego 2018

31. Ulga

              Od feralnych urodzin minęły cztery dni. Tylko cztery dni, ale jakże intensywne. Rona przewieziono do szpitala św. Munga. Jego stan tuż po otruciu był zupełnie niestabilny i bardzo ciężki. Opieka nad nim przekroczyła możliwości pani Pomfrey, dlatego zadecydowano, że wymaga on spotkania ze specjalistą. W szpitalu podawano mu regularnie silne remedium na trutkę, które było jedynym rozwiązaniem, żeby uratować mu życie. Po kilkudziesięciu godzinach pobytu w szpitalu, jego stan znacząco się polepszył i przestał się zmieniać. Wszyscy uzdrowiciele zgodnie twierdzili, że gdyby nie interwencja Harry’ego, który będąc świadkiem tej sytuacji, zareagował błyskawicznie i podał mu bezoar, szanse Weasley’a na przeżycie zmalałyby do zera.
*
                W czasie tych czterech dni Hermiona i Harry prawie nie spali. Chodzili na lekcje, ale nie na wszystkie, a nawet na tych, na których się pojawili, nie byli w stanie się na niczym skupić. Potter był kilkakrotnie proszony do dyrektora w sprawie tego otrucia, ponieważ był przy tym, kiedy jego przyjaciel spożywał skażony miód. Dumbledore chciał poznać jak najwięcej szczegółów dotyczących pochodzenia tego trunku, który znajdował się w barku profesora Slughorna, przyczyn spożycia go przez ucznia oraz objawów związanych z atakiem, którego Ron dostał tuż po wypiciu napoju. Hermiona natomiast cały czas poza lekcjami spędzała w skrzydle szpitalnym. Po pierwsze, chciała jak najwięcej rozmawiać z Panią Pomfrey i dowiedzieć się czemu stan Rona była aż tak zły, a po drugie, profesor McGonnagal wysyłała ją tam kilka razy, żeby dostała jakiś środek na uspokojenie, bo dziewczyna cały czas się trzęsła i wyglądała jak wrak człowieka. Ginny natomiast została zwolniona z obowiązku szkolnego na czas pobytu Rona w szpitalu, więc pojechała do Nory, żeby móc spędzić ten trudny czas razem z rodziną.
                Potter i Granger byli przez te cztery dni prawie nie rozłączni, oprócz tych momentów, kiedy zmuszano ich do rozdzielenia się. Wszędzie chodzili razem, dużo rozmawiali. Prawie nie przebywali w swoich dormitoriach, tylko do późna siedzieli w Pokoju Wspólnym, w którym potem razem zasypiali. Dziewczyna dużo płakała, prawie non-stop. Nie wyobrażała sobie życia bez rudzielca, a myśl o tym, że mogłaby go stracić, sprawiała, że sama chciała umrzeć. Była nawet gotowa to zrobić, gdyby tylko przyszła wiadomość, że chłopak… Nawet nie umiała o tym pomyśleć. Czarnowłosy starał się być dla niej wsparciem, pocieszał ją, mówił, że Ron na pewno się z tego wyliże, ale w rzeczywistości sam był na skraju załamania i im dłużej nie mieli żadnych informacji o polepszeniu stanu zdrowia przyjaciela, tym szybciej tracił wiarę, że kiedyś go jeszcze zobaczy.
                Dlatego, kiedy 5 marca, wczesnym popołudniem dostali wiadomość, że ok. 19 mają się stawić RAZEM w gabinecie dyrektora, ogarnął ich strach. Hermiona płakała nieprzerwanie od momentu, w którym dostali wiadomość, aż do drogi przez zamek na spotkanie z Dumbledorem. Harry cały czas jej mówił, że będzie dobrze, starał się ją uspokajać, ale w końcu nie wytrzymał. Kiedy przeszli przez dziurę pod portretem Grubej Damy o 18.50, powiedział:
-Hermiono, mam już tego dosyć!
-O co Ci chodzi?- spytała rozdrażniona dziewczyna, wciąż pochlipując.
-Nie możesz cały czas płakać! Ja też się strasznie boję, ale staram się być spokojny, ty też powinnaś…
-Jak mam być niby spokojna?!- krzyknęła- Nie rozumiesz, że ja nie mogę go stracić!
-Ja też!
-Nic nie rozumiesz!- warknęła- Co byś zrobił, gdyby na jego miejscu była Ginny?!
                Chłopak nic na to nie odpowiedział. Nie wiedział, co by zrobił… Nawet nie chciał o tym myśleć. Chyba umarłby z rozpaczy. A on nawet nie wiedział czy Ginny odwzajemnia jego uczucia… Stwierdził, że brązowowłosa może nawet, jak na tę sytuację, dobrze się trzyma. Tylko już nie mógł znieść jej płaczu, serce mu pękało, gdy słyszał jak szlocha.
-Przepraszam- odezwał się w końcu.- Po prostu mi też jest bardzo trudno i nie wiem, jak mam Ci pomóc.
-Robisz wszystko, co mógłbyś zrobić.
-No dobrze. A mogłabyś spróbować przestać na trochę płakać?
                Dziewczyna kiwnęła głową i przetarła oczy chusteczką. Jej twarz była bardzo poważna, ale przestała ukazywać jakiekolwiek emocje. Już nie płakała. Harry zastanowił się czy nie wolał jej w poprzednim stanie…
                Doszli do gabinetu Dumbledore’a. Dyrektor powitał ich z lekkim uśmiechem. Był całkowicie spokojny, ale widać było, że coś go trapi. W końcu powiedział:
-Moi drodzy, dziś przed obiadem dostałem list ze św. Munga. Stan pana Weasleya jest już dużo lepszy. Wszak ciągle nie odzyskał on świadomości, ale uzdrowiciele twierdzą, że zmieni się to lada dzień. Dziś w nocy zostanie on ponownie przeniesiony do naszego skrzydła szpitalnego, gdzie zajmie się nim Pani Pomfrey.
*
                Wybiła 7. Hermiona przemierzała korytarze Hogwartu. Jeszcze było na nich prawie pusto, uczniowie dopiero zaczynali się szykować na zajęcia. Dziewczyna szła pewnym krokiem, na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, ale widać było po niej zmęczenie. Była bardzo blada, jej policzki się odrobinę zapadły, a pod oczami były sińce.
                Kiedy przekroczyła próg skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey nawet nie próbowała jej zatrzymywać, wiedziała, że uczennica i tak się stąd nie ruszy. Z odwiedzających poza nią nie było nikogo. Tylko jedno łóżko było zajęte. Dziewczyna usiadła przy nim i aż wstrzymała oddech. Jego twarz była bardzo blada. Strasznie wychudł, mimo że zawsze był dość szczupły. Wszystko w nim wydawało się takie drobne i wiotkie, jakby mogło się złamać przy lekkim powiewie wiatru. Hermionie zaczęły ciec łzy po policzkach. Co za potwór wymyślił substancję, która tak zniszczyła jej ukochanego? Nawet jego włosy wydawały się jakby wyblakłe, już nie mówiąc o tym, że było ich dużo mniej. Jego usta były lekko wykrzywione, jakby z bólu. Jedyną oznaką lepszego stanu zdrowia było chrapanie, które było głośne i uciążliwe jak zawsze. Brązowowłosa uśmiechnęła się na tę myśl. Przynajmniej w tej jednej czynności dostrzegała starego Rona. Bo wszystko inne było w nim smutne i słabe, zupełnie przeciwnie do tego, jaki był naprawdę. Pogładziła jego dłoń, która spoczywała na brzuchu. Była taka zimna…
-Oh, Ron- westchnęła.
                Była strasznie niewyspana. Dopiero teraz, gdy była przy nim i widziała, że nic nadzwyczajnego się z nim nie dzieje, poczuła zmęczenie. Pozwoliła na to, żeby jej powieki opadły. A potem już czuła tylko błogi sen…
*
                Około 10 do skrzydła szpitalnego przybyła kolejna tego dnia osoba. Pani Pomfrey westchnęła pod nosem, jak tak dalej pójdzie zjawi się pół zamku. Rudowłosa przywitała się uprzejmie z pielęgniarką i weszła do sali. Na jednym z łóżek leżał jej brat, głośno chrapiąc, a przy nim znajdowały się dwie postacie.
-Cześć- krzyknęła z radością Ginny.
-Ciii…- szepnął Harry, który aż podskoczył na dźwięk jej głosu.
                Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na łóżko. Z jego prawej strony znajdowała się Hermiona, wygięta w jakiejś dziwnej pozycji, opierała się o skraj  i drzemała. Jej dłoń kurczowo trzymała rękę rudzielca.
-Długo tu jesteś?- spytał chłopak.
-Dopiero przyjechałam. Od razu przyszłam tutaj- odparła z uśmiechem.
                Potter wstał i ją mocno przytulił. Ona odwzajemniła uścisk. Obojgu im bardzo ulżyło, że z Ronem już jest lepiej. Czuła, że w jej brzuchu zaczęły szaleć motyle. Ta bliskość z Harrym zawsze tak na nią wpływała. On wtulił się w jej ramię. Trzymał ją mocno. Jedną dłoń miał wplecioną w jej rozpuszczone włosy. Zaciągnął się ich zapachem, przez co zaszumiało mu w głowie.
-Dobrze, że jesteś- westchnął.
                Poczuła jak jej się robi gorąco. Pragnęła znajdować się w jego uścisku całą wieczność. To było takie niesamowite uczucie. Z nikim innym go nie doświadczyła i…
-Ginny?
                Para odskoczyła od siebie w mgnieniu oka. To była Hermiona, która obudziła się i zaskoczył ją widok przyjaciółki. Podeszła do niej i mocno ją przytuliła. Potem usiedli we troje wokół Rona. Harry i Ginny byli trochę zawstydzeni, ale szybko rozpoczęła się dyskusja, która ich trochę ożywiła.
-Byliśmy u niego wczoraj wieczorem- opowiadała rudowłosa- Były momenty, że się przebudzał, wtedy mówił tylko jedno słowo, a potem znowu zasypiał.
-To chyba dobry znak- odparła ochoczo brązowowłosa.
-Tak, zdecydowanie. Mówili, że już jest na bardzo dobrej drodze do odzyskania świadomości- odpowiedziała rudowłosa, po czym zmarszczyła czoło- Hermiono, jadłaś coś dzisiaj?
-Nie, jeszcze nie…
                Jej przyjaciele wymienili spojrzenia. Granger westchnęła. Za bardzo się o nią martwili. To nie ona prawie straciła życie przed kilkoma dniami.
-Nic mi nie będzie- powiedziała stanowczo.
-Ale też nie zaszkodziłby Ci obiad- rzekł Harry.
-Nie chcę go zostawiać…
                Para znowu wymieniła spojrzenia. Ginny westchnęła z dezaprobatą, po czym wstała i rzekła:
-Idę do jadalni i przyniosę ci jedzenie. I nawet nie waż mi się tego nie ruszyć!
*
                Kiedy Weasleyówna wróciła z posiłkiem dla przyjaciółki, pomieszczenie było pełne ludzi. Przyszedł Dumbledore i McGonnagal , którzy chcieli się dowiedzieć, co u ucznia. Przyjechali także jej rodzice. Widać było kwiaty i upominki, które najwidoczniej przynieśli koledzy chłopaka. Leżał też stos prezentów urodzinowych, których Ron jeszcze nie miał okazji rozpakować.
                Toczyła się pogawędka. Wszyscy byli szczęśliwi, bo lekarze zgodnie twierdzili, że z rudzielcem jest już prawie dobrze. Słychać było żarty i śmiechy. Nawet Granger się uśmiechała, mimo że nikt od dawna nie widział, żeby się z czegoś cieszyła.
                Zbliżała się 15. Towarzystwo zaczęło się powoli wykruszać. Państwo Weasley wrócili do domu z przeświadczeniem, że ich syn jest pod dobrą opieką i już z nim coraz lepiej. Nauczyciele jeszcze chwilę rozmawiali, ale też zbierali się do wyjścia. Ginny też chciała niedługo iść do siebie, żeby się rozpakować.
                Niemniej, rozmowa wciąż trwała, kiedy do sali wpadła Lavender Brown, udająca zdenerwowanie:
-Mon-Ron!
                Hermiona stanęła na baczność. Ta głupia flądra jeszcze miała czelność tu przychodzić?! Kiedy Ron został otruty, Harry powiedział o tym także jego „dziewczynie”. A ona aż do teraz, kiedy jego stan już był właściwie dobry nie raczyła go odwiedzić.
                Blondynka podeszła bliżej łóżka i popatrzyła na chłopaka. Jej twarz wykrzywiła się, kiedy dostrzegła, jak źle teraz wygląda. Przeniosła wzrok na brązowowłosą i warknęła:
-Co Ty tu robisz?
-I vice versa?- odparowała Hermiona.
-Ja jestem jego dziewczyną!- oburzyła się Lav.
-Tak?! A przyszłaś do niego, kiedy walczył o życie?! Zainteresowałaś się, co się nim dzieje kiedy był w Mungu?!
-Ja-ja…- zająknęła się- Miałam dużo zajęć…
-Ty, małpo! Nie rozumiesz, że on mógł umrzeć?!
-Ale nie umarł! I przypomnę Ci, że ja oficjalnie jestem jego dziewczyną, a Ciebie nie chciał znać- broniła się Brown.
-A co Ty możesz o tym wiedzieć…- powiedziała smutno Granger.
                Mierzyły się groźnymi spojrzeniami, kiedy Hermiona poczuła, że jej dłoń, która cały czas leżała na ręce Rona, została ściśnięta. Gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, to samo zrobili pozostali, zebrani w sali. Chłopak zaczął poruszać ustami, ale nie było słychać żadnego dźwięku. Brązowowłosa również ścisnęła jego dłoń. Jeszcze chwilę się męczył, a potem udało mu się po cichu wykrztusić:
-Her-mi-jo-na, Hermiona…
                Dziewczyna poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Opadła na krzesło, cały czas patrząc na ukochanego. Chyba nie miał siły nic więcej powiedzieć. Minutę później znowu zasnął.
-To koniec… -szepnęła Lavender i wybiegła z sali.
                Ginny, Harry, Dumbledore i McGonnagal spojrzeli po sobie z mieszaniną zdziwienia, szczęścia, dezaprobaty i rozbawienia. Potem nauczyciele opuścili salę. Weasleyówna zrobiła to samo, pocałowawszy wcześniej Pottera w policzek i pożegnawszy się z Granger.
                Czarnowłosy siedział i patrzył na swoich najlepszych przyjaciół. Cieszył się z tego, że Ron powoli odzyskiwał przytomność. Widział w jaki sposób Hermiona na niego patrzy, z jaką miłością go traktuje. W tym momencie stracił jakiekolwiek obawy, że mogłaby ona kiedyś specjalnie zdradzić Rona. Wszystko to, co się stało w ostatnich miesiącach było nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, a potem wyborami zagubionych ludzi. Słysząc to, co rudzielec powiedział, stwierdził, że on też ją kocha, skoro nieświadomie, ostatkiem sił wypowiedział właśnie jej imię.
                Z uśmiechem na twarzy, chłopak podszedł do przyjaciółki i cmoknął ją w czubek głowy, po czym opuścił salę, żeby tych dwoje, nawet mimo że Ron jest nieprzytomny, miało chwilę tylko dla siebie.
*
                Czuł jak wszystko się rozjaśnia. Zaczynał myśleć, najpierw tylko o tym, że widzi światło, później, powoli zaczął sobie przypominać kim tak naprawdę jest i w jakim świecie żyje. Kiedy dotarło do niego, że obudził się ze snu, próbował otworzyć oczy, ale nie był w stanie. Ponowił trud i tym razem się udało. Zobaczył, najpierw bardzo nieostry, obraz skrzydła szpitalnego w Hogwarcie. Chciał usiąść, ale poczuł tak silny ból, że z jękiem jeszcze bardziej wbił się w łóżko i ponownie zamknął oczy.
-Spokojnie, Ron- usłyszał piskliwy głos- Nie rób gwałtownych ruchów, zaraz pójdę po pomoc.
-Nie…- to było jedyne, co udało mu się wykrztusić.
                Nie chciał pomocy. Był silny, poradzi sobie z jakimś głupim bólem brzucha i głowy. Czuł drobne ręce, które trzymały jego dłoń w mocnym uścisku. Otworzył oczy, tym razem było trochę lepiej trochę lepiej. Skierował wzrok w jej kierunku. Wyglądała okropnie! Była bardzo blada i miała olbrzymie cienie pod oczami, a w dodatku płakała.
-Nie płacz…- szepnął, próbując otrzeć  łzy z jej policzka, ale ręka okazała się zbyt ciężka, więc tylko go musnął.
-Spróbuję- uśmiechnęła się- Ale nie ruszaj się za bardzo, masz na to jeszcze za mało siły.
-Ja też spróbuję- również próbował się uśmiechnąć, ale grymas, który pojawił się na jego twarzy raczej nie przypominał uśmiechu.
                Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, tonąc w nich, tak, jak robili to kiedyś. W tym momencie cały świat przestał istnieć i liczyli się tylko oni. Nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Tak dobrze było znowu czuć tę więź. Hermiona pogładziła policzek Rona, bardzo delikatnie, żeby nie sprawić mu bólu. Chłopak przymknął oczy z rozkoszy. Głaskała go z taką czułością, że po jego ciele rozeszło się ciepło. To było tak niesamowite! Niby nie robiła nic niezwykłego, a jednak czuł niezwykłą intymność w tym dotyku…
                Wtedy do sali weszła pani Pomfrey.
*
                Dochodziła 23. Harry i Ginny siedzieli w Pokoju Wspólnym Gryfonów, który był prawie całkowicie pusty. Dziewczyna coś skrobała przy lampce, natomiast czarnowłosy wpatrywał się w mapę Huncwotów.
-Co Ty właściwie piszesz? – spytał w końcu.
-Nie miałam głowy do nauki – sam wiesz dlaczego – a na jutro mamy napisać esej dla Snape’a. Nie sądzę, żeby dał mi taryfę ulgową, bo mój brat jest chory.
-Może Ci pomogę?
-Od kiedy jesteś mistrzem eliksirów? – zadrwiła rudowłosa.
                Spojrzała w jego zielone oczy. Uśmiechał się do niej delikatnie. Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że nie mogła oderwać od niego wzroku. Przełknęła ślinę. W ogóle nie układało jej się z Deanem. A Harry był dla niej tak ogromnym wsparciem… Coraz częściej myślała o nim w TEN sposób. Przybliżyła twarz do niego. Tak bardzo potrzebowała teraz bliskości… Jego bliskości… Rozchyliła delikatnie usta, coraz bardziej się do niego zbliżając.
-Ginny… - szepnął, gwałtownie się od niej odsuwając – Dean…
-Tak… - westchnęła – Dean…
-O co chodzi?
-Ostatnio jest między nami bardzo źle… - spojrzała na niego, a on parsknął.
-No tak, wam się nie układa, więc ja mam być nagrodą pocieszenia!
-Co Ty mówisz, Harry? – warknęła.
                Patrzył na nią, a jego serce pękało. Właśnie chciała go pocałować, a on z tego zrezygnował… Przecież tak bardzo tego pragnął! Ale nie mógł tego zrobić Deanowi. Czuł się źle z tym, że chciała go tak wykorzystać.
-Chcesz jakoś odreagować to, że Wam się nie układa, zemścić się na nim! Dlatego próbowałaś to zrobić – mówił głośno, ale, na szczęście, w Pokoju Wspólnym zostali sami.
-Nie, to nie tak – krzyknęła – Chciałam to zrobić, bo… bo… - zawahała się – Bo się w Tobie zakochałam…
                Czarnowłosy wyglądał jakby dostał tłuczkiem w głowę. Ona naprawdę to powiedziała! Jego serce biło tak szybko. Nerwowo przełykał ślinę. Nie sądził, że ten moment nadejdzie tak szybko… Właściwie, to w ogóle nie sądził, że kiedyś nadejdzie… Dopiero po kilku minutach odważył się odpowiedzieć:
- A ja w Tobie – szepnął.
                Patrzyli się na siebie z delikatnym uśmiechem. W ich oczach widać było przerażenie. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Ginny oficjalnie wciąż spotykała się z Deanem, Ron o niczym nie wiedział… A jakoś mieli przeczucie, że wszystko się ułoży. 
*
Kochani!
Nie będę mówić, że wróciłam, bo to widzicie. Nie będę się też tłumaczyć, bo ciężko jest wytłumaczyć ponad dwuletnią nieobecność – bardzo dużo się działo i wiele się zmieniło! To opowiadanie cały czas było w moim sercu i bardzo chcę je dokończyć.
Dajcie znać, czy ktoś tu jeszcze jest!

Obserwatorzy