sobota, 26 lipca 2014

28. Co za debil wymyślił, żeby określać 14 lutego mianem święta zakochanych?!

               Obchodzenie Walentynek będąc singlem i to w dodatku popadającym w depresję nie należy do najprzyjemniejszych czynności, toteż Hermiona, wstając 14 lutego ze swojego łóżka, nie miała najlepszych przeczuć, co do tego dnia. Była chyba 6, ale ona zwykle wstawała o tej porze, żeby móc się na spokojnie ogarnąć i uniknąć spotkania z Lavender. To nie do wiary! Od prawie 4 miesięcy jej głównym życiowym celem było: „Zrób wszystko, żeby nie spotkać tej wstrętnej, tlenionej… małpy”. Choć nie… głównym celem była rozmowa z Ronem, tyko nie kłótnia, ale rozmowa, bez stresu, wściekłości, krzyków i nadmiernych emocji.
                Udała się do łazienki. Załamała się patrząc na swoje odbicie. Nigdy nie dbała nadmiernie o swój wygląd, ale w ciągu ostatniego miesiąca, to osiągnęło jakieś apogeum! Po pierwsze, musiała sama przed sobą przyznać, że schudła. Może i miałaby się z czego cieszyć, gdyby nie wyglądała prawie jak kościotrup, co ją przerażało. Po drugie, była całkowicie blada. Nie wiedziała, z jakiego powodu, ale również napawało to ją pewnym strachem, bo rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby nie tliło się w niej życie. Ale czy prawda nie była taka, że czuła się jak nieżywa? Poza tym, cała jej postawa sprawiała wrażenie, jakby świat przestał mieć sens (poniekąd tak uważała). Jej piękne, puszyste brązowe loki jak zwykle nie układały się tak, jakby chciała, ale wydawały się trochę oklapnięte, a orzechowe, mądre oczy zaszły mgłą. Czy naprawdę wyglądała tak strasznie czy tylko jej się tak zdawało? Ale na dobrą sprawę, po co miała wyglądać dobrze? To nie miało sensu bez niego. To dla niego to wszystko robiła, to dzięki niemu zawsze miała tą radosną iskierkę w oku… Teraz to wszystko przepadło.
                Spojrzała z dezaprobatą na przygotowane ubranie. Jakieś dżinsy i… No właśnie, tu pojawiał się problem. W Walentynki zawsze zakładała coś czerwonego: bluzkę, spódnicę, sukienkę, szalik, cokolwiek. W tym roku jej sytuacja wyglądała nieco inaczej, więc, choć wahała się, czy nie założyć czerwonego t-shirtu, w końcu zdecydowała się na czarną koszulę, w ramach takiego swojego małego protestu… A może aktu desperacji?
                Wyszykowała się, wróciła do pokoju po rzeczy i zeszła do salonu, w którym, jak zwykle o tej porze, nikogo nie było. Zajęła swoje ulubione miejsce. W takich momentach na ogół wyciągała książkę, ale tym razem wiedziała, że nie potrafiłaby się na niej skupić. Wpatrzyła się w ścianę i zaczęła rozmyślać, co nigdy nie kończyło się dobrze.
                Rozmawiała z nim. To był plus. Wyjaśniła mu wszystko i poczuła pewną ulgę. Może jej nie uwierzył, ale ona powiedziała mu prawdę o tym, co się wydarzyło i co czuje. Wyznała mu to i było jej z tym lepiej. Natomiast, nie mogła zaprzeczyć, że ogólnie ta rozmowa zakończyła się porażką. Przecież wiedziała, że on jej tak po prostu nie wybaczy! Choć gdzieś, głęboko w jej podświadomości, tliła się taka nadzieja… No dobrze, ale realistycznie na to patrząc, to wiedziała, że Ron nie pozwoli na to, żeby do siebie wrócili, niemniej wydawało jej się, że trochę inaczej zareaguje, że to będzie dyskusja zimna i bezduszna, że wszystko mu powie od początku do końca. Nie sądziła, że będą nią targały takie emocje, a tym bardziej, nie spodziewała się tego po nim! Dobra, wyszło jak wyszło, ale miała nadzieję, że to coś zmieni, że on pozwoli jej choć odrobinę się do siebie zbliżyć, tak, by móc normalnie na siebie patrzeć i zamienić dwa słowa, a tymczasem minęło prawie półtora miesiąca, a Weasley unikał jej jak ognia- rzadko go widywała, już o rozmowie nie wspominając. Wciąż odbywali wspólną karę, ale Ron tuż po tym, jak dostawał sprzęt od Filcha, uciekał szybko, a ona nie wiedziała gdzie go szukać- zamek był ogromny, a obrazów miliony! Tak więc, cały jej misterny plan, mający na celu zbliżenie się do niego, spalił na panewce.
                Wybiła 8, a do salonu zaczęli wchodzić coraz to nowi uczniowie, jak co dzień. Tym razem jednak byli dziwnie podekscytowani. „No tak, Walentynki” pomyślała brązowowłosa. Większość miała na sobie chociaż akcent RÓŻU lub CZERWIENI. Niektórzy mieli rozanielone spojrzenia i szerokie uśmiechy, a inni chodzili naburmuszeni, patrząc się na tych szczęśliwych spode łba. Nietrudno było odróżnić singli od tych będących w związku. Hermiona zaczęła się zastanawiać, co będzie się działo w Wielkiej Sali, kiedy w czasie posiłków będą rozsyłane kartki walentynkowe- pewnie ci samotni wyjdą z siebie. Cóż, Granger w końcu też nikogo nie miała i atmosfera, którą niosło ze sobą to święto, wcale by jej nie przeszkadzała, gdyby nie znajdowała się w tak zagmatwanej sytuacji…
                Zobaczyła na schodach do dormitorium męskiego Harry’ego. Zaczęła wypatrywać za jego plecami Rona, ale nikogo nie zauważyła. Był sam. Miał na sobie zwykłą szkolną szatę, a pod nią białą koszulę, a do niej jednolity, KRWISTOCZERWONY krawat. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
-Cześć, Hermiono- powiedział radośnie.
-Cześć- odparła z pewną rezerwą- Gdzie jest Ron?
-Jeszcze się szykuje. Chcesz na niego poczekać?
-Nie, to i tak nie miałoby sensu…- rzekła, po czym dodała-Wysłałeś komuś Walentynkę?
-Jeszcze nie- odparł, uśmiechając się szerzej.
-Jeszcze?!
                On nic nie odpowiedział, tylko do niej mrugnął, po czym ruszył pewnym krokiem do Wielkiej Sali, a dziewczyna podążyła za nim. Zachowywał się dziwnie i to od dłuższego czasu, a ona nie miała pojęcia, co się dzieje. Kiedy tylko się go o to pytała, udzielał jej jakiś wymijających odpowiedzi. A teraz jeszcze te Walentynki! Czyżby chodziło o dziewczynę? O Ginny…? Nie wiedziała, co się między nimi wydarzyło, ale była przekonana, że ich relacja uległa zmianie.
*
                Co za debil wymyślił, żeby określać 14 lutego mianem święta zakochanych i miłości? Weasley naprawdę nie mógł tego zrozumieć. „Idiotyzm, czysty idiotyzm” powtarzał w myślach. W dodatku zaspał, więc teraz w pośpiechu robił poranną toaletę i ubierał się. Wszyscy jego współlokatorzy zdążyli opuścić dormitorium. Gdyby Harry nie obudził go po powrocie z łazienki, prawdopodobnie spałby dalej. Tak czy siak, dzień zapowiadał się fatalnie pod każdym względem. Dlaczego ludzie mają sobie okazywać miłość tylko jednego dnia w roku? I dlaczego, do cholery, to musi być akurat 14 lutego?! Wrzucił na siebie byle jakie ciuchy, dbając jedynie o to, by nie mieć na sobie nic CZERWONEGO, na przekór tym wszystkim durniom, kochającym Walentynki.
                Zszedł po schodach i prawie pobiegł do Wielkiej Sali, pragnąc jeszcze coś zjeść przed lekcjami. Czuł się naprawdę lepiej od kiedy pobił się z McLaggenem. To brzmi absurdalnie, ale właśnie tak było. Miał jakoś więcej energii, siły do życia. Później jeszcze ta rozmowa z Hermioną… Naprawdę dała mu do myślenia, wzbudziła w nim nadzieję. Sam fakt, że chciała mu to wszystko jakoś wyjaśnić, to już było coś. Tylko, że on nie potrafił tego wybaczyć! Cały czas miał przed oczami ją i Wilde’a. Przecież takich rzeczy się nie zapomina… Co więcej, wiedział, że, choć Cormac to zwykła świnia, to Hermiona musiała pozwolić mu się do niej zbliżyć, ale nie powiedziała mu czemu, to znaczy, twierdziła, że nie wie, ale co to jest, do cholery, za odpowiedź?! Miał wrażenie, że nie kłamała, ale kompletnie tego nie rozumiał.
                I był jeszcze jeden problem, Lavender. Od kiedy „pomylił” ją z Hermioną, starał się jej unikać. Nie chciał, żeby ta sytuacja się powtórzyła. Używał najróżniejszych wymówek, część z nich była tak wymyślna, że sam by w nie uwierzył, głównie po to, by nie musieć ich rozważać, a część była błaha i niewiarygodna, ale jakoś Lav się na nie nabierała. Ron czasem się zastanawiał jak można być aż tak tępym. Nie wierzył, że nie zauważyła tego, że jej unika. W takim razie czemu nic z tym nie robiła? Nie zadała mu nawet jednego pytania na ten temat. Natomiast bardzo zainteresowała ją sprawa McLaggena i we wszystkich tych krótkich chwilach, kiedy Ron się z nią widywał, wypytywała się go o to. Ale on nie mógł jej powiedzieć prawdy! Choć w sumie… Gdyby to zrobił, pewnie by z nim zerwała. Cholera! Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej?! No ale teraz było i tak za późno. Zmyślił jej coś o tym, że pokłócili się o quiditcha, ale było to na tyle zażarte, że przeszli do czynów. JAKOŚ w to uwierzyła, choć z trudem, ale Ron był wdzięczny, że nie musiał wymyślać nic bardziej skomplikowanego. Zresztą, po całym Gryffindorze krążyły najróżniejsze plotki dotyczące tej bójki, a kiedy chłopak słyszał niektóre z nich, myślał, że umrze ze śmiechu.
                W każdym razie, Lavender Brown wciąż oficjalnie była jego dziewczyną, co wcale nie było mu na rękę, ale nie potrafił z nią zerwać. A teraz były te pieprzone Walentynki! Na pewno będzie chciała coś z nim robić. Pewnie dostanie od niej jakiś przesłodzony list… Beznadzieja! Zastanawiał się też, czy nie powinien czegoś dla niej zrobić, przynajmniej z grzeczności. 
                Tak czy siak, Walentynki były dla Ronalda Weasleya najbardziej idiotycznym świętem w całym roku i modlił się, by ten dzień już się skończył.
*
                Usiedli przy stole Gryfonów. Hermiona z dezaprobatą spojrzała na potrawy, zaserwowane na śniadanie: wykrojone z chleba SERCA, dżemy-truskawkowy i malinowy, jakiś sok, ale nie dyniowy, tylko JASKRAWORÓŻOWY, CZERWONE dzbanki z kawą, naleśniki, również w kształcie SERC, a oprócz tego bezy i ciasteczka, jakże by inaczej- CZERWONE SERCA. Musiała się mocno skrzywić, bo Harry zaczął chichotać na widok jej miny.
-Oj, przestań, to jest bardzo smaczne- powiedział z uśmiechem.
-No dobra, ale nie uważasz, że to głupota?
-Może i tak-rzekł obojętnie- Ale mi to nie przeszkadza.
                Brązowowłosa spojrzała się na niego przenikliwie. To naprawdę nie było dla niego typowe. Jego zachowanie było po prostu dziwne! Był jakiś nazbyt… radosny, optymistyczny… A może tylko jej się tak wydawało? Może to ona była zbytnio przygnębiona? Ale nie! Znali się prawie 6 lat, wiedziała, że coś jest nie tak, może „nie tak”, to złe określenie, lepiej powiedzieć… inaczej. Z każdą sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że jest zakochany- jego maślany wzrok, szeroki uśmiech, wieczny optymizm… Ron też się tak zachowywał… i ona również, kiedy byli parą.
                Chciała pomóc Harry’emu i Ginny, ale nikt nie mógł wymagać od rudowłosej, żeby zerwała z Deanem, jeśli coś do niego czuła. Problem w tym, że ona nie wiedziała CO to za uczucie, a było im razem dobrze. No ale jak widać dla czarnowłosego to nie było wielką przeszkodą, to znaczy było, ale wciąż i tak mógł adorować Weasley’ównę. Kolejnym problemem było to, że nawet jeśli Hermiona chciałaby jakoś zainterweniować w tej sprawie, to na pewno nie mogła pójść do rudej, bo były skłócone od prawie miesiąca. Wiedziała, że ma prawo mieć jej za złe to, że powiedziała o Cormacu Harry’emu, ale mogła już jej odpuścić, bo tamta chciała dobrze. Wciąż jednak zagadką pozostawało to, jak Ron się o tym wszystkim dowiedział. Ginny powiedziała, że nie od niej, tak samo stwierdził kiedyś Potter… Byli jej przyjaciółmi, ufała im, ale skąd w takim razie rudzielec o tym wiedział? Tak czy siak, wielokrotnie to przed sobą przyznała, brakowało jej przyjaciółki. Harry był kochany, ale nie mogła z nim pogadać o wszystkim, bo… po prostu, bo nie.
                I wtedy w progu Wielkiej Sali stanęła właśnie Ginny, ubrana w CZERWONĄ sukienkę. Hermiona musiała przyznać, że wyglądała bardzo ładnie. Widziała reakcję Harry’ego- jak obserwuje każdy jej ruch, jak nerwowo przełyka ślinę… Teraz już była pewna na sto procent, że się zakochał w Weasley’ównie. Dziewczyna skierowała się do stołu Gryfonów, posłała im uśmiech (bardziej Potterowi, niż Granger) i usiadła obok swojego chłopaka, który miał na sobie RÓŻOWĄ koszulę. Czarnowłosy wyraźnie posmutniał, widząc to, a w dodatku po krótkiej rozmowie Dean i Ginny zaczęli się całować. Potter wbił wzrok w swój talerz z odrazą wpatrując się w bezę-SERCE. Hermiona, pragnąc go pocieszyć, poklepała go po ramieniu, ale wcale na to nie zareagował. Przełamała duże, owsiane ciastko, które spoczywało na jej talerzu (udało jej się zgarnąć ostatnie ze stołu!) i podała pół Harry’emu.
-Super- parsknął- Czy jedzenie połamanego serca w Walentynki coś oznacza?
-Nie wiem- zaśmiała się- Mówiłam, że to głupie święto.
                Potter przytaknął i choć wciąż wpatrywał się w swój talerz, jego mina zrobiła się weselsza. Dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu. Czuła, że jest mu coś winna. Przez ostatnie miesiące ją pocieszał, powinna mu się odwdzięczyć. Oboje byli w tej samej sytuacji- nieszczęśliwa, niespełniona miłość.
*
                Lekcje dłużyły się niesamowicie. Ron patrzył z niesmakiem na swoich rówieśników. Wszyscy byli jacyś podminowani, ubrani w RÓŻ i CZERWIEŃ wysyłali sobie liściki miłosne na lekcji. Chłopak pokręcił z pożałowaniem głową i w tym momencie bardzo przypominał Hermionę. No właśnie, Hermiona! Odwrócił się i zobaczył jak siedzi sama w jednej z ostatnich ławek, zawzięcie notując słowa nauczyciela, których on oczywiście nie słuchał. Trudno było mu się nie uśmiechnąć na jej widok- nie miała w swoim stroju NIC, co by wskazywało na to, że obchodzą ją Walentynki.
Największy ubaw miał z tego, że Harry uległ temu głupiemu zwyczajowi i założył „nietypowy” krawat. Potterowi jednak nie było do śmiechu. Czyżby chodziło o dziewczynę? Tak mu się przynajmniej wydawało. Ale czarnowłosy nie sprawiał wrażenia, jakby chciał się komukolwiek zwierzać, dlatego go zostawił. Ron miał do niego o to żal, ale z drugiej strony, on też specjalnie nie opowiadał mu o tym, co czuje do Hermiony, choć Harry wiedział wszystko i to od dawna.
I, niestety, nabijanie się z kumpla było chyba jedyną przyjemną rzeczą jakiej się spodziewał tego dnia. Ponownie rozejrzał się po klasie i jego wzrok, na nieszczęście, natrafił na Lavender, która wpatrywała się w niego, prawdopodobnie od jakiegoś czasu. Miała na sobie bardzo krótką, czarną spódniczkę, a do niej CZERWONY sweter. Uśmiechnęła się do niego figlarnie, co znaczyło tylko tyle, że po lekcjach dostanie więcej, czymkolwiek to „więcej” jest. To nie jest tak, że Ron mógł jej coś zarzucić, nie jeden facet marzył o takiej dziewczynie: ładna, seksowna i bardzo chciała… Tylko, że rudzielcowi zależało na czymś więcej, pragnął móc z nią porozmawiać, ale niestety było to niewykonalne. I to w sumie dlatego miał jej tak dosyć, bo, według Lav, w związku nie liczyło się nic poza obściskiwaniem się i całowaniem, a on jednak miał nadzieję na coś nieco innego. Odwrócił od niej wzrok.
Dużo by dał, żeby moc spędzić te Walentynki z Hermioną. Może wtedy zmieniłby się jego stosunek do tego święta? Albo przynajmniej wspólnie by na nie psioczyli… I widział, jak ona się stara. Po tej feralnej rozmowie przy obrazach, unikał jej w trakcie kary, ale ona i tak za każdym razem próbowała się do niego zbliżyć. Poza tym, kilkakrotnie podchodziła do niego, kiedy wraz z Harrym odrabiali lekcje, pod pretekstem rozmowy z Potterem. To w sumie mu schlebiało… Tylko było już za późno na rozmowę… A może właśnie za wcześnie? W każdym razem, nie potrafił z nią pogadać, bo każde wspomnienie o tym, co się między nimi wydarzyło, przywoływało obraz jej, całującej się z Rogerem.
Skierował wzrok w stronę Wilde’a, który siedział od początku roku w tej samej ławce, otoczony ludźmi głównie z Hufflepufu. No oczywiście, miał na sobie CZERWONĄ bluzę! Rudzielec prychnął. Koleś go nieźle wkurzał. Wszystko popsuł! Jak w ogóle śmiał pocałować Hermionę?! Wiedząc, że ma chłopaka! A wcześniej był dla Rona taki milutki… Aż krew w nim zawrzała. Ale brązowowłosa mu powiedziała, że dała Rogerowi w twarz, zaraz po tym pocałunku. Może gdyby wtedy nie poszedł do Lavender, wszystko wyglądałoby inaczej… I teraz też już podobno nie byli parą. Ale Ron nie potrafił tak po prostu wybaczyć, to za bardzo bolało.
Spojrzał na nauczyciela, ale z całym szacunkiem, nie interesowały go legendy o Amorze, mitycznym bożku, który w rzeczywistości okazał się być czarodziejem, który wcale nie chciał sprawić, żeby świat był piękniejszy, a ludzie się kochali, tylko chciał, by zapanował chaos. Dlatego jego ofiary się w sobie zakochiwały, często zdradzając mężów czy żony lub wbrew woli rodziców, co wtedy było właściwie samobójstwem.
„A podobno miłość jest piękna…” chłopak pokręcił z dezaprobatą głową. Na własnej skórze doświadczył, jak może ranić. Tylko, że kiedy byli z Hermioną parą, to naprawdę było wspaniale. Cudownie było ją kochać i być przez nią kochanym… Teraz było tylko cierpienie. Czy ona naprawdę wciąż coś do niego czuła? Chciał myśleć, że tak. Wszystkie gesty, które wykonywała przez ostatni miesiąc świadczyły o tym, że tak jest, ale on miał wątpliwości. Jeśli go kochała, to czemu go tak skrzywdziła? „Ty też ją zraniłeś” powiedział jakiś uporczywy głosik w jego głowie. Z niechęcią przyznał mu rację. Przez długi czas, kiedy tylko ją widział, a był z Lavender, natychmiast zaczynał się z nią całować, wiedząc, że Hermionie jest przykro, że zaczyna płakać. I przez pierwsze kilka minut czerpał z tego jaką chorą satysfakcję, a potem dochodziło do niego, jak ona cierpi i przychodziły wyrzuty sumienia.
Zwrócił wzrok w kierunku swojego pergaminu. Powinien coś wysłać Lavender- bardzo nie chciał, ale powinien… A co z Hermioną? W sumie to ona była jedyną osobą, której mógłby napisać szczerze taki liścik. Gdyby byli parą, może poszliby na jakąś romantyczną kolację…To i tak w sumie nie miało teraz żadnego znaczenia, bo nie byli parą!
Ponownie się odwrócił, by na nią spojrzeć, wpatrywała się z uwagą nauczyciela, marszcząc przy tym brwi. O rany, była cudowna! Wkurzało go, że po tym wszystkim tak na niego działała. Widząc ją, wariował. Kiedy patrzył na jej brązowe loki, oczy… te niesamowite, orzechowe oczy i miękkie, malinowe usta… Cholera, tak bardzo jej pragnął! Poczuł, jak robi mu się gorąco. I wtedy odwróciła wzrok od profesora i, niby przypadkiem, rzuciła okiem na rudzielca i zamarła… Ich spojrzenia się skrzyżowały i nie mogli ich od siebie oderwać. Ona patrzyła na niego przepraszająco, tęsknie, a on z zaskoczeniem i pożądaniem. Wykrzywiła lekko usta w słodkim uśmiechu, a on poczuł ucisk w żołądku.
Odwrócił się i wpatrzył w blat. Wziął parę głębokich oddechów, żeby ochłonąć. Musiał być silny. Wiedział, że jeżeli pozwoli jej się do niego zbliżyć, to nie wytrzyma i będzie chciał, by znowu była jego dziewczyną, tylko, że co chwila by sobie przypominał, jak bardzo go skrzywdziła i jej też by to wypominał… Nie, nie był na to gotowy.
Lekcja zbliżała się ku końcowi, a Ron notując pracę domową, po raz enty powtórzył w myślach: „Miłość jest do dupy, a Walentynki to czysty idiotyzm.”
*
                „O rany, nigdy więcej” pomyślała po wyjściu z sali. Dobrze, że lekcje się już skończyły, bo chyba by zwariowała. Gdyby się wtedy na nią nie spojrzał… Nie umiała zmienić tego, że pod wpływem jego wzroku miękły jej kolana. Nie potrafiła myśleć. Miała przed oczami jego twarz: rudą grzywkę, błękitne oczy, piegi i usta… Aj… Musiała się jakoś na to uodpornić, bo kompletnie ją to rozstrajało. Teraz szła szybko do Wielkiej Sali na obiad i o mało co nie wpadła na parę całujących się siódmoklasistów. „Przeklęte Walentynki!”
                Dotarła do jadalni. Zobaczyła jak nad głowami wszystkich latają sowy i roznoszą wiadomości walentynkowe. Niechętnie zajęła swoje stałe miejsce. Nie było tam ani Harry’ego, ani Ginny… ani Rona. Może i lepiej, przynajmniej mogła spokojnie pomyśleć. „Pfff… to nie takie proste” stwierdziła. Cały czas miała przed oczami rudzielca. Kiedy spojrzała w te jego cudowne, przeklęte tęczówki, wszystko do niej wróciło- wspólne wypady nad jezioro czy na Pokątną, na błonia albo wykradanie się w nocy na potajemne spotkania… I miała ochotę się na niego rzucić i całować do upadłego. Co gorsza, może to było tylko złudzenie, ale miała wrażenie, że on też by tego chciał… Jego spojrzenie było takie… łakome. Nie! Nie mogła sobie wmawiać takich rzeczy, nie chciała robić sobie złudnej nadziei. Owszem, liczyła na to, że się niebawem zejdą, ale wiedziała, że to jeszcze nie ten moment, że teraz jest na nią strasznie zły.
                Zauważyła, że niedaleko siada Ginny. Sama. Chyba powinny wreszcie pogadać, w końcu trwały w takim zawieszeniu już prawie miesiąc. Hermiona czuła się źle nie mogąc normalnie porozmawiać z rudowłosą i miała wrażenie, że Weasley’ówna też jej potrzebowała.
-Co u ciebie?- zagadnęła po pewnym czasie brązowowłosa.
-Nic takiego- odparła jej przyjaciółka z pewnym zaskoczeniem- A u ciebie?
-Bez zmian.
                Zapadła chwilowa cisza. Obie skupiły się na swoich talerzach, na których znajdowały się pizze, w kształcie SERC, oczywiście jedynie z CZERWONYMI dodatkami, takimi jak papryka, pomidor itp.
  -Słuchaj, Ginny- powiedziała po pewnym czasie Granger- Mam już dość tej sytuacji. Wiem, że się wtedy za bardzo wkurzyłam, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać… Bałam się wtedy o Rona i… Po prostu przepraszam.
-Nie, Hermiono- odparła ruda- Miałaś rację. Powiedziałaś mi coś w zaufaniu i nie powinnam tego nikomu mówić, nawet Harry’emu. To ja przepraszam.
-Gin, to nie tak, że nie chciałam, żeby on wiedział… Po prostu nie było okazji, żeby mu powiedzieć, a wiesz, że dla mnie to jest bardzo drażliwy temat.
-Rozumiem- uśmiechnęła się do Granger.
-A tak właściwie, nie wiesz, jak…
                Urwała, bo podleciały do nich trzy sowy przynosząc dwie walentynki dla Ginny i jedną dla Hermiony. Obie się zdziwiły, ale przerwały rozmowę, żeby odczytać wiadomości. Brązowowłosa rozwinęła rulon. Okazało się, że są to dwie karteczki w kształcie połówek złamanego serca. Jedna była RÓŻOWA, druga CZERWONA. Na tej pierwszej znajdował się napis:
Masz rację, Hermiono, to wyjątkowo głupie święto. Ale nie mogłem się powstrzymać: szczęśliwego Dnia św. Walentego!
A na drugiej:
PS Wiszę Ci ciastko… a właściwie jego połowę.
Ściskam,
Harry
                Dziewczyna roześmiała się i popatrzyła na przyjaciółkę. Miała bardzo zagubioną minę. Czytała jedną z walentynek tak, jakby nie mogła jej zrozumieć. Wpatrywała się w nią przez dłuższy czas w kartkę, po czym spojrzała na przyjaciółkę.
-Od kogo?- Ginny wskazała na kartę, marszcząc brwi.
-Od Harry’ego- Granger podała jej walentynkę- A twoje?
-Jedna od Deana…
-A druga?
-No właśnie nie wiem.
-Jak to?
-Podpisano Tajemniczy Wielbiciel…
                Hermiona uniosła ze zdziwienia brwi i wzięła karteczkę, którą podała jej Weasley’ówna. Pismo było pochyłe i wyjątkowo zgrabne, ale miała wrażenie, że skądś je znała… Ktoś się naprawdę postarał. Dziewczyna nie wgłębiała się w jej treść, ale zauważyła, że była bardzo romantyczne. Czy to możliwe, że tą walentynkę wysłał…?
-O nie!- jęknęła Ginny i wyrwała jej pergamin z rąk- Dean tu idzie.
                Rudowłosa szybko schowała karteczkę do kieszeni, a po chwili podszedł do nich Thomas. Uśmiechnął się szeroko do Hermiony, na co ona odpowiedziała tym samym, usiadł obok swojej dziewczyny i dał jej całusa w policzek. Brązowowłosa palnęła coś o tym, że ma dużo zadane i szybko opuściła salę.
                Gdzie postanowiła się udać? Oczywiście do biblioteki! Kręciło jej się w głowie od tych wszystkich rozmyślań. Nie mogła w to uwierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że Walentynkę Ginny wysłał Harry! Ale to było do niego tak niepodobne… Choć z drugiej strony, ostatnio naprawdę dziwnie się zachowywał, więc w sumie był w stanie coś takiego zrobić.
                Dotarła do czytelni, gdzie było kompletnie pusto, jeszcze bardziej niż zwykle, bo wszyscy obchodzili te cholerne Walentynki! Zajęła swoje stałe miejsce i wyciągnęła z torby stos książek i rulon pergaminu. Schyliła się, żeby sięgnąć po pióro, a kiedy z powrotem usiadła prosto, zobaczyła, że tuż przed nią leży CZERWONA karteczka, na której, drobnym pismem, zakreślono jej inicjały. Przygryzła wargę. Istniała możliwość, że to nie dla niej… No ale z drugiej strony, nie wierzyła w zbiegi okoliczności. Po chwili namysłu, otworzyła liścik:
Droga Hermiono,
Szczerze mówiąc, liczyłem na to, że spędzimy te Walentynki razem, ale jak widać los chciał inaczej. Sporo się między nami wydarzyło i wciąż tego nie wyjaśniliśmy. Ale nie potrafię nic poradzić na to, że cały czas o Tobie myślę, w każdej godzinie, minucie, sekundzie… Widzę Twoją śliczną twarz i czuję ból, że już nie mogę Cię dotknąć, pocałować. Tęsknię za Tobą!
Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś zgodziła się zostać moją walentynką.
Zakochany bez pamięci,
RW
                Patrzyła z niedowierzaniem w kartkę, a z każdą chwilą na jej twarz wpełzał coraz szerzy uśmiech. Nie potrafiła rozpoznać pisma, bo wiadomość została napisana specjalnym piórem, które sprawiało, że litery były ozdobione różnymi zawijasami. Nie mogła w to uwierzyć! Czyżby wreszcie jej błagania zostały wysłuchane? Choć  to było do niego trochę niepodobne… Zbagatelizowała tę myśl. Oczywiście, że się zgodzi! Chciało jej się śmiać, płakać, wszystko naraz! Rozsadzała ją radość.
-I jak?- usłyszała głos za swoimi plecami, który rozpoznała od razu.
                Kiedy się odwróciła, zdała sobie sprawę jak wielką popełniła pomyłkę. „RW”… To takie proste! To „RW” nie oznaczało Rona Weasley’a, tylko Rogera Wilde’a! Momentalnie wyparowało z niej całe szczęście. Chłopak patrzył się na nią z nadzieją, a ona wiedziała, że zaraz będzie musiała mu odpowiedzieć. Usiadł naprzeciwko i wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem, ale ona nie była w stanie nic powiedzieć.
-Hermiono…- rzekł, nie mogąc znieść tej ciszy- Wiem, że wtedy zareagowałem zbyt agresywnie. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo byłaś w nim zakochana i że nie zrobiłaś tego celowo. Powinienem dać ci więcej czasu. Ale kiedy to powiedziałaś, nie mogłem wytrzymać. On cię skrzywdził! Nie był ciebie wart… Dlatego przepraszam, bo wiem, że nie chciałaś mi zrobić przykrości. Ponowię więc swoje pytanie, zostaniesz moją walentynką?
                Uśmiechnął się do niej zachęcająco i wpatrzył się w nią, jakby była obrazkiem. Odpowiedziała na ten uśmiech. Był naprawdę rozczulający! Brakowało jej go` przez ostatni czas. Naprawdę go lubiła- kochała z nim spędzać czas, rozmawiać, śmiać się… W końcu zdecydowała się na odpowiedź:
-Nie- szepnęła cicho, spuszczając wzrok.
                Chłopak był wyraźnie zaskoczony. Zniknęła cała jego nadzieja na powrót do niej. Nie mógł w to uwierzyć… Po pewnym czasie spytał:
-Dlaczego?
-Roger- zawahała się- Naprawdę cię lubię i szanuję, ale nic więcej, dlatego chciałabym, żebyśmy byli…
-Błagam cię, tylko nie mów mi o przyjaźni!- prychnął z niezadowoleniem.
-A co mam ci powiedzieć?- była coraz bardziej zdenerwowana- Dużo myślałam o tym, co wtedy ci powiedziałam i wiem, że miałeś rację: ja wciąż go kocham. I cały czas kochałam i przepraszam, że dałam ci nadzieję na to, że mógłbyś zając jego miejsce- przerwała na chwilę, myśląc nad dalszą wypowiedzią- Tak, kocham go, kochałam i będę kochać i nic tego nie zmieni… Muszę zrobić wszystko, żeby go odzyskać. Naprawdę mi na tobie zależy, ale nie w ten sposób. Przepraszam.
-Żartujesz sobie?- warknął- Po tym wszystkim, co ci zrobił, ty nadal go kochasz?!
-Po tym wszystkim, co ja mu zrobiłam- szepnęła- Tak, kocham go i wiem, że on mnie też.
-On ma dziewczynę! Poza tym, to nie była twoja wina…
                Hermiona spojrzała na niego z niedowierzeniem. „Nie, ale twoja tak” w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby nie wypowiedzieć tego na głos. Chłopak też chyba o tym pomyślał, bo spuścił wzrok.
-Dlaczego ze mną byłaś?- spytał po chwili.
-Bo…- to było trudne pytanie, nad którym musiała się długo zastanawiać- Bo wiedziałam, że coś do ciebie czuję. Potem uratowałeś mnie, no wiesz… przed Cormaciem, a później ta cała bójka z Ronem… Byłam na niego wściekła! A ty powiedziałeś mi, że się we mnie zakochałeś, a ja wiedziałam, że też jesteś mi bliski… a potem się całowaliśmy.
-Nie wierzę- parsknął, patrząc na nią ze złością.
-Posłuchaj mnie, Roger. To nie tak, że ja nic do ciebie nie czuję. Po prostu wtedy nie zadawałam sobie sprawy z tego, co to za uczucie, ale wiem, że to nie to samo, co z Ronem. Jesteś cudownym przyjacielem, ale tylko przyjacielem.
                Mówiła to wszystko z taką mocą i przekonaniem, że sama była zdziwiona. Ale ulżyło jej, że wreszcie mu to powiedziała, choć wiedziała, jaka będzie jego reakcja. Patrzyła na jego twarz, która wyrażała smutek i cierpienie. Nie chciała go ranić, ale wiedziała, że to nieuniknione. Zerwania były trudne… Choć to w sumie nie było takie prawdziwe zerwanie.
-Przykro mi, ale nie mogę być TYLKO przyjacielem- to powiedziawszy wstał i odszedł.
                Hermiona poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Naprawdę chciała, żeby między nimi było w porządku, żeby znowu mogło być tak, jak kiedyś… Przykro jej było, że musiała go zranić, ale to przynajmniej uczciwe… Gdyby pozwoliła mu wierzyć, że też jest w nim zakochana, to byłoby podłe!
                Większą przykrość sprawiła jej ta walentynka. Głupia, myślała, że to od Rona! A coś jej podpowiadało, że to nie w jego stylu… Gdyby choć przez chwilę o tym pomyślała, domyśliłaby się, że to na pewno nie rudzielec jej to wysłał. Po tych wszystkich dniach rozłąki, po kłótni w czasie kary… Dał jej wyraźnie do zrozumienia, że za bardzo go skrzywdziła i że jej nie wybaczy. I dopiero teraz do niej to naprawdę dotarło! Nie było szans na to, że do siebie wrócą… Nie teraz…
*
                Nie dostał walentynki od Lavender… ani od nikogo innego. To chyba dobrze. Może się na niego obraziła i przestanie się do niego odzywać? Oby. Z takim nastawieniem właśnie przekraczał próg Pokoju Wspólnego Gryffindoru, który był przystrojony CZERWONYMI serpentynami, balonami itp. Oczywiście wszędzie królowały SERCA, a żyrandol został zaczarowany tak, że rzucał na pomieszczenie JASNORÓŻOWE światło. Wszędzie rozbrzmiewała spokojna, nastrojowa, jazzowa muzyka. Chłopak patrzył na to wszystko z politowaniem. Po cholerę, ktoś zadał sobie aż tyle trudu, żeby zrobić z Pokoju Wspólnego coś aż tak kiczowatego?
-Ron?- usłyszał za sobą wysoki głosik i jęknął w duchu.
-Cześć, Lavender- odwrócił się do niej po pewnym czasie.
-Chyba nie muszę ci tłumaczyć jaki dziś dzień?- po tych słowach, już wiedział, że zaraz będzie mu robić wyrzuty.
-Eee… No nie.
-Więc nie zapomniałeś o czymś?
-Słuchaj, dla mnie to święto to głupota. Dzień jak co dzień.
-Jak możesz?!- obruszyła się- To święto zakochanych!
-Zakochani mogę świętować codziennie- mruknął.
                Blondynka uśmiechnęła się szeroko, a on pojął, co właśnie powiedział i do kogo. Debil! Nie o to mu chodziło… Ale Lavender oczywiście odebrała to w TEN sposób i rzuciła się mu na szyję. Pocałowała go. Nie wiedział za bardzo, co zrobić. Po pewnym czasie, przeklinając swoją głupotę, również ją objął. Zaczął rozmyślać, jak tym razem się jej wywinąć. To już nawet nie było zabawne! Naprawdę chciał się od niej uwolnić… W tym czasie, Lavender błądziła rękami po całym jego ciele, co może byłoby nawet przyjemne, gdyby nie zastanawiał się gorączkowo jak wyrwać się z jej uścisku i… gdyby była Hermioną. „O nie! Nie myśl o niej!” skarcił się w duchu. Po pierwsze, nie chciał dopuścić do takiej sytuacji, jaka zdarzyła się miesiąc temu, po drugie, wciąż bolało go to, co zrobiła. Dziewczyna odsunęła się i spojrzała na niego z wyrzutem. Jak widać, zauważyła kompletny brak jego udziału w tym „zbliżeniu”. Uśmiechnął się nieśmiało, po czym sam ją pocałował. Musiał zyskać na czasie… Jak tym razem się wyłgać? „Mam!”. Pomysł był genialny w swojej prostocie. Odsunął się od niej kawałek, a ona westchnęła z irytacją, jakby chciała powiedzieć „co znowu?!”.
-Lav…- szepnął, choć trudno mu to przeszło przez gardło- Muszę iść.
-Gdzie?- warknęła.
-Mam karę, a muszę wcześniej jeszcze zajrzeć do dormitorium.
                Puściła go i spojrzała na niego smutno, na co on posłał jej lekki uśmiech. Odpowiedziała tym samym i cmoknęła go w usta. Byłaby nawet słodka, gdyby miała coś w głowie i nie chciała się non-stop całować. To pożegnanie było urocze… Tylko, że to Lavender, której zależy tylko na jednym.  
                Chłopak ruszył do dormitorium. Oczywiście wymówka z karą była bzdurą, bo dochodziła 15.30, a on miał czyścić obrazy dopiero za trzy godziny. Dlatego postanowił zaszyć się do tego czasu w swoim pokoju. Przynajmniej trochę odpocznie albo nawet odrobi lekcje… Nie… To zły pomysł, nie będzie odrabiał lekcji, tylko relaks. To mógłby w sumie być jedyny przyjemny moment tego dnia. Usiąść na łóżku, zasunąć zasłony i odciąć się od wszystkiego-hałasu, ludzi i tych całych, pieprzonych WALENTYNEK!
                Będąc jakieś pół piętra przed dormitorium, doszedł do jego uszu hałas, a dokładniej krzyki. Przyspieszył kroku zastanawiając się czy dochodzą z jego sypialni. Kiedy stanął wreszcie przed drzwiami, usłyszał:
-Mam dosyć tego, że przystawiasz się do mojej dziewczyny!
                „Dziewczyny”… Tylko jeden z nich miał dziewczynę i była nią Ginny. Ron z impetem otworzył drzwi i wparował do pokoju. Zobaczył, że znajdują się w nim trzy osoby- Dean, Harry i Neville. Ciemnoskóry chłopak stał wściekły na środku pomieszczenia i patrzył z wściekłością na Pottera, natomiast Longbottom siedział na swoim łóżku, obserwując całą scenę z przerażeniem.
-Uspokój się!- warknął Harry- Przyszła tylko pożyczyć książkę.
-Wiesz, że nie o tym mówię! To znaczy, to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu- syknął Dean- Widzę, jak się na nią gapisz. Myślisz, że jestem na tyle tępy, żeby się nie domyślić?! Te wasze spojrzenia, uśmiechy…
-Słuchaj, ja nie wiem, co ty widzisz- odparował Potter- Ale radzę ci zbadać wzrok.
                Thomas wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć, dosłownie. W jego oczach widać było taką wściekłość, jakiej Ron nigdy nie spodziewałby się zobaczyć. Postanowił wkroczyć do akcji, zanim jego kumple się pobiją.
-Co się dzieje?
-O, świetnie- prychnął Dean- Może zainteresuje cię, co twój kumpel wyprawia z twoją siostrą!
-Ogarnij się, stary! Nic z nią nie robię! Po prostu przyjaźnimy się- Harry stanął naprzeciwko kolegi.
-To się nazywa przyjaźnią?!- parsknął ciemnoskóry.
-Tak! Na tym to polega…
-Ej, chłopaki, dajcie spokój- wtrącił Neville, ale kompletnie go zignorowali.
-Nie zasługujesz na przyjaźń z nią!- warknął Thomas- Ona nic do ciebie nie czuje!
-A skąd ty to możesz wiedzieć?!
-Czyli, jednak ci się podoba?
-Nie… nie o to chodziło- Potter zaczął się plątać- Jest dla mnie ważna, ale jako PRZYJACIÓŁKA- wycedził.
-To i tak za dużo po tym, jak ją olałeś.*
-To na pewno nie jest twoja sprawa!
-Właśnie, że jest! To moja DZIEWCZYNA i po prostu się od niej odwal!
-A jak nie, to co?!
                Dean nie wytrzymał. Pchnął Pottera, a ten nie pozostał mu dłużny. Dlatego Ron postanowił interweniować, zanim będzie za późno:
-Dosyć!- wrzasnął, stając między nimi.
                Popatrzyli na niego zdziwieni, przypominając sobie, że ktoś oprócz nich znajduje się w pokoju. Neville stał z boku, a przerażenie powoli znikało z jego twarzy.
-Sam pomyśl, Ron- zaczął Dean, już o wiele spokojniej- Czy nie zauważyłeś czegoś dziwnego w ich zachowaniu?
                Chłopak przełknął ślinę. Tak, zauważył. Te wszystkie razy, kiedy oddalali się gdzieś we dwoje, ich rozmowy, kiedy nawet byli we trójkę, ale zupełnie ignorowali rudzielca… Był zbyt zajęty rozmyślaniem o swoich problemach, użalaniem się nad sobą, ale nawet on spostrzegł, że zachowują się inaczej. Po pewnym czasie odezwał się, dobierając ostrożnie słowa:
-Słuchaj, Dean, Harry nie jest typem człowieka, który zarywa do zajętych dziewczyn. I skoro mówi, że tylko się przyjaźnią, to tak jest. Ja mu wierzę i ty też powinieneś.
-Uważaj, żebyś się nie zawiódł…- prychnął Thomas i opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
                Weasley usiadł na swoim łóżku. Nie chciało mu się wierzyć, że Harry i Ginny… Ale z drugiej strony, rozumiał Deana. Jeśli czuje, że coś jest nie tak, to lepiej działać zawczasu. Choć wcale nie chciał, żeby się pobili, wiedział, że Thomas na pewno zmaga się wielkimi emocjami. Coś było nie tak… Ale on nigdy nie zauważył, żeby Harry i Ginny mieli się ku sobie… Chociaż nie! Wtedy, przed wigilią, przyłapał ich… Nawet nie wiedział, co wtedy robili, ale dałby sobie rękę uciąć, że między nimi iskrzyło.
-Dzięki, Ron- powiedział z zakłopotaniem Harry, po czym dodał, próbując obrócić wszystko w żart- Jeszcze moment, a pewnie by mi wybił zęby.
                Rudzielec przez pewien czas milczał, zastanawiając się nad wszystkim, co powiedział Dean. Po chwili odparł z kamienną twarzą, śmiertelnie poważnym, lodowatym tonem:
-Jeśli kiedykolwiek jej tkniesz, sam to zrobię.   
                Czarnowłosemu uśmiech spełzł z twarzy. Patrzył jak jego przyjaciel znika za czerwonymi kotarami . Tylko jedna myśl krążyła mu po głowie: „To koniec!”.
*
                Była 17.30. O 18 szła na kolacje. Tak samo, jak Ron. A później odbywali wspólną karę. Choć nie, „wspólną” to za dużo powiedziane. Była przekonana, że i tym razem gdzieś jej ucieknie, ale nie miała już siły go szukać. Natomiast ten pomysł, który zrodził się w jej głowie kilka godzin temu mógł wypalić. Nie liczyła na to, że od razu coś zmieni, ale przynajmniej będzie wiedział, że jej zależy, że nie odpuściła i nie ma takiego zamiaru.
Doszła do sowiarni, gdzie stała grupka chłopców, którzy prawdopodobnie nie pomyśleli o tym, żeby wysłać swoim dziewczynom Walentynki i dopiero gdy się na nich śmiertelnie obraziły, postanowili w ostatniej chwili zrobić im tę przyjemność. Albo wręcz przeciwnie- ci, którzy cały dzień nie mogli się zebrać, by wyznać uczucia swoim wybrankom i zdecydowali się na to dopiero teraz. Hermiona naprawdę tego nie rozumiała. Czemu musiał istnieć specjalny dzień, żeby chłopak mógł powiedzieć dziewczynie, że mu się podoba czy dać kwiaty, czekoladki albo zaprosić na randkę? Czemu akurat tego dnia wszyscy postanawiali przełamać lody i zagadać do kogoś, w kim od dawna się kochali? Uważała, że nie powinno być takiej sytuacji. Kiedy ktoś ci się podoba, starasz się do niego zagadać niezależnie od daty. Sama wiedziała, że zbliżenie się do osoby, w której jesteś zakochany, nie jest łatwe. Jej też zajęło to sporo czasu. Ale może dlatego ich związek był taki wyjątkowy? Bo nie musieli czekać do lutego, żeby powiedzieć, co do siebie czują!
                Tylko, że teraz, cały czas przekonana o swojej racji w sprawie święta zakochanych, sama temu uległa. Z jednej strony, robiła to trochę wbrew swoim zasadom, ale z drugiej, może gdyby byli wciąż parą, też by obchodzili Walentynki… Nie wiedziała tego. Ale była pewna, że musi coś zrobić. Liczyła na to, że to do niego jakoś dotrze. Spojrzała na CZERWONY rulonik, który trzymała w ręku. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy na pewno chce to zrobić. To już chyba była desperacja! Nie powinna mu tego przekazywać listownie… Choć w sumie, już mu wszystko wyjaśniła, a on to zignorował. Kiedy dostanie to na papierze, może zareaguje inaczej.
                Dopchała się w końcu do wolnej sowy. Była mała i aż paliła się do tego, żeby gdzieś ją wysłać. Przypominała jej Świnkę. Oczywiście! Wszystko musiało się jej kojarzyć z nim! Zła na samą siebie, jeszcze raz zastanowiła się, czy dobrze robi, po czym przywiązała kartę do nóżki sowy i opuściła pomieszczenie.
                Idąc korytarzem, zastanawiała się nad jego reakcją. Czy będzie zaskoczony czy wściekły? A może się ucieszy… Nie miała pojęcia. I wiedziała, że jej nie zobaczy, bo, nie wiedziała, jak to robił, ale zawsze jadł chwilę przed nią albo chwilę po. Było ok. 17.45, więc postanowiła udać się już do Wielkiej Sali, w której pewnie zaczęły pojawiać się pierwsze potrawy na kolacje.
                Szła, zagłębiona we własnych myślach, kiedy kątem oka spojrzała, że ktoś siedzi na jednej z kamiennych ław. Nie byłoby w tym nic dziwnego, non-stop ktoś się tam zatrzymywał, żeby coś sprawdzić, zanotować, już nie mówiąc o wszystkich zakochanych, którzy kochali się na nich obściskiwać, z tym, że teraz, rozpoznała tę postać. Cofnęła się i usiadła obok. Miał zakrytą twarz dłońmi. Czuł, że ktoś opada koło niego.
-Cześć, Hermiono.
-Cześć, Harry. Wszystko ok?
-Nie- powiedział sucho- Ale co z tego.
-Harry, pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko- rzekła z wyraźną troską w głosie.
-Chyba powinienem sam się z tym uporać…
-Jak chcesz. Ale wiedz, że jak z siebie to wyrzucisz, to będzie ci łatwiej.
-Może- powiedział smutno, po czym krzyknął, zmieniając znacznie swój ton- Jestem draniem!
-Wcale nie-odparła, próbując go uspokoić- Jesteś dobry, Harry.
-Nie, Hermiono…- znowu zakrył twarz- Robię coś bardzo złego, podłego!
-Powiesz mi wreszcie, co się stało?
-W sumie, to nie wiem… Nie rozumiem dlaczego teraz…- zdawał się mówić bardziej do siebie niż do niej.
-Harry…- nie miała pojęcia, jak na to odpowiedzieć.
-Dziś przyszła do mnie Ginny-wykrztusił w końcu- Chciała pożyczyć jakąś książkę, w sumie nawet nie wiem którą. Dałem ją jej, ona mi podziękowała, uśmiechnęła się i ja też…
-I…?
-I tak staliśmy. A potem przyszedł Dean. Zamienili dwa słowa i… pocałowała go- Hermiona złapała jego ramię, żeby dodać mu otuchy- I wyszła. Niby nic takiego, prawda?
-No tak.
-A potem on zaczął rzucać do mnie jakieś dziwne teksty, w stylu, że pewnie uważam, że jest ładna- przerwał, by po chwili kontynuować, ale zdecydowanie bardziej zdenerwowanym głosem- Chyba odpowiedziałem, że tak, a on się wściekł. Na początku w ogóle nie rozumiałem, o co chodzi. Starałem się go uspokoić, ale na nic się to zdało, no więc w końcu też się wkurzyłem i zaczęliśmy się kłócić.
-Przykro mi, Harry, ale…
-Czekaj, to nie wszystko!- powiedział szybko- I potem przyszedł Ron- popatrzył na nią, zacisnęła mocno powieki, ale nic nie mówiła- No i chciał wiedzieć, co się dzieje, bo chyba już wrzeszczeliśmy. No i w końcu załapał. A Dean był bardzo zły. I ciągle powtarzał, żebym się do niej nie zbliżał, że na nią nie zasługuję… I potem powiedział coś w stylu, że mam ją zostawić w spokoju, a ja się spytałem, co zrobi, jeśli go nie posłucham. Wtedy mnie popchnął, a ja zrobiłem to samo. Byłem wściekły! Gotowy go załatwić gołymi rękami… Ale na szczęście Ron wkroczył do akcji i nas powstrzymał.
-Wiesz, Harry- powiedziała, starając się, by jej głos nie drżał- Myślę, że powinniście sobie wreszcie to wszystko wyjaśnić. Ty z Ginny. Ona z Deanem. Długo tego nie pociągniecie. On coś podejrzewa i będzie teraz robił wyrzuty tobie, a po pewnym czasie i jej. Musicie podjąć jakąś decyzję.
-Ale to nie jestem w tym wszystkim najgorsze- kontynuował, jakby jej nie usłyszał- Podziękowałem potem Ronowi. Ale on też był zły i powiedział, że jeśli jej dotknę, to mnie załatwi.
                No tak! To było w stylu Rona. Gdyby dowiedział się, że Harry’emu podoba się Ginny, mógłby się naprawdę wściec. A w przypływie złości był w stanie zrobić dużo i oboje o tym wiedzieli. Ale nie Harry’emu… Mógłby się wkurzyć, zwyzywać go, ale nie zrobiłby mu krzywdy fizycznej… To znaczy, mógłby, ale niegroźną… Nie tak, jak McLaggenowi.
-Harry, myślę, że nie powinieneś się obawiać Rona.
-Nie rozumiesz, Hermiono- prawie krzyknął- Kiedy kłóciłem się z Deanem, mówiłem, że się z Ginny tylko przyjaźnimy. Wmawiałem to im. Jeśli on się teraz dowie… Stracę najlepszego przyjaciela.
-Nie mów tak, Harry- rzekła pewnym tonem – Jak Ron się dowie, to może się na początku wścieknie, ale potem to zaakceptuje. Jestem o tym przekonana.
-JEŚLI się dowie…- szepnął.
-Harry, nie możesz tego tak dłużej ciągnąć. Powinieneś najpierw pogadać z Ginny. Jeśli będziecie chcieli być razem, Ron nie będzie mógł z tym nic zrobić.
-To znaczy, jeżeli ona coś do mnie czuje…
-Tego się nie dowiesz, dopóki o tym nie porozmawiacie.
                Pokiwał smutno głową. Brązowowłosa nie zdawała sobie sprawy, jak mocno ściskała jego ramię, dopóki go nie puściła. Uśmiechnęła się pocieszająco, ale to nic nie dało.
-Hermiono- znowu się odezwał- Chyba zrobiłem dziś coś bardzo głupiego.
                Pokiwała głową. Wiedziała o czym mówi. Od samo początku była przekonana, że to on wysłał tą walentynkę. Ale to nie było głupie… Po prostu nie wiedział, co zrobić. Tak, jak ona…
-Nie, Harry, to nie jest takie głupie.
                Uśmiechnął się smutno. Wzięła go pod ramię i oparła na nim głowę. Było im dobrze w swoim towarzystwie. Mogli na siebie liczyć.
-Wiesz – powiedział po pewnym czasie- Walentynki są serio do bani.
                Roześmiała się. „O tak, zdecydowanie są!”
*
                Była prawie północ. Wszyscy jego współlokatorzy już spali albo sprawiali takie wrażenie. Zmęczony padł na łóżko. To była naprawdę długa kara. Kiedy Filch kazał mu iść do hallu, pomyślał, że to nie takie złe. I nawet nie musiał za bardzo kryć się przed Hermioną, bo woźny skierował ją do innego pomieszczenia. Problem w tym, że ludzie z obrazów, które czyścił, nie byli z tego zadowoleni i zrobili dość duży hałas. Po pewnym czasie przyszedł Snape, wściekły, jak zwykle zresztą. Było trochę zamieszania, Filch go przeprosił, tamten sobie poszedł i już był względny spokój.
                Ale znowu ją zobaczył! I potem przez następne kilka godzin myślał tylko o niej. Spotykali się zawsze w tym samym miejscu, przy schowku na miotły. Stała tam razem z Filchem. Ron poczuł, że na jej widok robi mu się gorąco. Wyglądała, jakby coś ją wyjątkowo trapiło. Już miał do niej podejść i spytać się o co chodzi, ale się powstrzymał. I to krótkie spotkanie, sprawiło, że jego refleksje podczas całej kary, dotyczyły tylko i wyłącznie jej.
                Poczuł, że coś go uwiera w biodro. Wyciągnął z kieszeni mały rulonik pergaminu. Na kolacji dostał walentynkę. Od Lavender. To znaczy, nie był tego pewien, bo jej nie otworzył. Ale kto inny mógłby mu to wysłać?
Zostawił kartkę na łóżku i poszedł do łazienki. Kiedy wrócił nie miał już na nic siły. Położył się i zakrył szczelnie zasłonami. Już przyłożył policzek do poduszki, gdy przypomniał sobie o walentynce. Chyba wypadałoby, żeby chociaż ją przeczytał. Zapalił różdżkę i rozwinął pergamin. Po chwili otworzył oczy szeroko ze zdziwienia. Przewertował treść jeszcze dwa razy i wciąż nie mógł w nią uwierzyć.
Drogi Ronie,
Nie wierzę, że to robię- nienawidzę Walentynek! Ale nie zmarnuję okazji na to, żeby móc Ci to powiedzieć. Staram się z Tobą porozmawiać normalnie, na żywo, ale unikasz mnie. W sumie, to Ci się nie dziwię. Dlatego wysyłam list.
Naprawdę nie wiem od czego zacząć. Chyba powinnam Cię przede wszystkim przeprosić. Kiedy zobaczyłam, że całujesz się z Lavender, wtedy na meczu, mój świat się zawalił. I potem było mi źle, choć to i tak mało powiedziane. A później chciałam się na Tobie odegrać, za to, że robiłeś wszystko po to, żeby mnie skrzywdzić. Więc zaczęłam postępować dokładnie tak samo. Dlatego przepraszam.
Poza tym, chcę Ci podziękować. Doskonale wiesz za co. Nie mam pojęcia, jak się dowiedziałeś, ale jestem Ci wdzięczna. Wiem, że mogę na Ciebie liczyć, nawet, kiedy ze sobą nie rozmawiamy.
I teraz najważniejsze: w Walentynki ludzie wyznają sobie, co do siebie czują, więc i ja to zrobię. Kocham Cię, Ron! Po tym wszystkim, co się wydarzyło, ja cały czas Cię kocham i myślę, że nigdy nie przestanę. Chciałabym, żebyś powiedział, że czujesz to samo. Na Merlina, jak ja bardzo bym tego chciała! Ale ostatnio zaprzeczyłeś… No może nie dosłownie, ale takie było przesłanie. I, nie wierzę, że tak myślę, ale ja mogę to zrozumieć i zaakceptować. Po prostu wiedz, że moje uczucia co do Ciebie się nie zmieniły i nie sądzę, by kiedykolwiek tak się stało.
Dlatego, choć naprawdę nie znoszę tego święta, a dzień już się właściwie kończy, bardzo bym chciała, byś został moją walentynką.
Wciąż zakochana w Tobie,
Hermiona
                Czuł jak łzy napływają mu do oczu. Zacisnął mocno powieki. Nie, to było za trudne! Jak mógł nienawidzić kogoś, kto go kochał i kogo, cały czas, kochał on! Mówią, że od miłości do nienawiści tylko jeden krok… To dlaczego tak cholernie trudno go zrobić?!
                Drżącymi rękoma zdjął z półki nad łóżkiem swoje „pudełko na skarby” i włożył do niego walentynkę. Położył się i poczuł, że jest mu naprawdę źle. Chciał do niej biec, powiedzieć, że jej wybacza, że ją kocha… Ale nie potrafił tego zrobić, ta rana wciąż była zbyt świeża…

*Chodzi tu o to, że Ginny kochała się w Harrym, ale on nigdy nie odwzajemniał tego uczucia.

*
Hej :D
Jak wakacje? Dobra, nie odpowiadajcie :p I tak wiem, że świetnie ;) U mnie spokojniej niż zwykle, bo w sumie nie wyjeżdżam, ale jest fajnie :D
Ech… Ten rozdział naprawdę wzbudza we mnie obawy i duże wątpliwości i boję się, że gdzieś się w tym wszystkim poplączę :( No ale jest i, uwierzcie, podchodziłam do niego kilka razy, a to jest ostateczna wersja. Lepiej nie będzie :p
Na pewno mówiłam Wam kiedyś, że nienawidzę Walentynek :p I choć do lutego daleko, to i tak przez ten rozdział musiałam o nich dużo myśleć- zdecydowanie za dużo! Ale jakby cały świat mnie wspierał: albo natrafiłam w TV na jakiś serial- odcinek Walentynkowy, albo szukając czegoś w internecie, natknęłam się na temat walentynek itp., chyba to mi w jakiś sposób pomogło.
Dlaczego tak nie znoszę tego święta? Po pierwsze (co zawarłam w rozdziale), czemu musi być specjalny dzień, żeby zrobić dla siebie coś miłego, żeby chłopak dał dziewczynie kwiatka/czekoladki, żeby powiedzieć, że lubi się kogoś trochę bardziej?
Po drugie, nienawidzę tej nagonki- wszędzie czerwień, serca... Bardzo mnie to wkurza ten cały „przemysł Walentynkowy”.
No dobra, już nie psioczę :p Ale mam coś jeszcze:
All of me Pewnie znacie, ostatnimi czasy bardzo popularne, non-stop leci w radio. To jest piosenka, która stała się bliska mojemu sercu w ciągu ostatnich 2 miesięcy. Osobiście nie przepadam za oryginałem (mam swój ulubiony cover), ale wsłuchajcie się w tekst... Aż chciałabym, żeby Ron mógł skierować te słowa do Hermiony (ew na odwrót :p) <3 *.*
Lego House (Ostatnio mam fazę na Eda Sheerana) No to musicie znać :p Teledysk jest moim zdaniem trochę schizowy, ale Rupert!!! <3 <3 <3
Dobra, chyba skończyłam swój wywód :p
Czekam na Wasze opinie :)
Pozdrawiam :*

piątek, 4 lipca 2014

27. Ból domaga się, byśmy go odczuwali

               Ron nie mógł spać tej nocy. Nie dość, że wrócił do dormitorium ok. 2, to kiedy się wreszcie położył, męczyły go różne nieprzyjemne wspomnienia, a gdy udało mu się zasnąć, obudził się po dwóch godzinach. Tak więc jakoś o  4.30 postanowił wstać. Poszedł do łazienki, żeby się ogarnąć, po czym wrócił do swojego łóżka, które szczelnie zakrył zasłonami.
                To było takie niewiarygodne! Ciężko było mu zrozumieć, że naprawdę rzucił się na McLaggena z gołymi rękami, że był w stanie celować w niego Cruciatusem… Wciąż był w szoku. Czy żałował? Nie! Nawet przez chwilę nie pomyślał, że to, co robi jest złe, bo przyświecał mu ważny cel.
                No właśnie, ta kwestia chyba najbardziej go męczyła. Ona tam była, wszystko widziała, a jednak nie starała się go na siłę powstrzymywać, wręcz przeciwnie! Przecież w pewnym momencie stanęła u jego boku. Czy wiedziała, dlaczego to robi? Czy słyszała to, co mówił? Rudzielec przypuszczał, że tak. W końcu ten moment, kiedy stracił orientację, gdy wypowiedziała jego imię…  Musiała wiedzieć! Ale czy to, że go wtedy wspierała, znaczy, że go kocha…?
                To było pytanie, które nie dawało mu spokoju. Wcale nie wyglądała na zagniewaną, ale na wdzięczną i widział, że się o niego boi. O NIEGO, nie o McLaggena! A potem… potem chciała mu coś powiedzieć. I to było najgorsze! Żałował, że nie został, że jej nie wysłuchał, może chciała go zapewnić, że nie czuje nic do Rogera, że kocha tylko jego… Ale co by to dało?! Nawet, jeśli to prawda, to dlaczego tak bardzo go krzywdziła? Do cholery, przecież widział jak się całują z Wildem! Tylko, że podczas tej rozmowy, do której nie doszło, mógł wreszcie odzyskać z nią jakikolwiek kontakt, którego bardzo mu brakowało.
                Tak strasznie za nią tęsknił! Z każdym dniem miał wrażenie, że jest coraz gorzej. Tyle by dał, żeby móc z nią porozmawiać, ale też dotknąć jej, po prostu być blisko… To go niszczyło! Nie wytrzymywał psychicznie, kiedy ją widział. Udawał przed znajomymi, że jest dobrze, ale nie było! I jedynie Harry i Ginny wiedzieli w jak koszmarnym jest stanie. Ale co miał zrobić? Dziewczyna, którą kochał go zdradziła, zostawiła dla innego… Nic dziwnego, że odechciewało mu się żyć! A teraz, kiedy ją zobaczył zmęczoną, przestraszoną, ale i zatroskaną i dostrzegał ten olbrzymi ból wypisany na jej twarzy, już wiedział, że ta rozmowa by wiele zmieniła. Co gdyby go przeprosiła? Gdyby powiedziała, że go kocha, że chce z nim być? Wybaczyłby jej! Zrobiłby dla niej wtedy wszystko… Ale teraz, analizując to „na zimno”, wiedział, że dobrze postąpił. Miał do niej zbyt duży żal. Gdyby jej wtedy wybaczył, teraz robiłby jej pewnie wyrzuty, wypominał wszystko, co złego zrobiła… Więc chyba zareagował prawidłowo, kierując się zdrowym rozsądkiem… Z tym, że co to ma do zakochania?! Miłość kpi sobie z rozumu! Dlatego ludzie robią takie głupie rzeczy, których w normalnej sytuacji by nie zrobili.
                Głowa go już bolała od tych przemyśleń. Strasznie go to przytłaczało. Nie potrafił się z tym uporać, a im dłużej o tym wszystkim myślał, tym bardziej cierpiał. Lecz wtedy przypomniał sobie twarz McLaggena, najpierw ten kpiący uśmieszek, a potem zmasakrowany nos… To mu jakoś dodało otuchy. Zrobił coś dobrego, ten koleś może zyska trochę pokory i już nie zrobi krzywdy żadnej dziewczynie, a na pewno Hermionie…
*
                Harry był trochę niewyspany, ale pierwszy raz od dłuższego czasu miał dobry humor. Nie wiedział czym był spowodowany, ale jakoś go to nie obchodziło. Wciąż próbował wyciągnąć ze Slughorna wspomnienie o Tomie Riddle’u i bardzo go to męczyło, ale nie dzisiaj! Tego dnia uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie miał pojęcia czemu.
                Może chodziło o zachowanie Rona poprzedniego wieczoru. W końcu temu dupkowi się należało! Czarnowłosy miał trochę pretensji do kumpla, że nie wtajemniczył go w plan „wykończyć McLaggena”, ale z drugiej strony, trochę mu ulżyło. On nie musiał się w to mieszać. Poza tym, rudzielca o wiele bardziej to dotykało i dobrze, że załatwili to między sobą. W dodatku to znaczyło, że zależy mu na Hermionie. Harry nigdy w to nie wątpił, ale teraz jego przyjaciółka również to zauważyła, a to oznaczało, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Chłopak był przekonany, że nie będzie im łatwo, niemniej wreszcie stanęli na drodze, która ku temu prowadziła.
                Jednak chyba ważniejszym aspektem była Ginny. Możliwe, żeby zbliżyli się jeszcze bardziej? Możliwe! I to, wstyd mówić, przez tą całą akcję z Hermioną i McLaggenem! Harry nienawidził Cormaca z całego serca, lecz nie zmieniało to faktu, że gdy Weasley’ówna opowiedziała mu sytuację zaistniałą na balu, zyskali wspólnego wroga (nie żeby już takich nie mieli, ale przeciwko niemu byli we dwoje, bo Ron rozstrzygnął wszystko na własną rękę, a Hermiona była zbyt roztrzęsiona, żeby mogła planować z nimi zemstę), potem razem martwili się o Rona… I, mimo że Harry wiedział, że wszystko, co się wydarzyło i na balu i poprzedniej nocy było niebezpieczne i przykre, to czuł jakąś chorą satysfakcję z tego, że dzięki tym momentom zbliżył się do rudowłosej.
                Podszedł do portretu Grubej Damy i wszedł do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, gdzie panował gwar, gdyż uczniowie zbierali rzeczy i rozchodzili się na różne lekcje. Potter już był przy schodach do męskich dormitoriów, kiedy zobaczył te długie, rude włosy. Jego serce wykonało kilka radosnych koziołków. Z szerokim uśmiechem podszedł do dziewczyny.
-Hej, nie widziałem cię na śniadaniu…
-Hej- odparła smutno-Bo mnie tam nie było.
-Coś się stało?- on również spochmurniał.
-Jeszcze się pytasz?! Jakbyś nie wiedział…
-No…- bąknął- Właściwie to nie wiem.
-Mówię o wczoraj, Harry!- dziewczyna była wyraźnie zirytowana.
-Ale przecież nic się nie stało.
-Stało się i to wszystko moja wina!- krzyknęła, a kilkoro pierwszoroczniaków się na nią dziwnie popatrzyło- Już wszyscy wiedzą?
-Nie wydaje mi się… To znaczy słyszałem w Wielkiej Sali, jak dwóch chłopków rozmawiało o tym, że Gryffindor stracił jednej nocy prawie 200 punktów, ale nie wiedzieli o co chodzi…
-200?!- jęknęła, znowu wywołując wśród uczniów zainteresowanie swoją osobą- Ron już wstał?
-Jak się obudziłem, nie było go w dormitorium.
-Pozwoliłeś mu tak po prostu sobie pójść?!
-Ginny- chłopak wciąż zachowywał spokój, choć  było to coraz trudniejsze- On nie jest małym dzieckiem, nie będę go wiecznie niańczył. Poza tym, uważam, że on teraz musi sobie wszystko na spokojnie przemyśleć w samotności.
-Ale Harry…
-Mówię poważne. Spokojnie, nic się nie stanie.
-Skąd to możesz wiedzieć?- jęknęła, ostatkami sił powstrzymując płacz.
-Bo go znam… I ty też go znasz. To, co wczoraj zrobił, dodało mu w jakiś sposób siły. Ale musi sobie to wszystko dobrze przemyśleć.
-Ale…
-Ginny, przestań!- tym razem, to on podniósł głos, po czym odezwał się spokojniej- Powiedz mi, o co naprawdę chodzi?
-Bo to moja wina! Cała ta bójka… Nie powinnam nikomu mówić! Nie dziwię się, że Hermiona jest wściekła…
-Nie rozumiem… Przecież to nie ty mu powiedziałaś?
-No nie. Ale nie powinnam tego mówić… no wiesz- dziewczynie zrobiło się głupio, ale naprawdę bardzo ją to zastanawiało.
-Czy ty sugerujesz, że ja mu powiedziałem?- Potter był wyraźnie zaskoczony, ale i rozżalony.
-Harry, nie złość się… Ja po prostu rozpatrują kilka opcji. Wiedziałam tylko ja, ty i Wilde, a przecież Roger mu tego nie powiedział…
-Jesteś nie-fair!- obruszył się chłopak- Przecież byłem z tobą wtedy prawie przez cały czas. Dlaczego miałbym mu mówić?!
-Harry, ja naprawdę nie wiem…
-Ale dlaczego podejrzewasz mnie? Myślałem, że choć trochę mi ufasz i że…
                Urwał bo zobaczył jej zbolałą minę. Widział jak przechodzą ją dreszcze, gdy próbuje powstrzymać szloch. Zakryła twarz dłońmi, a jej sylwetka stała się jeszcze bardziej rozpaczliwa. Nie miał serca na nią krzyczeć. Podszedł do niej i mocno ją objął, próbując ją uspokoić.
-Prze- przepraszam, Harry-  mówiła z trudem- Po prostu nie wiem, co o tym myśleć…
-Dobrze, rozumiem.
                Chłopak starał się zrobić wszystko, żeby poczuła się lepiej. Tulił ją coraz mocniej, gładząc jej ognistorude włosy i szepcząc pocieszające słowa. Po pewnym czasie odsunęła się od niego ze smutnym uśmiechem, dając mu znać, że wszystko jest w porządku, po czym oboje udali się na lekcje.
*
                Czuła się tak potwornie rozdarta! Siedziała w sali od numerologii. Patrzyła na nauczyciela ze zrozumieniem, a tak naprawdę nie docierało do niej żadne słowo. Chciała wrócić do łóżka, zakryć się kołdrą i zostać tam na zawsze. Chciała płakać, lecz czuła, że nie potrafi. To szaleństwo! Wszystkie jej uczucia były sprzeczne…
                A jej myśli sprowadzały się do jednej osoby. Nienawidziła siebie… Za wszystko, co mu zrobiła! Za to, że pozwoliła, żeby odszedł, za to, że poszła na bal z McLaggenem, że zgodziła się na to, żeby Roger ją pocałował… Jak mogła?! Wszystko to powodowało jedynie, że brnęła w głąb tej idiotycznej sytuacji, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej beznadziejna. Miała potworne wyrzuty sumienia, że uświadomiła sobie to dopiero teraz! Dopiero, gdy Ron pokazał jej jak wielką darzył ją miłością…
                Wtedy każdy jego ruch był jej wyrazem. Jego zacięta mina, żal i nienawiść do McLaggena w oczach, jego ciało, gotowe w każdej chwili zaatakować… 
                Ale skąd miała wiedzieć, że ją kochał?! Po tym pocałunku z Lavender… Wiedziała, że był on spowodowany tym, że wiedział, że Roger ją pocałował, ale tak bardzo ją to bolało, bo robił to tylko po to, żeby ją skrzywdzić. Przecież jeżeli ktoś tak postępuje, to może kochać?! Jeśli robił wszystko, by było jej przykro, to dlaczego miała w ogóle przypuszczać, że coś do niej jeszcze czuje… To wszystko było dla niej niezrozumiałe i bardzo jej się to nie podobało. Zawsze miała wszystko pod kontrolą, a teraz nie potrafiła nad tym zapanować, a wszystko działo się tak szybko…
Nie zauważyła nawet, kiedy skończyła się lekcja. Zgarnęła swoje rzeczy i wraz z tłumem innych uczniów wyszła na korytarze. Do niczego się nie nadawała! Nie potrafiła się skupić, nawet na lekcjach. Jej myśli wciąż biegły ku niemu, a ona nie potrafiła ich zatrzymać. Cały czas miała przed oczami wydarzenia ostatniej nocy. „Hermiona jest najwspanialszą istotą na świecie! Co chciałeś wtedy osiągnąć?! Chciałeś zniszczyć jedyną cząstkę tego świata, która pozostała czysta?!” ciągle słyszała jego głos w swojej głowie. To było cudowne! Może forma nie jest idealna, ale liczy się treść… „Hermiona jest najwspanialszą istotą na świecie!” Ciężko jej było uwierzyć w to, że naprawdę to powiedział. Była mu za to wdzięczna… i za to, że zlał McLaggena… Nawet nie wiedziała za co jeszcze, ale na pewno trochę by się tego uzbierało. Nie umiała opisać tego, co czuła. Z jednej strony, radość, bo jednak nie była mu obojętna, bo Cormac dostał za swoje, a z drugiej, smutek i nienawiść do samej siebie, za to, że tak go skrzywdziła. A najgorsze było to, że nie chciał jej wysłuchać! W sumie wcale mu się nie dziwiła… Ale musiała coś zrobić! Musiała mu to wyjaśnić! Nie potrafiła tego tak zostawić, nie teraz, kiedy uświadomiła sobie, że jego uczucia przez cały ten czas były szczere…
I wtedy wpadła na pewien pomysł…
*
-Hej, stary- powiedział Ron, stając koło kumpla na korytarzu.
-Cześć- odparł Harry- Czemu nie było cię na zaklęciach?
-W sumie, to przez przypadek… Straciłem poczucie czasu.
                Chłopcy szli w kierunku Pokoju Wspólnego, bo mieli okienko. Czarnowłosy bacznie przyglądał się przyjacielowi. Nie wyglądał najlepiej, widać było na jego twarzy zmęczenie i kilka siniaków, ale biła też od niego jakaś energia, pozytywna energia.
-Jak się czujesz?- spytał po pewnym czasie Potter.
-A jak mam się czuć?
-No wiesz… Wczoraj nieźle się „zabawiłeś”…
-No…- odrzekł z uśmiechem- Tak, to ja się mogę bawić codziennie.
-No i dobrze!- odparł również z uśmiechem Harry- Ale następnym razem weź i mnie!
-Chyba jednak lepiej by było, żeby to się nie powtórzyło…- rudzielec trochę spochmurniał.
-Też mam taką nadzieję- mruknął Potter- Ale jak coś, to wiesz gdzie mnie szukać.
                Ron uniósł delikatnie kąciki ust i dalej szli w milczeniu. Kiedy dotarli do portretu Grubej Damy i powiedzieli hasło, kobieta przyglądała się bacznie Ronowi, a on zaczął podejrzewać, że za ścianą nie czeka go nic przyjemnego. Z gulą w gardle przekroczył próg pomieszczenia, ale nic niezwykłego się tam nie działo. Razem z Harry zajęli wolny stolik pod oknem i wyjęli książki, żeby odrobić eliksiry. Wszystko szło dobrze, dopóki nie usłyszeli niskiego głosu:
-Ej, Weasley, może ty wiesz czemu Gryffindor stracił od wczoraj tyle punktów?
                Rudzielec przełknął ślinę. W sali znajdowało się niewielu uczniów, głównie szósto i siódmoklasistów. Głos należał do Johna Bailey’a, kolega z ich rocznika. Traktowali się z z dość dużym dystansem- nigdy nic do siebie nie mieli, ale specjalnie się nie przyjaźnili. Ron poczuł się fatalnie, wiedział, że zaraz wszyscy dowiedzą się, że to przez niego. Nie chciał, żeby chowali do niego urazę…
-Ostatnio nie widziałem McLaggena, masz coś z tym wspólnego?- kontynuował John, zwracając na nich uwagę coraz większej liczby uczniów.
                Ron popatrzył błagalnie na Harry’ego, ale ten był zszokowany. Zresztą i tak nie mógł mu w żaden sposób, każde jego słowo działałoby na niekorzyść Rona.
-Jakoś mało mnie obchodzi ten cały McLaggen- burknął Weasley, starając się by jego głos brzmiał pewnie.
-To ciekawe… Bo widzisz, widziałem jak dziś rano, był nieźle zmasakrowany… Chyba zabrali go do Munga.
-Ron?- usłyszał zaskoczony głos Seamusa z drugiego końca pokoju.
                Uczniowie zaczęli się przybliżać, a rudzielec poczuł się osaczony. Widział, że jego kumpel też zaczyna się denerwować tą sytuacją. Nie miał czasu się długo nad tym zastanawiać, bo Bailey spytał:
-To ty go tak załatwiłeś?
                Zapadła głucha cisza. Wszyscy wlepili spojrzenia w Weasley’a, a on najzwyczajniej w świecie bał się odezwać. Spuścił wzrok. To była wystarczająca odpowiedź. Chłopak był przekonany, że zaraz zaczną mu ubliżać.
                Jakie więc było jego zdziwienie, kiedy w grupce, która stała wokół jego stolika, słychać było śmiechy, gwizdy, wiwaty, gratulacje…  Patrzył na to zszokowany, zupełnie nie wiedząc co zrobić. W końcu wydusił z siebie:
-Nie jesteście źli?
-Wiesz, 200 punktów, to dużo…- zaczął Seamus- Ale pomyśl, czy w tym pomieszczeniu znajduje się choć jedna osoba, która by lubiła McLaggena?
                Rudzielec wyszczerzył się do nich, podczas gdy oni nadal się cieszyli, wymieniali między sobą uwagi i składali mu gratulacje.
*
                Hermiona siedziała w Wielkiej Sali, dłubiąc widelcem w swoim obiedzie. Czuła się naprawdę źle. Miała wrażenie, że wszyscy wokoło się na nią patrzą i myślą, jak bardzo jest podła. Sama nie wierzyła w to, że mogła go tak bardzo skrzywdzić… Przynajmniej nie chciała w to wierzyć!
                W jej głowie pojawiła się pewna idea, ale wszystko było tak niepewne… Bardzo chciała porozmawiać z Ronem, ale miała duże wątpliwości, czy jej plan wypali. Ale musiała spróbować! Żeby móc mu wszystko wyjaśnić, przeprosić, ale też żeby po prostu na niego popatrzeć, usłyszeć jego głos…
                Nie potrafiła przestać o nim myśleć! To się stawało przerażające… Ale teraz, kiedy wszystko było już jasne, gdy zrozumiała, że on ją naprawdę kocha, jej serce ciągle się do niego rwało, a bicie brzmiało jak szeptanie jego imienia. Nie umiała z tym walczyć, nie chciała…
Co i raz nawiedzały ją wspomnienia: z wakacji, z początku roku szkolnego, ale i wcześniejsze, z 5. i 4. klasy… Tak było i tym razem:
To nie do wiary, że w końcu byli parą! Minęło kilka dni od kiedy pierwszy raz się pocałowali, chwila od ich pierwszej „kłótni w związku”.
Wspinali się po stromych schodach do swojego ulubionego miejsca w Norze, gdzie nikt nie zaglądał, gdzie mieli dużo prywatności- do pokoju Charliego. Ron niósł na ramionach masę przekąsek, a Hermiona dwa koce i kilka poduszek. Kiedy przekroczyli próg pomieszczenia zobaczyli, że jest wyjątkowo czyste. Wszystko było wysprzątane na przyjazd jego właściciela na bankiet, który odbył się parę  dni wcześniej. Chłopak, jak zwykle, otworzył na oścież drzwi balkonowe i przysunął do nich starą sofę, na którą rzucili poduszki i koce, po czym oboje się na niej położyli.
                Rudzielec objął dziewczynę w pasie. Znajdowali się najbliżej siebie, jak tylko mogli. Napawali się ciszą, prywatnością, swoją obecnością i tą niesamowitą bliskością… Czuli, że nic więcej do szczęścia nie potrzebują. Przed nimi rozpościerały się pola, dalej staw, a za nim las. Nie było nic piękniejszego od tego widoku!
-Ron?
-Tak, Hermiono?
-Chcę, żeby tak było zawsze…
                Rudzielec uśmiechnął się pod nosem. O tak! On też pragnął, by tak było już na wieki. Czuł jej brązowe loki łaskoczące go w szyję, jej ciepły oddech na swojej piersi… Mogliby tak trwać w nieskończoność. Miał wrażenie jakby nie było żadnych problemów, jakby na świecie panował pokój i radość i zawsze świeciło słońce. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale teraz to nie miało żadnego znaczenia.
-Dlaczego milczysz?- spytała z niepokojem.
-Nie wiem-odparł z uśmiechem.
-A ty coś wiesz?- parsknęła złośliwie.
-Hermiono!- obruszył się chłopak, po czym oboje wybuchli śmiechem.
-No bo czuję się dziwnie- zaczęła dziewczyna- Wtedy nie odpowiedziałeś… Tak jakbyś nie chciał się z tym zgodzić…
-Co ty wygadujesz? Oczywiście, że też tego chcę.
-Ale…
-Hermiono!- przerwał jej z rozbawieniem- Czy ty zawsze musisz się doszukiwać dziury w całym?
-No nie, ale…
-To przestań!- uciął krótko, po czym ze śmiechem dodał- Ech, kobiety…
                Brązowowłosa popatrzyła mu się prosto w twarz jednym ze swoich groźnych spojrzeń i zdzieliła go w bark. Ron tylko się zaśmiał i cmoknął ją w usta.
-To nic nie zmieni- prychnęła, siląc się na oburzenie.
-A to?
                Pocałował ją jeszcze raz, dłużej, bardziej namiętnie. Objął ją mocno w talii, a ona wplotła palce w jego włosy. Ich pocałunki były coraz bardziej zachłanne, jakby miały być ostatnimi. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła, gdy jego zapach mącił jej w głowie… Ta bliskość była niesamowita! Taka bezpieczna i podniecająca…
W pewnym momencie oderwali się od siebie by zaczerpnąć tchu. Rudzielec popatrzył na swoją dziewczynę. Miała rozchylone usta, biorąc długie, głębokie oddechy. Jej policzki były zaróżowione. Całą jej twarz okalały brązowe włosy. I jak tu nie myśleć, że to sen, patrząc na dziewczynę, która wydaje się być aniołem? Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, a jego serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczył tą iskierkę w jej oczach.
-To też nic nie zmieni- powiedziała „poważnym” tonem, a chłopak parsknął śmiechem.
                Ponownie pacnęła go w ramię, po czym objęła go i położyła głowę na jego piersi. Czuła się szczęśliwa, beztroska, bezpieczna… Był promykiem radości w jej życiu. Symbolizował wszystko, co dobre. Kiedy byli razem, czuła, że nic nie może być dla niej przeszkodą.
-Kocham cię- szepnęła.
                Chłopak zmarszczył czoło. Jej słowa były cudowne! Miał ochotę rozpłynąć się z radości, a jednak coś go powstrzymywało… To wszystko było niewiarygodne, a w jego głowie krążyło tylko jedno pytanie:
-Dlaczego?
                Popatrzyła na niego z uwagą. O co znowu mogło chodzić? Nie rozumiała tego. Przecież nie kocha się kogoś „bo coś”…
-Jak to?
-Dlaczego mnie kochasz?
-Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie- odparła, a on wyraźnie spochmurniał- Mogę ci powiedzieć za co cię kocham.
-To to samo…
-Nie! Nie ma odpowiedzi na pytanie „dlaczego” w tej kwestii. Tak samo, jak nie potrafię powiedzieć dlaczego słońce rano wschodzi. Po prostu, tak jest. Pojawiłeś się w moim życiu, a ja cię pokochałam. Nie wiem dlaczego, ale tak jest i będzie… Po prostu.
                Uśmiechnął się. Była naprawdę mądra i nie chodziło tu o wiedzę książkową. Miała swój pogląd na świat i potrafiła wytłumaczyć wszystko, nawet takiemu tumanowi, jak on.
                Znowu ją pocałował. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Kiedy była blisko, nie potrafił odmówić sobie tej przyjemności. Była jego narkotykiem…
-W takim razie, za co mnie kochasz?- spytał, a ona uniosła kąciki ust.
-Za twoje rude włosy, miliony piegów i naprawdę atrakcyjne ciało- Ron parsknął śmiechem, a ona ciągnęła swoje- Za to, że jesteś lojalny, odważny, że zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć. Nawet za to, że nie odrabiasz prac domowych, a potem jęczysz, że nauczyciele cię nie lubią. Za to, że zadajesz miliony pytań o rzeczy oczywiste. Za to, że karzesz sobie pomagać z nauką. Ale przede wszystkim, kocham cię za to, że, mimo iż non-stop się ze mną kłócisz, jesteś przy mnie, kiedy cię potrzebuję…
-Nie zawsze byłem…- mruknął zasmucony.
-Ale teraz jesteś! I wiem, że będziesz, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
                Patrzył na nią i miał ochotę się rozpłakać, choć rzadko mu się to zdarzało. Znowu ją pocałował. Wpił się w jej usta, a ona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Czuła jego miękkie wargi na swoich i miała wrażenie, że zaraz umrze z rozkoszy. Jego język dotknął jej i oba zaczęły wirować, najpierw walcząc o dominację, później, zgrywając się we wspólnym tańcu. Czuła jego zapach, smak, dotyk… Pragnęła tych pocałunków! Weasley delikatnie przesuwał swoje dłonie wzdłuż jej kręgosłupa, w górę i w dół, a ona miała wrażenie, jakby przepływał przez nią prąd. Sama trzymała jego twarz w dłoniach, masując jego policzki oraz szyję. Czy to był już raj?
                Odsunęli się od siebie i, stykając się czołami, łapali powietrze.
-Tak bardzo cię kocham- wysapał Ron.
                Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Odsunęła się trochę i spojrzała w jego wielkie, piękne, błękitne oczy, w których można utonąć.
-A za co?- spytała, a on odpowiedział uśmiechem.
-Za to, że jesteś najmądrzejsza na świecie- prychnęła, a on się roześmiał- Za to, że zawsze mnie pouczasz i czepiasz się, gdy się lenię. Za to, że nakłaniasz mnie do tego, bym wziął się do roboty, że wspierasz mnie w moich zajęciach i pasjach. Za to, że zawsze starasz się pomóc mi i mojej rodzinie. Za twoje brązowe loki i te cudowne orzechowe oczy. Za uśmiech, który wyraża więcej, niż jakiekolwiek słowa. Za piękną, bardzo seksowną sylwetkę-oczywiście oberwał za to w bok, a ona się zarumieniła- Za to, że jesteś powodem, dla którego chcę zasypiać i budzić się i po prostu żyć.
                Widział, jak w jej oczach pojawiają się łzy. Rzuciła mu się na szyję i zaczęła szlochać, a on objął ją w talii. I trwali tak, bardzo długo, dopóki nie oddali się w ręce Morfeusza.  
                Dłubała widelcem w potrawie, która stała przed nią, czując, jak po policzkach spływają jej łzy. Nienawidziła tego, że wspomnienia dopadały ją w każdej sytuacji, a ona, myśląc o chwilach spędzonych z Ronem, po prostu nie potrafiła zachować powagi i udawać, że jej to nie rusza.
-Hermiono, wszystko w porządku?
                Poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, a kiedy się odwróciła, ujrzała łagodną twarz Harry’ego, która wyrażała zatroskanie. Skinęła głową i otarła wierzchem dłoni łzy. Chłopak usiadł koło niej, a przed nim pojawiły się potrawy.
-Co się stało?- zapytał po pewnym czasie.
-Nic nowego- odburknęła.
-To czemu płaczesz?
-Z tych samych powodów, co od paru miesięcy.
                Czarnowłosy westchnął, a ona powstrzymała się, żeby nie rozkleić się na dobre. Była w kompletnej rozsypce, ale nie za bardzo wiedziała, co może zrobić, by to zmienić.
-Jestem idiotką.
-Hermiono, nie, nie je-…
-Jestem! Bo na samym początku nie wyjaśniłam tej sytuacji, bo spotykałam się z Rogerem, bo zwątpiłam w uczucia Rona!
-Ale to nie znaczy, że jesteś głupia. Po prostu się zagubiłaś.
-Harry, przyznaj, kiedy zaczęłam się spotykać z Rogerem, stwierdziłeś, że robię najgłupszą rzecz w swoim życiu, prawda?
-Tak. Hermiono, ja ci nie będę wmawiał, że podejmowałaś słuszne decyzje, bo to nieprawda, ale sam fakt, że zauważyłaś swój błąd, jest godny podziwu.
-Ok, tylko dlaczego ktoś musiał przy tym tak oberwać?!- i wtedy do niej dotarło, że ani przez chwilę o tym nie pomyślała- Co się stało z Cormaciem?
-Nie wiem, nie ma go w szkole.
                Powinna mieć wyrzuty sumienia, ale nie miała! Wiedziała, że dostał wszystko, na co zasłużył. Kto wie, czy wcześniej nie dobierał się do jakiejś innej dziewczyny, wbrew jej woli.
-Harry?
-Tak?
-Dziękuję.
-Ale za co?- chłopak ze zdziwieniem odłożył widelec.
-Za to, że przy mnie byłeś i mnie wspierałeś, choć wiedziałeś, że postępuję głupio.
-Nie ma za co.
                Hermiona uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, naprawdę szczerze się uśmiechała, patrząc na pogodną twarz przyjaciela. Cmoknęła go w policzek. Naprawdę była mu wdzięczna, za to, co zrobił dla niej, dla Rona… Chłopak również się do niej uśmiechnął.
-A teraz, mam do ciebie pewną sprawę- powiedziała po chwili namysłu.
*
                Wybiła 15, a on właśnie skończył ostatnią lekcję. Był już trochę bardziej odprężony niż rano, bo wiedział, że jego koledzy nie mają mu za złe tych punktów. Szedł do Pokoju Wspólnego, ale jakoś nie miał ochoty tam dotrzeć, dlatego skierował się do Wieży Astronomicznej, w której na razie nie było zajęć, bo zaczynały się dopiero o północy.
                Wszedł pewnie na Wieżę, ale zobaczył, że ktoś tam siedzi. Wściekły, że znowu ktoś mu zajął miejsce, już miał zawracać, kiedy zrozumiał, że osobą, którą widzi jest Ginny.
                Podszedł do niej i usiadł na ławce obok. Nie obdarowała go spojrzeniem. Cały czas smutno spoglądała w horyzont.
-Cześć- powiedział cicho.
-Hej.
                Oboje zamilkli, wpatrując się w krajobraz błoni i Zakazanego Lasu. Chłopak wyczuwał jakiś smutek i nostalgię w jej zachowaniu.
-Gin, co się stało?
-Nic.
-To dlaczego jesteś… taka.
-To znaczy?
-Smutna, przygnębiona…- zawahał się czy zadać to pytanie, ale w końcu się zdecydował- Czy chodzi o Deana?
-Nie!- warknęła- Dlaczego wy zawsze myślicie, że chodzi o Deana?!
-Wy?- zdziwił się rudzielec, na co ona się zarumieniła.
-Ty… Harry, Hermiona…
                To ostatnie słowo sprawiło, że i jemu pogorszył się humor. Każda wzmianka o niej była jak jedna igła, wbijająca się boleśnie w jego serce.
-Nie, nie chodzi o Deana- skomentowała w końcu dziewczyna.
-To o co?
-Mogę ci zadać pytanie?- przygryzła niepewnie wargę.
-Jasne.
-Skąd wiedziałeś?
-Ale o czym?
-O Hermionie i Cormacu.
                Chłopak zrobił się czerwony i spuścił wzrok. No tak, w końcu on nie miał się o tym dowiedzieć, prawdopodobnie nigdy. Nie chciał kłamać, ale wiedział, że Ginny wkurzy się, kiedy pozna prawdę.
-Wiesz… Wracałem ze śniadania wczoraj i chciałem się przejść…- dziewczyna skinęła głową na znak, żeby kontynuował- I przyszedłem tutaj, ale… No wiesz… Akurat ktoś tu był…
-Tak?
-Trafiłem na rozmowę twoją i Harry’ego.
-Ron, do cholery!- wstała z wściekłością, a on poczuł, że może być nieprzyjemnie.
-Przepraszam- mruknął.
-Co mi po twoich przeprosinach?! Obiecałeś, że nie będziesz więcej podsłuchiwał, już wtedy mnie za to przepraszałeś!
-Gin, to inna sytuacja…
-Nieprawda! Mam dosyć tego, że podsłuchujesz moje prywatne rozmowy! Po co ci to?!
-Ja musiałem…
-Nie musiałeś! Mogłeś uszanować moją prywatność! Skoro przyszłam z Harrym tutaj, żeby porozmawiać, to znaczy, że nie miałeś prawa tego słyszeć!
-A ty co byś zrobiła na moim miejscu?!- tym razem on krzyknął.
-Co?- zbił ją z tropu.
-Co byś zrobiła na moim miejscu? Gdybyś usłyszała, że dwoje twoich dobrych przyjaciół rozmawia o kimś z dużym przejęciem? A miałabyś podejrzenia o kogo chodzi… Musiałem się tego dowiedzieć! Kiedy dotarło do mnie, że mówicie o Hermionie, nie mogłem tak po prostu odejść. I co, źle się stało?! McLaggen dostał za swoje, tak powinno być…
-Ron…- szepnęła, a w jej głosie już wcale nie było złości-Jak bardzo ją kochasz?
                Nie odpowiedział. Próbował się uspokoić, ale nie potrafił. Poczuł, że w jego oczach gromadzą się łzy, co było niedopuszczalne. Jego siostra też chyba to zauważyła, bo objęła go mocno. Trwali tak, a ona cmoknęła go w policzek i szepnęła:
-Będzie dobrze- choć sama nie była pewna swoich słów.
*
                Było koło 18. Szedł do gabinetu profesor McGonnagal. Wiedział, że jego kara będzie sroga. Cud, że nie wywalili go ze szkoły! Dlatego nie przewidywał, że wróci do dormitorium przed północą. I tak miało być trzy razy w tygodniu przez następne… W sumie nie wiedział ile czasu, ale na pewno długo.
                Powinien go wkurzać ten szlaban, a jednak się cieszył, bo wiedział, że przynajmniej się czymś zajmie, czymś innym niż ubolewanie nad swoim losem. Ile można narzekać na swoje życie? A jednak nie potrafił przestać. Wciąż się głowił nad tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu pół roku. Najpierw ją pocałował, byli parą, było im NIESAMOWICIE dobrze i nagle BAM, ona całuje się z innym… To nie trzymało się kupy! Czemu pocałowała Rogera? Rudzielec znał ją 6 lat, nie była taka, nie mógł, a może po prostu nie chciał, uwierzyć, że była w stanie coś takiego zrobić. Może ją zmusił? Ale to nie wyjaśnia, czemu się potem spotykali. W takim razie, może podał jej amortencję? Tak, to ma sens, ale nie na dłuższą metę, poza tym, wtedy nie poszłaby na Bal Bożonarodzeniowy z McLaggenem. O czym chciała rozmawiać z Weasleyem? Jedna wielka niewiadoma! W jego głowie trwał tak skomplikowany proces analizowania tego wszystkiego, że myślał, że za chwilę pęknie.
                Naprawdę chciał ją znienawidzić, to by mu oszczędziło wiele cierpienia. Tylko, że nie potrafił! Cały czas myślał o niej: o jej brązowych lokach, dużych, orzechowych oczach, o szerokim uśmiechu, o malinowych ustach… Czuł, że jej pragnie! Jej bliskości, towarzystwa, że chce ją złapać za rękę, przytulić, a potem całować do upadłego. Chciał z nią porozmawiać, nieważne o czym, po prostu posłuchać jej głosu, który był najpiękniejszą melodią świata… Poza tym ona zawsze poprawiała mu humor i potrafiła powiedzieć wszystko tak, żeby to do niego dotarło i chyba była jedyną osobą na świecie, która posiadła tę umiejętność. Wiedział, że nieważne, co się między nimi wydarzyło, jest gotów zrobić dla niej wszystko…
                No właśnie, dla niej pobił McLaggena. Inna sprawa, że kolesia nie znosił, niemniej bez tej jednej kropli, która przelała czarę, pewnie by go olał. Dla niej rzucił w niego Cruciatusem. Z każdą minutą docierało do niego, co tak naprawdę zrobił. Zawsze gardził ludźmi, którzy używali Zaklęć Niewybaczalnych, bał się ich, byli niczym potwory, a teraz on sam chciał torturować inną osobę. To szaleństwo! Czuł, że przez to, że wtedy użył tego zaklęcia, jakaś cząstka w nim umarła. Ale najbardziej paradoksalne w tym wszystkim było to, że nie żałował. Rzeczywiście, czuł się inaczej, jakby wyzbyty części dobroci, łagodności, moralności, ale wiedział, że zrobił słusznie, że ten drań na to zasłużył, a nawet na więcej i pewnie by to dostał, gdyby Hermiona mu wtedy nie przeszkodziła…
                I znowu ona! Męczyło go jeszcze jedno pytanie: dlaczego poszła na ten przeklęty bal z McLaggenem? Zrobiła to z własnej woli, zaprosiła go czy może on ją zaprosił, a ona z grzeczności nie odmówiła lub on ją zmusił… Kolejna rzecz, która nie miała sensu, jak cała ta sytuacja między nim a brązowowłosą!
                Doszedł w końcu do gabinetu McGonnagal i chciał zapukać, kiedy pani profesor stanęła w progu. Otaksowała go wzrokiem i głęboko westchnęła, jakby już żałowała jego losu.
-Dobrze, że już pan jest, panie Weasley- powiedziała swoim, jak zwykle oficjalnym, tonem- Dziś będzie pan pomagał panu Filchowi przy czyszczeniu obrazów na korytarzach.
-Wszystkich?!
-Oczywiście, że nie! Panie Weasley, to ma być kara, ale nie chcemy pana zabić- ostatnie słowa wypowiedziała tak, jakby nie była ich pewna- Dziś tylko klatki schodowe.
-O-oczywiście- trochę go to zszokowało, bo przy schodach znajdowało się minimum pięćset obrazów.
-A żeby szybciej poszło, mam dla pana osobę do pomocy.
                I wtedy zza pleców McGonnagal wyszła Hermiona. W tym momencie rudzielec przestał zupełnie słuchać profesorki i zaczął się wpatrywać w dziewczynę. Miała przekrwione oczy i zaróżowione policzki, jakby od tygodni tylko płakała. Jej włosy jak zwykle były w nieładzie, ale wzrok, wlepiony teraz w posadzkę podłogową, stał się jakiś inny, jakby mętny… Na jej widok jego serce się skurczyło, a w płucach zabrakło powietrza. Dlaczego, do cholery, wciąż tak na niego działała?!
-Czy to jest zrozumiane?- profesor skończyła swój monolog i choć Ron nic z niego nie zrozumiał, to odparł:
-Oczywiście, pani profesor.
- Świetnie, w takim razie oddaję was pod opiekę pana Filcha.
Stary, brudny, pryszczaty woźny wyrósł obok nich znikąd, razem z tym swoim wyleniałym kocurem i wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu.
-Proszę, żeby uczniowie wrócili do swojego domu najpóźniej o północy, nawet jeśli nie skończą czyszczenia- powiedziała do dozorcy, po czym zwróciła się do nich- A wam życzę udanej pracy.
                McGonnagal zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, a oni ruszyli za Filchem w kierunku klatki schodowej. Szli w milczeniu, jedynie woźny mruczał coś do Pani Norris. Hermiona przypatrywała się bacznie swojemu towarzyszowi, który z uporem wlepiał wzrok w przestrzeń przed sobą, żeby na nią nie patrzeć. Był chudy, o wiele chudszy niż przed czterema miesiącami. Jego twarz stała się zapadła. Widać było na niej siniaki po wczorajszej bójce. A jednak cała jego postawa wyrażała pewnego rodzaju zdeterminowanie, choć nie wiedziała do czego. Poczuła koszmarne wyrzuty sumienia, to przez nią tak zmarniał, przez nią wyglądał jak wrak człowieka…
                Dotarli do schodów, gdzie woźny rzucił im wiadra, detergenty i ścierki i powiedział jak mają pracować. (Jakby nie można było zrobić tego czarami!). Później oddalił się wraz ze swoim kotem, a oni zostali sami z milionem obrazów, których „mieszkańcy” bardzo ucieszyli się ze „sprzątania.
                Rudzielec starał się pracować z dala od Hermiony i raczej na nią nie patrzeć, a ona cały czas się do niego przybliżała, co znacznie utrudniało mu skoncentrowanie się na pracy. W końcu, po umyciu może trzech obrazów, odezwała się:
-Ron, proszę, porozmawiaj ze mną.
-Nie mamy o czym rozmawiać- odburknął.
-To chociaż wysłuchaj tego, co chcę ci powiedzieć!
-Nie, Hermiono- rzucił ścierką o ziemię- Nie mam zamiaru cię słuchać!- po chwili coś go tknęło- Co ty tu właściwie robisz? Myślałem, że Dumbledore nie dał ci żadnej kary?
-Nie dał, dzięki tobie- czekała na jego reakcję, ale on wciąż uporczywie się w nią wpatrywał oczekując odpowiedzi- Poszłam do McGonnagal i powiedziałam, że czuję się winna i że powinnam ci pomóc.
-Skąd wiedziałaś jaką mam karę?
-Od Harry’ego.
-No jasne- prychnął- Ale po co ci to wszystko?
-Bo chcę z tobą porozmawiać, wyjaśnić…
-Na Merlina, Hermiono, co ty chcesz mi wyjaśniać?! Pocałowałaś innego chłopaka, takich rzeczy się nie robi!
-To nie ja go pocałowałam, tylko on mnie!
-Ale ty mu na to pozwoliłaś!
-Nie, nie pozwoliłam- ona też cisnęła szmatą o podłogę- Po sekundzie, gdy zorientowałam się, co się dzieje, dałam mu w twarz!- to mu zamknęło usta, więc kontynuowała- A potem… potem poszłam do Pokoju Wspólnego, żeby móc z tobą świętować- głos jej się łamał- I zobaczyłam ciebie i Lavender…
-Czemu mi tego od razu nie powiedziałaś?
-Bo byłam na to zbyt dumna…
-Dlatego zaczęłaś się z nim spotykać?!
-Nie, chodzi o to, że…
-Czegoś tu nie rozumiem, Hermiono. Nie chciałaś tego pocałunku, ale zaczęłaś się z nim spotykać?! I spotykasz się ciągle…
-Już nie.
-Dlatego do mnie przyszłaś?! Znudziła ci się zabaweczka?!
                Był wściekły, poczerwieniał na twarzy, a ręce mu drżały. Ale nie miał ochoty czegoś zniszczyć czy walnąć, był na skraju rozpaczy, w każdej chwili mógł się rozpłakać. Ona natomiast już nie potrafiła trzymać nerwów na wodzy, również była czerwona, a po jej policzkach spływały słone łzy.
-Za kogo ty mnie masz, Ron?! Nie przyszłam do ciebie, bo z nim zerwałam. Zerwałam z nim, bo wciąż coś do ciebie czuję, debilu!
                Wpatrywał się w nią zszokowany i nie wiedział co zrobić. Chciał ją przytulić, powiedzieć, że też ciągle ją kocha, a jednak czuł, że między nimi cały czas jest jakaś bariera, która nie pozwala mu tego zrobić.
-Kochasz ją?- spytała po pewnym czasie, krztusząc się własnymi łzami.
-Co?
-Kochasz Lavender?
                Nie odpowiedział, tylko wpatrzył się w przestrzeń za nią. Co za durne pytanie?! Hermiona jednak nie dawała się łatwo zbyć i powiedziała dosadniej:
-Kochasz ją czy nie?!
-A jak myślisz?!
-To czemu wciąż jesteście razem?
-Sądzę, że z tych samych powodów, dla których ty mi nie wyjaśniłaś wszystkiego na samym początku.
                Brązowowłosa przełknęła łzy i wzięła głęboki oddech. Popatrzyła się w jego niebieskie oczy, te, w których niegdyś tonęła, mogąc się w nie wgapiać godzinami. Tym razem powiedziała spokojniej:
-Ron, skoro oboje wiemy, że coś do siebie czujemy, czemu nie możemy być razem?
-Nie powiedziałem, że coś do ciebie czuję- odparł sucho.
-Udowodniłeś to wczoraj…
-No właśnie! Jeszcze McLaggen… Wybacz mi bardzo, ale trudno ufać osobie, która zmienia facetów jak rękawiczki!
-Ron, przestań, to nie tak…
-A jak?! Do cholery, jak?! Rozumiem, że zaczął się posuwać za daleko, ale to znaczy tylko tyle, że na COŚ mu pozwoliłaś. Dlaczego to zrobiłaś?
-Nie wiem- szepnęła.
-To ja tym bardziej tego nie wiem!- odparł z wściekłością, po czym dodał łagodniej- Przykro mi Hermiono, ale chyba naprawdę nie mamy o czym rozmawiać.
                Zabrał swoje przybory i odszedł do najdalszego obrazu. Tym razem za nim nie poszła. Została sama, szorując ramę jeden z portretów, czując jak po jej ramionach spływa woda z gąbki, a po jej policzkach płyną łzy.
*
Cześć, kochani :D
Tylko Wam napisałam, że nie mogę się zabrać za rozdział i od razu coś pękło i go skończyłam :p
Co tam u Was? Jak wakacje?
Jeśli idzie o rozdział, to jest średni. I słaba końcówka, no ale trudno :/

Pozdrawiam :*
PS Tytuł trochę od czapy, ale ma głębszy sens ^^ Jest to cytat z "Gwiazd naszych wina", książka ta pomogła mi bardzo w napisaniu tego rozdziału. 

Obserwatorzy