środa, 18 września 2013

Miniaturka: Pierwsza miłość nie rdzewieje

                Było lato. Rudowłosy, dobrze zbudowany mężczyzna pędził przez ulice Londynu. Wybiła 9, a słońce mocno grzało. Pogoda była idealna na piknik, rower lub inne zajęcia na powietrzu. Niestety wielu Londyńczyków musiało zmarnować go w pracy. Tłum kroczył powoli, pragnąc jak najdłużej przebywać na świeżym powietrzu i zaczerpnąć cudownej pogody. Dwudziestoletni Weasley też o tym marzył, ale niestety dokumenty go wzywały i był już spóźniony na umówione spotkanie. Przebiegł koło kwiaciarni i czekoladziarni, nawet nie zwracając na nie uwagi. Dotarł do jednej z toalet publicznych i zniknął w jej czeluściach.
                W atrium jak zwykle panował zamęt. Miliony liścików latało nad głowami urzędników, podążających do konkretnych biur. Ron nawet nie skierował się do swojego gabinetu, od razu pobiegł do Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na swoje odbicie na lśniącej posadzce. Poprawił krawat i pędem ruszył dalej.
                Dotarł wreszcie do departamentu i przeszedł między miejscami pracy wielu urzędników oraz urzędniczek, które uśmiechały się do niego figlarnie. Zapukał do biura i  wszedł. Kwadrans później wracał tą samą drogą, przeklinając w duchu swoją robotę. Kiedy starał się o posadę Aurora nie sądził, że będzie tyle papierkowej roboty. Teraz dostał za zadanie jeszcze raz przeanalizować atak na Mistrzostwach  Świata w Quidditchu, które odbyły się przed sześcioma laty. Weasley sumiennie wykonał swoją pracę, a w zamian za to nakazano mu, żeby ową analizę i wszystkie papiery jeszcze raz zobaczyli i podpisali przewodniczący pozostałych departamentów, a na końcu Minister Magii. Ronald szedł naburmuszony między stanowiskami, kompletnie ignorując zalotne uśmiechy tamtejszych urzędniczek.
                W pewnym momencie zobaczył, że przy jednym z biurek stoi wysoka, rudowłosa kobieta i dyskutuje z mężczyzną, który tam pracuje. Podszedł do niej i poważnym tonem rzekł:
-Pani Potter, czy mogę prosić na słowo?
                Dziewczyna odwróciła się z lekkim przerażeniem na twarzy, po czym wybuchneła śmiechem. Przytuliła go i dała mu całusa w policzek.
-Co tutaj robisz?- spytał.
-Muszę uzgodnić coś w sprawie następnego meczu- Armaty z Chudley kontra Harpie z Holyhead. A co tam u ciebie?- zagadnęła radośnie.
-Nic nowego. Praca, praca i… praca- odparł obojętnie.
-Nie sądzisz, że trochę przesadzasz- rzekła zaniepokojona- Spędzasz za dużo czasu w robocie, Harry nie…
-Ale Harry ma po co wracać do domu!- warknął zirytowany- A ja wchodzę do pustych czterech ścian. Wolę spędzać czas tutaj, niż siedzieć tam samemu.
-Zawsze możesz do nas przyjść.
-Ginny- rzekł czule i dotknął jej policzka- Wiem, że masz dobre chęci, ale oboje wiemy, że nie mogę was codziennie nachodzić.
-No to może… Jakaś randka?- zasugerowała nieśmiało, a urzędniczki, znajdujące się niedaleko wytężyły słuch.
-Nie żartuj sobie.
-Ja mówię poważnie! Przecież minęły prawie dwa lata, od kiedy wyjechała. Czas najwyższy, żebyś zaczął się widywać z ludźmi.
-Wybacz siostrzyczko, ale spieszę się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
                Cmoknął ją w policzek i wręcz wybiegł z pomieszczenia, a ona ze zrezygnowaną miną udała się do szefa departamentu.
*
                Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów składał się z dwóch sal: większej, w której znajdowały się stanowiska zwykłych pracowników, oraz mniejszej, w której stały zaledwie trzy biurka, obecnie zajmowane przez szefa departamentu oraz jego zastępcę. Panował tam zawsze porządek, a jednak, od czasu pokonania Voldemorta, nie były to jedynie sterylnie czyste, chłodne pomieszczenia, w których nikt się do siebie nie odzywał, ale zawsze panował wesoły, lecz cichy gwar.
                Brązowowłosa kobieta przemierzała dużą salę i powracały do niej wszystkie wspomnienia z czasów, gdy sama tam pracowała. Na jej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Jej obcasy stukały dość głośno, lecz nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi, za co była wdzięczna. Przeszła, tak dobrze jej znany, wąski korytarz w mgnieniu oka i znalazła się przy drzwiach do biura szefa. Zapukała dwa razy. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy usłyszała głos przyjaciółki, zapraszający ją do środka. Otworzyła drzwi, a jej oczom ukazał się pokój, w którym jeszcze dwa lata temu spędzała większość czasu.
                Stały tam trzy biurka, jedno na środku, dokładnie naprzeciwko okna, a pozostałe po obu jego stronach. Przy blacie po lewej siedziała wysoka, dość pulchna blondynka, notująca coś na pergaminie. Oprócz niej nie było nikogo. Granger stanęła naprzeciwko jej stanowiska pracy.
-Słucham- rzekła jasnowłosa, dopiero teraz odrywając wzrok od notatek.
                Podniosła głowę i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Mrugnęła kilka razy, ale obraz się nie rozmywał. Stała przed nią dwudziestoletnia kobieta, w czarnej, obcisłej sukience do kolan i jasnej marynarce. Miała na sobie wysokie szpilki, a na jej ramieniu zwisała olbrzymia, czarna torba. Jej włosy były rozpuszczone, a w uszach połyskiwały srebrne kolczyki.
-Hermiono!- krzyknęła blondynka i rzuciła się jej na szyję.
-Cześć, Suzie- odparła dziewczyna, wyzwalając się z jej uścisku.
-Jeju- pisnęła Susan- Kiedy wróciłaś i dlaczego nic nie pisałaś?!
-Przyszłam tu prosto z pociągu i nikt nie wie, że wróciłam- tylko ty i minister magii.
-No i na ile zostajesz?- dopytywała się dziewczyna.
-Chyba… na zawsze- odarła brązowowłosa.
-Żartujesz?!- ucieszyła się blondynka- Ale czemu nic nie mówiłaś?
-Bo to nie było do końca pewne. Miałam zostać we Francji przynajmniej do końca miesiąca, ale Kingsley napisał, że mam wracać.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!- krzyknęła Suzie.
-Ja też się cieszę- odparła Hermiona.
                Usiadły przy biurku, a Susan porzuciła swoją pracę i zaparzyła im kawę. Rozmawiały przez prawie kwadrans, dopóki do pokoju nie wszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna, o ciemnej karnacji.
-Sue, mówię ci, ci ludzie mnie kiedyś wykończą!- rzekł, przekraczając próg i niosąc stertę papierów- Czy naprawdę na tym świecie żyją sami idioci?! Zażyczyli sobie, żeby…- przerwał dostrzegając brązowowłosą.
-Witaj, John- rzekła Granger.
                Mężczyzna rzucił papiery na biurko, podszedł do niej i z całych sił przytulił. Roześmiała się kiedy wreszcie ja puścił, a przyjaciele jej zawtórowali.
-Kiedy wróciłaś? Dlaczego nic nie mówiłaś? Ile czasu zostajesz?
                Wyrzucił z siebie taki potok słów, że brązowowłosa znowu parsknęła śmiechem, a kiedy już się uspokoiła wyjaśniła mu to, co przed chwilą przekazywała Suzie. Zasiedli we trójkę do kawy i Hermiona opowiadała im o życiu w Paryżu.
                W pewnym momencie do pomieszczenia wleciał list. John otworzył go i przeklął pod nosem. Wstał i zgarnął jakąś teczkę z biurka. Podszedł do wyjścia i rzekł do blondynki:
-Chodź, Sue. Wilson nas wzywa.
                Dziewczyna jęknęła, ale posłusznie wstała z krzesła i złapała kartkę papieru, na której coś zapisywała, kiedy Hermiona przyszła.
-Możemy cie tu zostawić?- spytała się, wychodząc.
-Jasne- odparła brązowowłosa- Zaczekam.
                Susan uśmiechnęła się do niej i razem z Johnem opuściła pomieszczenie. Brązowowłosa wstała z krzesła i przeszła się po pokoju. Nic się nie zmieniło. Zajrzała do swojego starego biurka. Ze wzruszeniem stwierdziła, że ciągle są tam jej segregatory, teczki i ulubiony kubek, którego zapomniała wziąć ze sobą. Widocznie Kingsley nie powołał nikogo na jej miejsce. Podeszła do okna. Zawsze, kiedy nawał pracy za bardzo ją przytłaczał, przyglądała się codziennemu życiu londyńczyków. To było jej ukochane miasto i nawet Paryż nie był w stanie go zastąpić.
*
                Ronald kroczył przez ministerstwo, cały czas wściekły na zleceniodawcę, który dał mu tak upierdliwe zadanie. Na dodatek rozmowa z siostrą go zdołowała. Wiedział, że powinien zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko od nowa, ale nie potrafił. Ona zajmowała szczególne miejsce w jego sercu, tak trudno było pogodzić się z myślą, że jej więcej nie zobaczy. Zżerał go żal o to, że wyjechała, ale nie chciał wyrzucać jej z pamięci.
                Wszedł do odpowiedniego departamentu. Nienawidził tu przychodzić, unikał tego miejsca jak ognia. Niby atmosfera była sympatyczna, ale wszystko mu ją przypominało. Pamiętał jak przychodziła porozmawiać ze znudzonymi urzędniczkami, jak niosła kawę do biura, gawędząc przy tym ze wszystkimi po drodze…
                Doszedł do pomieszczenia, w którym urzędował szef departamentu i wszedł do niego bez pukania. Już od progu zawołał:
-John, musisz mi coś…
                Stanął jak wryty i odebrało mu mowę. Zaczął mrugać nienaturalnie szybko. Był przekonany, że ma omamy, ale ona nie znikała. Cały czas stała pod oknem.
*
                Ktoś otworzył drzwi. Usłyszała głos, TEN głos. Rozpoznałaby go wszędzie. Odwróciła się. Stał tam. Patrzył na nią wielkimi, błękitnymi oczami, w których tyle razy się zatracała. Wyższy, potężniejszy i dojrzalszy niż kiedyś, ale z twarzy taki sam. Łzy napłynęły jej do oczu. Pragnęła rzucić mu się na szyję i rozpłakać. Nie zrobiła tego. Ona też dojrzała przez te lata, dlatego rzekła jedynie:
-Dzień dobry, Ronaldzie.
-Witaj, Hermiono- odparł zszokowany.
                Stali tak, nie wiedząc co powiedzieć. Patrzyli się na siebie, a przed ich oczami pojawiały się wspomnienia- pierwszy taniec, pierwszy pocałunek, pierwsze wyznanie miłości… Dziewczyna wiedziała, że źle postąpiła. Była przekonana, że Weasley ma do niej frgo to żal, jednak zdecydowała się zagadnąć:
-Co u ciebie?
-Mam papiery dla Johna- odparł zszokowany, ignorując jej pytanie.
-To może…- zaczęła, lecz jej przerwał:
-Przyjdę później- odwrócił się.
-Ron, zaczekaj!
                Hermiona krzyknęła za nim, lecz on zniknął za dębowymi drzwiami. Teraz naprawdę chciało jej się płakać. Liczyła na to, że kiedy wróci wszystko się ułoży, ale nic na to nie wskazywało.
*
Ronald prawie wybiegł z pomieszczenia. Miał wrażenie, że to jakiś kretyński sen i chciał się jak najszybciej obudzić. Przez długi czas próbował o niej zapomnieć i o wszystkim co ich łączyło, lecz nie był w stanie. W końcu nauczył się normalnie funkcjonować: chodził do pracy, spotykał się ze znajomymi, jeździł na obiady do rodziny. Nie był gotowy na nowy związek, lecz nawiązał kontakt z ludźmi, który bardzo pomógł mu się pogodzić ze stratą. Teraz wszystko powróciło, wszystkie uczucia, które przez ostatnie pół roku zaciekle w sobie tłumił, uderzyły go ze zmożoną siłą. Żal, tęsknota, smutek, rozpacz… Chciał pójść do baru i upić się do upadłego. Tak robił na początku, tuż po jej wyjeździe. Pomagało, ale tylko na kilka godzin, potem przychodził kac, a wraz z nim przygnębienie. Wymówienie jej imienia przychodziło mu z trudnością, ba- nawet bał się o nim pomyśleć. Wszystko mu się z nią kojarzyło.
Nie umiał powrócić do rzeczywistości i zapomniał co tak naprawdę miał zrobić, więc zszokowany wrócił do swojego biura.
*
                Hermiona szła przez atrium. Spotkanie z Ronem było bolesne. Nie miała pojęcia, że przyjaciel ma do niej aż tak duży żal. W głębi duszy liczyła na to, że ucieszy się z jej powrotu, że zaczną wszystko od nowa. Żałowała, że wróciła. W Paryżu ułożyła sobie życie, nie było idealne, ale poukładane- chodziła codziennie do pracy, na spotkania z różnymi czarodziejami, poznała masę fantastycznych ludzi. Najgorsze były wieczory. Kiedy wracała do domu odczuwała, że jest sama, mimo że cały dzień obracała się w towarzystwie. Kładła się na dwuosobowym łóżku, które było w jej przydziałowym mieszkaniu i płakała, że koło niej nikt nie leży, że ON tam nie leży. Kochała go i nigdy nie przestała, ale nie wytrzymali próby jaką zgotował im los.
                Doszła do biura Aurorów. Drżącą ręką nacisnęła klamkę, bojąc się, że spotka Ronalda. Przed jej oczami ukazało się przestronne pomieszczenie. Stało tam kilka blatów zawalonych po brzegi najróżniejszymi papierami, ale nikt przy nich nie siedział. Prawie wszystkie ściany (oprócz jednej, na której znajdowały się drzwi do różnych gabinetów) były całkowicie obklejone różnymi listami gończymi, plakatami, artykułami. Kiedyś, jeszcze przed wyjazdem, bywała tu kilkadziesiąt razy dziennie. Czasem musiała załatwić jakąś sprawę, a innym razem przychodziła po prostu odwiedzić Weasleya.
                Szła teraz wzdłuż ściany z drzwiami. Znała je na pamięć, każde nieraz otwierała. Kiedy przechodziła koło jednych, na których znajdowało się imię i nazwisko Rona, przyspieszyła kroku. W końcu doszła do upragnionego wejścia. Tabliczka informowała, iż jest to gabinet Harry’ego Pottera, zastępcy szefa Biura Aurorów. Do jej uszu dobiegł piskliwy chichot i uniosła brwi ze zdziwienia. Zapukała dwa razy.
-Proszę- usłyszała roześmiany głos przyjaciela.
                Odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi. Na obrotowym krześle przy biurku siedział dwudziestoletni, czarnowłosy mężczyzna z dwudniowym zarostem. Jego twarz pokrywały blizny, ale w zielonych oczach dostrzec można było wesołe promyki. Na jego nosie spoczywały okrągłe okulary. Na blacie siedziała roześmiana, zgrabna, również młoda kobieta o ognisto- rudych włosach. Obydwoje odwrócili twarze w stronę brązowowłosej i zamarli, a ona nie miała pojęcia jak zareagować.
-Hermiona- wydusiła z siebie w końcu Ginny.
                Granger jedynie skinęła głową. Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, podbiegła do przyjaciółki i mocno ją objęła. Tak dawno się nie widziały, a ostatnio zaczęły rzadziej korespondować, gdyż miały coraz mniej czasu. Bardzo za sobą tęskniły. Kiedyś mogły się spotkać właściwie codziennie i rozmawiać na wszystkie tematy, zarówno na te błahe, jak i bardzo poważne, potem, niestety, nie miały tak dużej swobody. Brązowowłosa odwzajemniła uścisk. Bardzo brakowało jej we Francji przyjaciół.
                Ginerva puściła ją i obdarzyła szerokim uśmiechem. W między czasie koło nich stanął zszokowany Harry. Hermiona patrzyła na niego z wyczekiwaniem, ale on nie mógł wykonać żadnego ruchu. Patrzył się jedynie na nią szeroko otwartymi oczami.
-Może się z nią przywitasz- warknęła do niego żona.
                Brązowowłosa uśmiechnęła się nieśmiało. Minęło kilka nieprzyjemnych sekund. W końcu Potter się roześmiał, po czym objął ją, a nawet uniósł i okręcił kilka razy. Ona również parsknęła śmiechem. Kiedy stanęła już na ziemi patrzyła się na nich, a w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia.
-Co ty tu robisz?
-Kiedy wróciłaś?
-Na ile zostajesz?
                Ginny i Harry przekrzykiwali się nawzajem, co spowodowało wybuch kolejnej salwy śmiechu. W końcu, kiedy udało się jej uspokoić, odpowiedziała:
-A więc… przyjechałam tu prosto z dworca. Z Paryża wyjechałam koło 6. Jestem tu z polecenia Kingsleya i zostaję…- zawiesiła na chwilę głos- Chyba na zawsze.
                Rudowłosa pisnęła i ponownie rzuciła się jej na szyję. Wszyscy byli przeszczęśliwi i nie mogli przestać się śmiać. Ginerva zadała kolejne pytanie:
-Dlaczego nie napisałaś?
-Bo Kingsley mi zabronił. Miałam tam zostać jeszcze prawie miesiąc, ale dostałam od niego sowę, w której napisał, że zwalnia mnie z tamtej funkcji i mam wracać jak najszybciej do kraju, tak więc spakowałam się i jestem.
-Ale czemu nic mi nie powiedział?- zdziwił się mężczyzna.
-Nie mam pojęcia- odparła Granger- Nie to, że spodziewałam się jakiegoś hucznego powitania, ale myślałam, że przynajmniej wy, John i Suzie będziecie wiedzieć, że wracam.
-Czy to ważne?!- wtrąciła rudowłosa- Liczy się to, że jesteś i już zostajesz. To już pewne?
-Nie do końca. Jeszcze u niego nie byłam, ale sądzę, że tak na 90% to pewne.
-Nawet nie masz pojęcia jak się cieszymy, że jesteś- rzekł Harry, obejmując swoją małżonką w talii.
-Ja też się cieszę- odparła z szerokim uśmiechem.
                Usiedli i przez następne pół godziny brązowowłosa opowiadała im o Paryżu. Nie zachowywała się tak swobodnie od dwóch lat. Poczuła się jakby znowu chodziła do szkoły. Żartowali i śmiali się z byle czego, jak dawniej w Hogwarcie. Niestety nastąpił koniec, bo do Harrego przyszły jakieś papiery do wypełnienia, Ginny powinna wrócić do domu, a Hermiona musiała porozmawiać z Kingsleyem.
*
                Ronald siedział przy swoim biurku, patrzył na kartkę i nie umiał z niej nic przeczytać. Ciągle miał przed oczami widok Hermiony, stojącej w tamtym gabinecie; jej bujne, kasztanowe loki, zgrabną sylwetkę, orzechowe oczy, malinowe usta… Nic dziwnego, że nie mógł się na niczym skupić. Już dawno porzucił zamiar krążenia po ministerstwie i zbierania podpisów z poszczególnych departamentów, odłożył to na następny dzień.
                Wybiła 15, kiedy wypijał kolejną, już chyba piątą tego dnia, kawę. Gapił się na ulicę Londynu. Ci mugole, którzy teraz pospiesznie wracali z pracy, wyglądali komicznie. Uśmiechnął się nawet, przyglądając się im.
                Nagle usłyszał głośne pukanie, które brutalnie przywołało go do ponurej rzeczywistości. Odstawił kubek na stół i przyjął pozycję, jakby coś uważnie czytał, po czym niechętnie rzekł:
-Proszę.
                Do pokoju wparowała jego siostra, głośno zamykając za sobą drzwi. Była wyraźnie zadowolona i chyba za wszelką cenę pragnęła mu telepatycznie przekazać tą radość. Gwałtownie opadła na krzesło naprzeciwko niego i czekała na jego ruch.
-Co się dzieje, skarbie?- spytał po jakimś czasie.
-Jak myślisz kogo dziś spotkałam?- wyrzuciła z siebie, a jemu zbledła mina.
-Zgaduję, że Hermionę- odparł ponuro po chwili.
-Skąd wiedziałeś? Widziałeś się z nią?
-Tak- skinął głową.
-I…?- drążyła dziewczyna.
-I co?!- zirytował się rudzielec.
-No rozmawialiście ze sobą?- wyjaśniła mu, jak jakiemuś tumanowi.
-Zamieniliśmy kilka słów.
-No ale umówiliście się np.: na kawę?- Ginny była coraz bardziej wkurzona.
-Nie.
-Jak to nie?!- w końcu wybuchła- Człowieku, dziewczyna, którą kochasz wróciła do kraju i wreszcie możecie być razem, a ty nic z tym nie zrobisz?!
-Ale może ja nie chcę się z nią spotykać!- wykrzyknął.
-Naprawdę?- Ginerva spochmurniała.
-Gin, ja mam dosyć…- westchnął- Wiesz jak dużo kosztowało mnie to rozstanie. Nie chcę tego przeżywać drugi raz. Zacząłem wszystko od nowa.
-Wiesz co, ja sądzę, że okłamujesz sam siebie- stwierdziła- Ja, na twoim miejscu, nie przegapiłabym takiej okazji.
                Chłopak ledwo się powstrzymał, żeby nie powiedzieć, że nigdy nie była i nie będzie na jego miejscu. Zamilkł. Rudowłosa wstała, podeszła do niego, pocałował go w czoło i opuściła pomieszczenie, zostawiając go samego z ponurymi myślami.
*
-Wreszcie jesteś!- uśmiechnął się do niej ciemnoskóry mężczyzna, kiedy usiadła na fotelu naprzeciwko niego.
-Wybacz, że tak długo, ale…
-Chciałaś najpierw pogadać ze znajomymi i zajrzeć do biura?- spytał, puszczając do niej oko.
-No, tak- zarumieniła się i powtórzyła- Wybacz.
-Nie szkodzi- odparł bez żadnej urazy w głosie.
-A więc?- spytała nieśmiało.
-Myślałem, że to już jasne- zaśmiał się- Zostajesz. Twoje biurko ciągle na ciebie czeka.
-Naprawdę?- nie mogła ukryć radości- I nie wracam już do Francji?
-Nie- odparł- No chyba, że byś bardzo chciała.
-Nie- rzekła stanowczo- Tu mi dobrze.
-A więc witaj w domu!
*
                Wybiła 18, a wszyscy pracownicy ministerstwa jak na zawołanie opuścili swoje gabinety i i skierowali się do kominków, którymi pragnęli udać się do domów. Ron nie mógł przez cały dzień się na niczym skupić i zdecydował, że znowu zostanie po godzinach i zrobi, to co miał zrobić.
                Od dłuższego czasu czytał jakiś dokument od szefa i po 15 minutach zdał sobie sprawę z tego, że nic z niego nie rozumie. Informacje błyskawicznie znikały z jego głowy, a na ich miejscu pojawiał się obraz Hermiony. Nie umiał zliczyć ile tego dnia wypowiedział przekleństw, ale wiedział, że było ich mnóstwo. Czemu wróciła?! Akurat teraz, kiedy udało mu się jakoś poukładać swoje życie, kiedy nauczył się jak o niej nie myśleć, musiała to zepsuć. Wystarczyło, że na nią spojrzał i już powróciły dokładnie wszystkie wspomnienia.
                Ktoś delikatnie zapukał do jego gabinetu. Chciał się od wszystkiego odciąć, ale świat zdecydowanie mu na to nie pozwalał, akurat tego dnia wszyscy czegoś od niego chcieli. Zdziwiło go również, że ktoś jeszcze o tej porze jest w pracy, choć w sumie wiedział, że nie tylko on nie nadąża ze swoją robotą.
-Proszę- warknął i skupił się na papierach.
                Usłyszał stukot obcasów. Czyżby to znowu Ginny przyszła go skontrolować? Kobieta usiadła w milczeniu na fotelu naprzeciwko, a on poczuł, bardzo dobrze mu znaną, woń jej perfum. Ostrożnie uniósł głowę. To była Ona! Patrzyła się na niego z kamienną miną, nie wypowiadając ani jednego słowa. Ron ledwo się powstrzymał, żeby nie otworzyć ust ze zdziwienia. Po paru sekundach udało mu się przyjąć obojętny wyraz twarzy i beznamiętnym tonem rzekł:
-Słucham cię.
-Tylko tyle masz mi do powiedzenia?- Hermiona zmarszczyła brwi.
-Chyba nie rozumiem- odparł, próbując się nie zdenerwować.
-Nie było mnie przez dwa lata. Nie odpisałeś na żaden z moich listów. Kiedy wreszcie się spotkaliśmy, uciekłeś po 5 minutach. Nie sądzisz, że zasługuję na to, abyś poświęcił mi trochę swojej uwagi?!
-Przepraszam cię bardzo- rudzielec poczerwieniał na twarzy- Ja ci się powinienem z czegoś tłumaczyć?! To chyba jakiś kiepski dowcip…
-Nie chcę, żebyś się z czegokolwiek tłumaczył!- odparła stanowczo- Chodzi mi jedynie o to, że mógłbyś ze mną porozmawiać.
-A o czym?!- wykrzyknął- Nie mamy o czym rozmawiać!
-A właśnie, że mamy!- ona również się zarumieniła
-No dobrze- sarknął- To może chcesz pogadać o tym co robiłem przez te dwa lata? Powiem ci, przez pierwsze pół roku od twojego wyjazdu nie wychodziłem z baru. Potem Potterowie kazali mi wrócić do pracy, dlatego też siedziałem tu prawie 24 godziny na dobę. Potem wyjechałem na 2 miesiące do USA, żeby odciąć się od wszystkich. Wróciłem. Zacząłem wreszcie normalne życie. Wszystko się ustabilizowało, ale dzisiaj… Dziś pojawiłaś się ty!
-To źle?!- żachnęła się.
-Z całym szacunkiem- przerwał, żeby wziąć głęboki oddech- Ale wolałbym, żebyś została we Francji i nie niszczyła więcej mojego życia.
                Zapadła cisza. Hermionie słowa stanęły w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. Wróciła tylko dla niego, ale on tego nie rozumiał. Oddychał płytko i w nienaturalnie szybkim tempie. Nie był na to przygotowany. Nie spodziewał się, że mógłby powiedzieć coś takiego, a jednak. Przynajmniej był szczery, powiedział dokładnie to, co mu leżało na duszy i, mimo że jakaś cząstka krzyczała, żeby przestał i po prostu jej wybaczył, to za dużo wycierpiał, żeby teraz udać, że nic się wydarzyło.
-Czyli nie chcesz mnie znać?- wydukała.
-Nie powiedziałem tego- burknął, po czym dodał głośniej- Ale wolałbym, żebyś nie burzyła mojej codzienności.
-Przyjechałam tu tylko dla ciebie!- wykrzyknęła, nie mogąc wytrzymać- Dlaczego tego nie rozumiesz?
-Nie, to ty nie rozumiesz!- znowu podniósł głos- Wróciłaś, ale wcześniej wyjechałaś na 2 lata. Raczyłaś mnie poinformować o tym zaledwie tydzień wcześniej! To ty zniszczyłaś to uczucie, które się między nami zrodziło!
-Mogłeś ze mną jechać!- broniła się.
-Chyba żartujesz?!- warknął- Miałem rzucić wszystko, żeby jechać do Paryża?! Miejsca, w którym w życiu nie byłem, gdzie ludzie porozumiewają się w nieznanym mi języku?!
-Gdybyś mnie kochał, to byś to zrobił!
-Gdybyś ty mnie kochała, nie wyjechałabyś! Albo przynajmniej powiedziała mi o tym odpowiednio wcześniej! A teraz znowu wracasz tylko na moment, żeby zniszczyć to, co budowałem przez ostatnie miesiące.
-Wróciłam na zawsze!
                Ron zamarł. To była ostatnia rzecz, która przyszłaby mu na myśl. Nie mógł uwierzyć w jej słowa. To dlatego Ginny powiedziała mu, żeby walczył o ich związek, wiedziała, że teraz tak szybko się nie rozstaną. Ale czy on był gotowy wybaczyć, zacząć wszystko od nowa, ponownie zaufać?
-Posłuchaj mnie, Ron- wyrwała go z zamyślenia, a jej głos drżał- Ja wiem, że źle się zachowałam. Wiem, że powinnam zostać z tobą, a tymczasem ja wybrałam karierę. Przepraszam- dotknęła jego dłoni- Ale teraz możemy to zmienić. Zacząć od nowa…
                To była bardzo kusząca propozycja. Przypomniał sobie jak cudownie się im wtedy układało i, mimo że były kłótnie i spory, to po nich następowały najwspanialsze pojednania. Wspomniał ich wspólne mieszkanie- poranki, lunche, wieczory… A jednak jego duma była zbyt urażona, a serce wciąż bało się zranienia.
-Hermiona- szepnął i zabrał rękę- Wybacz, ale to nie wyjdzie… Nigdy więcej nie zbudujemy tego co udało nam się wtedy osiągnąć.
                Wstała i wyszła. Nie była w stanie znieść jego słów. Został sam. W pustym, ciemnym pomieszczeniu, bardzo oszołomiony. Zastanawiał się, czy dobrze postąpił, odrzucając ją raz na zawsze. Czy jednak możliwe było, żeby znowu odbudowali swoje relacje?
*
                Wybiegła z biura, a potem jak najszybciej do atrium. Pragnęła natychmiast opuścić to miejsce i znaleźć się w domu, chociaż nie… Najmocniej chciała teraz tak bardzo nie cierpieć, po prostu zniknąć z tego świata. Wyszła z jednej z publicznych toalet, do której przeniosła się za pomocą proszka fiuu. Dopiero gdy znalazła się na ulicach Londynu i rozpoznała ten znajomy gwar, pozwoliła sobie uronić łzę. Skręciła w jakiś nieprzyjemny, pusty zaułek i przeteleportowała się nieopodal własnego mieszkania. Szybko doszła pustą uliczką do starej kamienicy, którą zamieszkiwała. Wyjęła klucze z torebki, otworzyła bramę, sprawdziła, czy nie zalega jej jakaś poczta (na ogół wszystko zabierała Ginny i przesyłała jej do Francji), po czym jak najszybciej pobiegła na drugie piętro i otworzyła drzwi z numerem 21.
                Ukazał się jej niewielki salon, teraz spowity ciemnością. Zapaliła światło. Wszystko wyglądało tak jak dawniej: niewielki pokój dzienny z aneksem kuchennym, po prawej drzwi do sypialni, a obok wejście do łazienki. Niestety wszystkie meble były puste, bo jej rzeczy cały czas znajdowały się w różnych pudłach.
                Nie miała siły się rozpakować. Rzuciła się na sofę i zaczęła płakać. Nie miała pojęcia, że w ojczystym kraju będzie jej aż tak źle. Chciała stąd uciec. Znowu znajdowała się sama pośród czterech ścian. Wszystko w tym mieszkaniu przypominało jej Rona. Zanim wyjechała pomieszkiwali u siebie nawzajem. Widziała jak stoi przy kuchni i pogwizdując smaży jajecznicę lub jak przed lustrem w łazience niezdarnie wiąże krawat… To wszystko miało inaczej wyglądać.
                Wstała i podeszła do barku. Alkohole zostawiła, gdyż wiedziała, że się nie zepsują. Wzięła butelkę Martini, wygrzebała jeden kieliszek i nalała sobie napoju. To w Paryżu nabrała nawyku picia wina, bo Francuzi spożywają je do każdego posiłku. Na ogół jest bardzo słabe, ale czasem na spotkaniach ze znajomymi wypijała coś mocniejszego. Teraz pragnęła zatopić w nim swoje smutki.
„To wszystko miało inaczej wyglądać…” pomyślała, po raz setny.
*
                Ron energicznie otworzył drzwi do zatłoczonego pubu. Minęło prawie pół roku od kiedy był tu ostatni raz, ale teraz zdecydowanie potrzebował Ognistej Whisky. Podszedł do baru i usiadł za nim, po czym zamówił u Toma, który bardzo ucieszył się z jego wizyty, alkohol.
                Rozejrzał się po pomieszczeniu. Znał je aż za dobrze. Tyle razy tu bywał, jeszcze jako dziecko, z rodzicami, później ze znajomymi, z Hermioną i na końcu sam, tuż po jej wyjeździe. Kiedy przychodzili tu razem zawsze zajmowali ten sam stolik przy oknie i zamawiali piwo kremowe, które przypominało im wspaniałe, szkolne lata. Śmiali się wtedy do rozpuku i wygłupiali, a około północy wychodzili na spacer po Pokątnej i teleportowali się do któregoś z ich mieszkań.
                Barman podał mu whisky, a on wypił ją jednym duszkiem. Poczuł jak ciepło ogarnia całe jego ciało i zamówił następną kolejkę. Nie był w stanie zrozumieć tej sytuacji. Z jednej strony ciągnęło go do Hermiony i jakaś jego część krzyczała, żeby natychmiast do niej pojechał, ale żal i urażona duma wygrywały i kazały mu zostać tam gdzie jest.
-Cześć, Ron- usłyszał za sobą niski głos.
                Chwilę później, koło niego spoczął dość wysoki, blond włosy mężczyzna. Był w wieku rudzielca, ale wyglądał dużo gorzej. Jego twarz, pomijając „pamiątki” bo bitwie, była wychudła i zapadnięta. Cała jego postawa wyglądała mizernie, bardzo schudł, ale, mimo wszystko, na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, na widok dawnego przyjaciela.
-Część, Seamus. Kopę lat- odparł Ron niezbyt entuzjastycznie.               
-I co tam w ministerstwie?- zagadnął wesoło Finnigan, mimo iż widział, że Weasley wcale nie ma ochoty na pogawędki.
-Po staremu. Masa papierkowej roboty.
-To nie po staremu- zaśmiał się blondyn- Kiedyś było tylko działanie.
-Wiesz, teraz żyjemy w dużo bezpieczniejszych czasach, a większość Śmierciożerców już złapali, więc co nam zostało.
-No tak. Czasem tęsknie za tą robotą, jednak miała coś w sobie…
                Ron spojrzał na kolegę, na którego twarzy rysował się wyraźny smutek. Seamus też kiedyś był aurorem, ale odszedł. Po bitwie o Hogwart dowiedzieli się, że Lavender Brown przeżyła. Finnigan spędzał u niej, w szpitalu każdą wolną chwilę, nawet gdy była jeszcze w śpiączce. To jego pierwszego zobaczyła po przebudzeniu. Z czasem ich relacje zaczęły się zacieśniać, a oni zrozumieli, że łączy ich uczucie dużo głębsze od przyjaźni. Zaręczyli się, a później wzięli ślub. Niestety Lavender potrzebowała więcej czasu, żeby dojść do siebie i nawet teraz większość dni spędzała w szpitalu, toteż jej mąż zrezygnował, już dość dawno, z pracy w ministerstwie i zaczął nową, w św. Mungu.
-Co tam u Lav?
-Nie jest źle, no ale cóż… Mogłoby być lepiej. Ostatnio powstały komplikacje. Miała objawy likantropii. Znowu jest w szpitalu i podają jej antidotum. Teraz jest lepiej, ale był taki moment, że bałem się, że zacznie się zmieniać… no wiesz, w wilkołaka.
                Ostatnie słowa wypowiedział szeptem, sam był z nimi oswojony, tak samo jak Ron, ale wśród ludzi wciąż budziły grozę. Weasley poczuł ogromny smutek. Znał ich ponad pół życia. Chciał dla nich jak najlepiej. Na co dzień nie zdawał sobie sprawy z iloma problemami się borykają. Pamiętał ich ślub. On w jasnym garniturze, ze swoim szerokim uśmiechem na twarzy, choć widocznie zmęczony, ona- w białej, pięknej sukni, zmizerniała, lecz szczęśliwa. Popatrzył jeszcze raz na przyjaciela. Właśnie wypijał piwo kremowe. Był dla niego pełen podziwu, że wciąż walczył, że był w stanie zrobić dla niej wszystko…
-Podobno Hermiona wróciła do Anglii?- spytał po pewnym czasie blondyn- Widziałem się dziś z Kingsleyem.
-Tak, to prawda- odparł smętnie.
-No to czemu jesteś taki przygnębiony?
-Bo wcale nie chciałem, żeby wracała.
-Chyba żartujesz?! Przecież ją kochasz!
-Może i tak, ale za bardzo cierpiałem po jej wyjeździe. Nie chcę tego przeżywać ponownie.
-Ale przecież ona już tu zostaje!
-Chyba tak…
-No to co ci stoi na przeszkodzie?!- Finnigan się zirytował- Człowieku, schowaj do kieszeni swoją urażoną dumę i idź się zobaczyć z kobietą twojego życia… Rzadko spotyka się tak dobrane pary jak wasza. Nie poddawaj się!
                I nagle to do niego dotarło. Seamus i Lavender ciągle walczyli o to, aby ich związek przetrwał, a on poddał się po pierwszej próbie, jaką zgotował mu los. Kochał Hermionę… Tak, kochał! Więc musiał za wszelką cenę utrzymać ich związek. Dokończył napój, który dodał mu jeszcze więcej odwagi i zapału.
-Dziękuję, Seamus- powiedział radośnie do przyjaciela, który się zdziwił- Idę do Hermiony.
                Zapłacił Tomowi, zabrał rzeczy i ruszył do wyjścia. Rzucił tylko na odchodne, żeby pozdrowił żonę, po czym wybiegł na ulicę i przeteleportował się  do domu Hermiony.
*
                Brązowowłosa, już przeszło godzinę, siedziała na kanapie i płakała. Obok niej stała butelka tylko na dnie wypełniona winem. Nie czuła się jednak pijana i nie była. Alkohol też w żaden sposób jej nie pomagał, była coraz bardziej zdołowana. W tle leciała jaka smutna piosenka o miłości, co jeszcze bardziej pogłębiało jej depresje. Najgorsze było to, że wszystkie złe słowa, które wypowiedział Ron były najszczerszą prawdą. Zachowała się okropnie wyjeżdżając praktycznie bez słowa, a teraz wróciła jak gdyby nigdy nic i pragnęła, żeby było jak dawniej. Żałosne. Sama sobie nie umiała wybaczyć, a wymagała tego od Weasleya.
                Usłyszała pukanie do drzwi i aż podskoczyła. Przecież tak niewiele ludzi wiedziało, że wróciła. Kto to mógł być? Schowała prawie pustą butelkę do szafki w kuchni, poprawiła strój, włosy i wytarła rozmazany makijaż i poszła otworzyć drzwi.
                Zamarła, gdy zobaczyła, kto przed nią stoi. Myślała, że to jakiś sen, ale On tam był! Opierał się o framugę z zawadiackim uśmiechem, a w ręku trzymał bukiet róż. Otworzyła oczy szeroko, ze zdziwienia.
-Chyba winien ci jestem przeprosiny- powiedział, ale gdy zobaczył jej jeszcze bardziej zaskoczony wyraz twarzy, kontynuował- Potraktowałem cię niesprawiedliwie. Miałaś prawo wyjechać i…
-Ale nie powinnam!- jęknęła.
-Proszę, daj mi skończyć. Miałaś prawo wyjechać, to była doskonała oferta, a ja powinienem był pojechać za tobą. Tak, powinienem- powiedział stanowczo, widząc, że chce zaprzeczyć- Dlatego teraz chcę cię prosić, abyś mi wybaczyła, żebyśmy zaczęli od nowa.
-Nie przepraszaj- powiedziała drżącym głosem, po cym rzuciła mu się na szyję.
                Pocałowała go tak namiętnie, że o mało co się nie przewrócił. Poczuła niczym nieograniczoną euforię. Przeszedł ją dreszcz, gdy dotknął jej języka. Zdecydowanie za tym tęskniła najbardziej. Nie mogła już opisać swojego zadowolenia, kiedy poczuła, że całuje jej szyje.

                Złapała go za marynarkę, wciągnęła do mieszkania i zamknęła drzwi na klucz. Rzeczywiście to był początek, a ich dopiero co rozpoczęte, nowe życie zapowiadało się fantastycznie.
*
Hej, kochani :D
Wiem, wiem, zlinczujecie mnie! Nie dość, że tyle czasu się nie odzywam, to jeszcze nie wstawiam nowego rozdziału.
Przepraszam :c Zaczął się nowy rok szkolny, a ja poszłam do liceum i... jestem mega pozytywnie nakręcona! Dawno nie czułam się tak dobrze! Przepraszam, jeśli kogoś to zdołuje :P Po prostu bardzo źle oceniałam moją obecną szkołę, kiedy do niej szłam i to, co w niej spotkałam bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Przede wszystkim mam mega klasę, a to się, przynajmniej dla mnie, liczy najbardziej. Tak więc po prostu nie umiałam pisać kolejnego rozdziału o ich rozstaniu.
Miniaturka... Cóż, pozostawia ona wiele do życzenia. W gwoli ścisłości, Ron i Hermiona są dorośli i przez długi czas byli parą, ale potem ona dostała awans, który łączył się z wyjazdem do Paryża. Tyle chyba załapaliście. Wszystko jest trochę wyrwane z kontekstu, ale chyba da się ogarnąć.
Skąd ten pomysł? Cóż, bardzo lubię pisać o dorosłym życiu naszych bohaterów, co z pewnością zauważyliście, ale nie o czasach po bitwie, tylko późniejszych. Mam pomysł na kolejne opowiadanie, właśnie w tym stylu i być może ta miniaturka stanie się kiedyś jednym z jego rozdziałów.
Na razie wstawiam Wam ją, żeby trochę o sobie przypomnieć i po to, żebyście mieli co poczytać- takie oderwanie się od lekcji ;) Niemniej zrozumiem, jeśli Wam się nie spodoba.
A nowy rozdział... będzie, kiedy pogorszy mi się humor :P Ale na pewno będę się odzywać ;)
Pozdrawiam :*

Obserwatorzy