poniedziałek, 19 maja 2014

26. Olśnienie

-Ron, wstawaj wreszcie!
                To marudzenie Harry’ego doprowadzało go do szału. Czemu nie dał mu świętego spokoju? Weasley wiedział, że jego kumpel ma własne problemy i byłoby bardzo dobrze gdyby się nimi zajął. Rudzielec nawet chętnie by mu pomógł, byleby nie wałkować codziennie tematu rozstania z Hermioną i związku z Lavender.  Widział, że Pottera męczy coś jeszcze… Coś, co w żadnym stopniu nie dotyczy Voldemorta. Próbował coś z niego wydusić od kiedy przyznał mu się kiedyś na lekcji, że podoba mu się jakaś dziewczyna, ale on zawsze wtedy zmieniał temat.
-Ron, do cholery!
                Czarnowłosy trochę się niecierpliwił. Bardzo chciał zejść już na śniadanie, bo zdecydowanie na głodnego był nerwowy. Poza tym wkurzało go, że każdego dnia musiał siłą wyciągać kumpla z łóżka, bo inaczej spędziłby w nim resztę życia. Wielokrotnie obiecywał sobie, że więcej tego nie zrobi, że da mu spokój, ale co ranek przypominał sobie, jak ważną osobą dla niego jest Ron i że nie pozwoli mu się stoczyć.
                Usłyszał stukot niskich obcasów. Tylko jedna dziewczyna przychodziła tu o tej porze… Jego serce wywinęło kilka radosnych koziołków na samą myśl o tym, że ją zobaczy. Przełknął głośno ślinę. Trochę się obawiał przebywać z nią w towarzystwie Rona, który po ostatniej Wigilii zaczął ich baczniej obserwować. Ale co mógł poradzić na to, że się zakochał?
-Cześć, Harry.
                Jej śpiewny głos poniósł się echem po pomieszczeniu. Chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu na jej widok. Była niezwykła! Ubrana w zwiewną  sukienkę do kolan, z rozpuszczonymi ognisto-rudymi włosami… Poczuł nieodpartą chęć, żeby ją pocałować i gdyby nie obecność jej brata w pokoju, prawdopodobnie by to zrobił.
-Wszystko w porządku?- zwróciła się do niego tym swoim cudownym głosem.
-Tak, ale on nie chce wstać…
-Znowu- westchnęła z rezygnacją, po czym krzyknęła na Weasleya- Ronaldzie, ogarnij się wreszcie! Codziennie przerabiamy to samo! Czy mógłbyś z łaski swojej podnieść swoje cztery litery i ruszyć do łazienki?!
                Rudzielec zrozumiał, że już nie ma żadnych szans. Ten ton świadczył o tym, że nie przyjmuje sprzeciwu. W normalnej sytuacji by się z nią pokłócił o to, ale był tak zdołowany, że nie miał na to siły. Powoli wysunął się zza kotar, rzucił nieprzyjemne spojrzenie przyjaciołom, złapał kilka ciuchów, ponownie obdarzył towarzyszy bardzo niekulturalną miną i opuścił pomieszczenie.
-Harry, powinniśmy porozmawiać.
                „O nie” jęknął w duchu Potter. Przełknął głośno ślinę i wyraźnie się zaniepokoił. To nie wróżyło nic dobrego. Może chciała z nim pogadać o tamtym wieczorze? Może wreszcie doszła do wniosku, że powinna przestać dawać mu nadzieję, że cokolwiek między nimi będzie? Choć z drugiej strony, może właśnie chciała mu powiedzieć, że nie kocha Deana, tylko jego….?
-O co chodzi?
-Ale nie tutaj, nie teraz.
-No ale to kiedy i gdzie?- Harry coraz bardziej się martwił, patrząc na rudowłosą wiedział, że to coś poważnego.
-Po śniadaniu. Jeszcze nie wiem gdzie… Ale to nie ma znaczenia. Bylebyśmy byli sami.
                Harry poczuł jak zaczyna mu pulsować krew w żyłach. Coś się stało, na pewno coś się stało! Szumiało mu w głowie ze zdenerwowania. Zaczął się bać o Ginny. A co jeśli coś jej grozi? „Nie!” skarcił sam siebie. Musiał myśleć pozytywnie. Ona po prostu chciała z nim porozmawiać i nie było w tym nic dziwnego.
                Po chwili do dormitorium wkroczył Ron, w trochę lepszym nastroju i razem ruszyli do Wielkiej Sali.
*
                Hermiona zeszła do Pokoju Wspólnego. Była naprawdę w podłym humorze. Wydarzenia z poprzedniego wieczoru napsuły jej sporo krwi i zabrały kilka godzin snu, które poświęciła na rozmyślania.
                Irytowała ją ta sytuacja z Rogerem. Jak w ogóle mogła sobie na coś takiego pozwolić?! Nie dziwiła mu się, że się obraził, choć z drugiej strony, była na niego o to zła, bo wiedział co czuje. Ona po prostu nie była gotowa na nowy związek! I może nigdy nie będzie… Kogo chciała oszukać? Rogera, siebie…? Ginny uderzyła w samo sedno: spotykała się z nim z wdzięczności. Ale było im razem dobrze! Nie mogła zaprzeczyć, że coś do niego czuła. Nie chciała się z nim kłócić, potrzebowała go. Ich związek był… dobry, lubili razem spędzać czas, śmiać się, mogli nawet milczeć, a i tak nie wprowadzało to napiętej atmosfery. Jednak to nie było to samo, co z Ronem i musiała się wreszcie sama przed sobą do tego przyznać. Tamten związek był inny, było w nim coś magicznego i nie miało to żadnego związku z tym, że mają różdżki i spotykają w lesie jednorożce. Wtedy czuła, że nie może bez niego wytrzymać ani sekundy. Kiedy były lekcje zawsze siedzieli koło siebie, stykając się ramionami. On chwytał jej dłoń pod ławką, a na jej twarz wpełzał rumienieć, albo patrzył się na nią, a gdy odrywała się na chwilę od swoich notatek, widziała jego uśmiech i radość w błękitnych oczach. Czasami to ona nie mogła wytrzymać i wpatrywała się w niego, jak robi niechlujne zapiski na pergaminie i mierzwi ze znudzenia swoje rude włosy. Albo, to też jej się zdarzyło kilka razy, kiedy widziała, że kompletnie nic nie rozumie, to cmokała go w policzek, żeby dodać mu trochę motywacji. Gdy on miał treningi, ona zatracała się w pracach domowych, a i tak odliczała każdą minutę do ich spotkania. Była taka szczęśliwa, wiedząc, że go ma, że kiedy zejdzie rano do Pokoju Wspólnego, spotka go, pocałuje… Zawsze czekała na ten moment. Z Rogerem nie miała takich potrzeb. Często potrzebowała trochę czasu dla siebie. Nie goniła go, żeby móc z nim spędzić chwilę, to on do niej zawsze przychodził. Ale teraz to i tak nie miało większego znaczenia, bo Roger był na nią wściekły i nie chciał się z nią widzieć.
                Te rozmyślenia ją męczyły. Chyba łatwiej byłoby gdyby była sama… Tylko, że ona już poznała usta i dotyk Rona i nie potrafiła o nich zapomnieć! A Roger był jakąś formą odwyku- chciała przy nim zapomnieć o rudzielcu.
                W końcu dotarła do jadalni, w której nie zastała ani Rogera, ani Rona, za co była wdzięczna losowi, bo na razie od nowa próbowała przyzwyczaić się do bycia singielką.
*
-Zatrzymajmy się tutaj.
                Ginny i Harry przed chwilą wyszli z Wielkiej Sali, po czym udali się na Wieżę Astronomiczną, żeby spokojnie porozmawiać. Usiedli na wąskiej, kamiennej ławeczce, która była tak mała, że siedzieli ściśnięci, ramię w ramię. Potter czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Cała ta sytuacja: tajemnicza rozmowa, ta bliskość, wszystko to powodowało, że czuł, że za moment dostanie palpitacji serca.
-Posłuchaj mnie, bo to ważne… -zaczęła mówić Ginny- Chodzi o Hermionę.
                Czarnowłosy odetchnął z ulgą. To znaczy, że jeszcze ma u niej szansę, że nie chce mu powiedzieć, żeby się od niej odwalił!
-Co się stało?
-Wczoraj dużo rozmawiałyśmy- rudowłosa zarumieniła się na to wspomnienie, bo w końcu ta dyskusja dotyczyła też Harry’ego- o Rogerze, o ich związku…
-I…?
-Ja chyba wiem, czemu oni się spotykają!
-Nie obraź się, Gin- zaczął nieśmiało chłopak- Ale ja też to chyba wiem. To oczywiste.
-No właśnie nie! Pomyśl przez chwilę! Pierwsza myśl jaka Ci się nasuwa, to to, że zrobiła to dla zemsty.
-No właśnie.
-Ale Hermiona jest na to zbyt inteligentna i dobra!
-No tak, ale ja też z nią wczoraj o tym rozmawiałem i…
-Czekaj, czekaj! Dlaczego z nią o tym gadałeś?
-No tak wyszło.
                Potter był wyraźnie zawstydzony. Poczerwieniał na twarzy pod świdrującym spojrzeniem towarzyszki. To była krępująca sytuacja dla nich obojga. Przecież nie mogli się przyznać czego tak naprawdę dotyczyły dyskusje z brązowowłosą.
-No i co ci powiedziała?- spytała po pewnym czasie Weasleyówna.
-No… no…- jej przyjaciel nie bardzo wiedział co powiedzieć.
-Czy było to coś, co tobą wstrząsnęło?
-No nie.
-A widzisz! Ona się spotyka z nim z wdzięczności.
-A co ona mu niby zawdzięcza?!
-Harry, tylko się nie denerwuj- dziewczyna przełknęła ślinę, bała się jego reakcji- Pamiętasz bal u Slughorna?
-Oczywiście.
-I Hermiona poszła na niego z Cormaciem…
-No tak- czarnowłosy coraz bardziej się niepokoił.
-Widzisz, ona była wtedy w strasznym stanie i bardzo chciała choć na chwilę się zapomnieć i…
-Ginny, przejdź wreszcie do rzeczy!
-No wiesz- rudowłosa poczerwieniała-On chciał ją zaciągnąć do łóżka…
*
                Rudzielec szedł pustymi korytarzami zamku. Potrzebował przemyśleć kilka rzeczy, dlatego właśnie nie wracał do Wieży Gryffindoru, w której panował wieczny gwar i zamieszanie.
                Harry i Ginny ulotnili się gdzieś po śniadaniu. Chłopak zaczął się zastanawiać co się między nimi dzieje. Ostatnio spędzali razem bardzo dużo czasu. Wciąż gdzieś we dwoje znikali. Mimo że często przebywali też z rudowłosym, to czuł się w ich towarzystwie dziwnie samotny. No i ostatnio wciąż przyłapywał ich w jakiś dziwnych sytuacjach. Czy to możliwe, że byli parą? Nie! To śmieszne. Przyjaźnili się, od bardzo dawna. No i chyba powiedzieliby mu gdyby zaczęli się spotykać. Choć z drugiej strony, Ginny była jego małą siostrzyczką, może nie chcieli mu mówić… No nie! Przecież Ginny miała chłopaka, a Harry był jego najlepszym kumplem i na pewno prędzej czy później by mu coś powiedział. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ron naprawdę czuł, że jest ze wszystkim sam, że nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc…
                To znaczy, była jedna osoba, która ukoiłaby jego ból, ale ona go nie chciała i dała mu to wyraźnie do zrozumienia, np. przez to, że spotykała się z innym! To było nie do zniesienia! Tak cholernie za nią tęsknił… Nie był w stanie tego opisać. Za każdym razem, gdy widział ją na korytarzu, w Pokoju Wspólnym czy na lekcjach czuł ukłucie w sercu. Jak to się mogło stać, że wszystko, co między nimi było, zniknęło w jednej chwili? Nie rozumiał tego… Byli razem szczęśliwi. Dlaczego ona mu to zrobiła? Był gotów zrobić dla niej wszystko! Myślał nad ich wspólną przyszłością, potrafił sobie wyobrażać szczęśliwą rodzinę, jaką mogliby stworzyć… To wszystko zniknęło, a na miejscu marzeń pojawił się żal i rozgoryczenie. To było niewiarygodne! Myślał, że ją zna, że ona go kocha… Jak bardzo się mylił! Wciąż to do niego nie docierało i miał wrażenie, że to jest jakiś zły sen. Tyle lat się starł, żeby zwróciła na niego uwagę, tyle czasu tłumił swoje uczucia, bojąc się odrzucenia, ale się udało, byli parą i w momencie, w którym w ogóle się tego nie spodziewał, wszystko legło w gruzach. Gdzie się podziały te romantyczne spacery? Długie rozmowy na mniej lub bardziej poważne tematy? Kradzione pocałunki między lekcjami czy treningami?
                Chłopak wszedł po schodach. Nie miał konkretnego celu, ale potrzebował po prostu jakiegoś ustronnego miejsca. W końcu stwierdził, że pójdzie na Wieżę Astronomiczną. Zawsze mu się tam dobrze myślało. Wysokość, świeże powietrze, piękny widok- działało to na niego uspokajająco.
                Już wchodził po wąskich, kręconych, kamiennych stopniach, prowadzących wprost do obserwatorium, lecz usłyszał podniesione głosy. Zirytowany tym, że nigdzie nie może znaleźć prywatności, już chciał się wycofać, gdy rozpoznał wśród nich rozwścieczony głos Harry’ego:
-Powiedz mi, że żartujesz!
-Harry, proszę, uspokój się- tym razem to była Ginny- Nie dałeś mi skończyć. Usiądź.
                Ron słyszał jak jego przyjaciel głośno opada na ławkę, a jego siostra bierze głęboki oddech:
-Nic się nie stało.
-No właśnie się stało! Jak on w ogóle śmiał?! Jak go zobaczę, to zatłukę gołymi rękami!
                Weasley poważnie się zaniepokoił. Potter rzadko bywał aż tak wściekły. To musiało być coś naprawdę poważnego, coś złego…
-Ale do niczego nie doszło!- krzyknęła piskliwym głosem rudowłosa.
-Ale on próbował! Co on sobie myślał?! Co ONA sobie myślała?!
-Daj mi skończyć!
-Dobrze- chłopak odetchnął, próbując się uspokoić.
-Ja nie wiem wszystkiego. Z tego, co mi mówiła, to zaciągnął ja pod jemiołę, no ale to jeszcze jest do zniesienia.
-Powiedzmy- mruknął.
-No a potem, cóż… -Ginny też była bardzo zdenerwowana- Cormac nie poprzestał na jednym pocałunku.
                Czyli chodziło o McLaggena! Ron od zawsze szczerze go nienawidził… Sytuacja jest dość jasna. Z tym, że… Jest tylko jedna dziewczyna, o której los Harry by się aż tak martwił…
-Nie wierzę, że Hermiona mu na to pozwoliła!
                Rudzielec poczuł, jak rośnie w nim gniew. Zrobił się czerwony na twarzy i mimowolnie zacisnął pięści. Jeśli ten debil skrzywdził JEGO Hermionę… Był gotowy go za to zabić! Ale szok był tak silny, że nie mógł się ruszyć z miejsca…
-Harry, ja nie wiem do końca jak to było- ciągnęła Weasleyówna- W pewnym momencie on zaczął… przekraczać granice, a Hermiona, oczywiście, się na to nie zgadzała, ale do niego to nie docierało. Była bezbronna, nie wiedziała co zrobić…
-Nie mogę w to uwierzyć…- powiedział płaczliwie Harry.
-No i wtedy pojawił się Roger. Też nie wiem, co powiedział czy zrobił, tylko tyle, że to on uwolnił ją od McLaggena. Gdyby nie on… nawet nie chcę myśleć, co by się wtedy stało, w końcu Cormac jest wielki, nie miałaby z nim szans…
-Jak zobaczę tego typa, jak go dorwę… -zaczął ze złością Potter.
-To co?!- krzyknęła rozpaczliwie Ginny-Co zrobisz?
-Jeszcze nie wiem- odparł cicho.
                Od tego momentu Ron już ich nie słuchał. On wiedział co ma zrobić! Zbiegł szybko po schodkach, nie dbając o to, czy go usłyszą. Potem pędził przez korytarze, a w jego głowie kłębiła się tylko jedna myśl: „Dorwać i zabić McLaggena!”.
*
                Hermiona szła szybko przez korytarz. Zapomniała wziąć książek z biblioteki, które były jej potrzebne do eseju, przez co musiała się tam cofać, z czego zdecydowanie nie była zadowolona. Było już po 13, zbliżała się pora obiadowa, a ona chciała napisać to wypracowanie jeszcze przed posiłkiem.
                Nagle zobaczyła na horyzoncie chłopaka. Od razu rozpoznała w nim Harry’ego. Uśmiechnęła się na jego widok. W całej tej sytuacji on był jakimś promykiem słońca. Mogła usiąść i z nim porozmawiać o wszystkim, a czasem nawet pożartować. Jednak kiedy podeszła bliżej, zorientowała się, że coś jest nie tak. Szedł szybko i bardzo pewnie. Na jego twarzy malowała się złość, a w ręku ściskał różdżkę tak mocno, że pobielały mu knykcie.
-Cześć, Ha…- zaczęła mówić z pewnym niepokojem, ale wszedł jej w słowo:
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?
-Ale o czym?
-O balu! O Cormacu!
                Hermionie zrobiło się ciemno przed oczami. Nie chciała tego wspominać, ani o tym myśleć. Usiadła na pobliskiej ławce, czując, że w każdej chwili może się przewrócić. Ale moment… Skąd on wiedział?!
-Kto ci powiedział?
-To nie jest ważne! Hermiono, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że…- tym razem ona mu przerwała głosem nieznoszącym sprzeciwu:
-Zadałam ci pytanie! Skąd o tym wiesz?!
                Chłopak spuścił wzrok. Najwyraźniej w świecie nie miał się tego dowiedzieć. Poczuł żal do brązowowłosej, że mu nie powiedziała. Czyżby po tych wszystkich latach mu nie ufała? Niemniej, widział, że jest bardzo zła, więc nie chciał narobić Ginny problemów.
-Dobra- warknęła dziewczyna- Są dwie osoby, które o tym wiedzą, a zgaduję, że Roger ci się nie zwierzał. Czyli wiesz to od Ginny!
                Czarnowłosy poczerwieniał i jeszcze bardziej uparcie wpatrywał się w podłogę. Dlaczego mu nie powiedziała? Przecież byli przyjaciółmi… Chyba…
-Taka z niej przyjaciółka!- prychnęła Granger.
-Przestań!- syknął Harry- Pomyśl przez chwilę! Kto cię wyciąga z doła? Kto jest zawsze przy Tobie?
-Masz rację, Harry- powiedziała już spokojniej- Ale wiedziała, że nie powinna tego NIKOMU mówić.
-Nawet mi? To chciałaś powiedzieć?
                Tym razem ona się zarumieniła. Po prostu nie potrafiła rozmawiać z nim o tym, nie wiedziała czemu. To był jakiś jej słaby punkt…
-Myślałem, że jestem dla ciebie kimś ważnym…
-Bo jesteś!
-To dlaczego mi nie powiedziałaś?- powiedział to z takim żalem, że ścisnęło jej serce.
-Ja… ja nie wiem- wypaliła- Nie chciałam nikomu mówić, ani tobie, ani Ginny. Ona się dowiedziała, bo tak potoczyła się rozmowa. To jest dla mnie naprawdę trudne…
-Wiem- mruknął.
                Objął ją, chcąc jej przekazać swoje wsparcie. Czuła się przy nim bezpiecznie. Chciało jej się płakać wspominając tamten wieczór, ale nie umiała. Może już nie potrafiła płakać? Może straciła wszystkie  łzy? A może te wspomnienia były po prostu zbyt gorzkie…
-Nie pozwolę nikomu, żeby cię skrzywdził-powiedział Potter, odsuwając się od niej.
-Wiem- odparła- Dziękuję.
*
                Ginny siedziała w miękkim fotelu w Pokoju Wspólnym. Potrzebowała odpoczynku. To wszystko ją wykańczało. Zamknęła oczy zatapiając się w czerwonym zamszu. Wreszcie miała chwilę dla siebie. Mogła spokojnie pomyśleć.
                Wczorajsza rozmowa z Hermioną bardzo ją przygnębiła. To musiało strasznie boleć. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby Roger wtedy nie zareagował. W tym momencie rudowłosa strasznie się cieszyła, że on tam był, że czuwa nad Hermioną.
                Niestety z tym wszystkim łączył się również Harry. Ich poranna wymiana zdań… Nie wiedziała, co o tym myśleć. Z jednej strony, dobrze, że tak zareagował, to takie bardzo naturalne, ale z drugiej, cóż ukrywać, najzwyczajniej w świecie była zazdrosna! Zastanawiała się, czy jest tak bliska Potterowi, że gdyby chodziło o nią, też by się tak zachował. Gnębiło ją to przez cały dzień! Zdała sobie sprawę, jak bardzo jest w nim zakochana, jeśli potrafi być zła na przyjaciółkę o to, że jest z nim tak blisko.
                Usłyszała, że ktoś siada na fotelu obok. Wciąż miała zamknięte oczy. Nie chciała niczyjego towarzystwa. Może intruz pomyśli, że śpi i sobie pójdzie…
                Harry nie mógł oderwać od niej wzroku. Była uosobieniem anioła! Miała zamknięte oczy, co sprawiało, że wyglądała niewinnie jak dziecko. Jej kąciki ust były minimalnie uniesione. Rude włosy opadały miękko na oparcie fotela. Mógłby na nią patrzeć godzinami! Spojrzał na jej malinowe, pełne, lekko rozchylone usta… Poczuł jak robi mu się gorąco i przełknął głośno ślinę.
                Niechętnie i bardzo powoli uchyliła powieki, żeby zobaczyć, kto zakłóca jej spokój. Kiedy go zobaczyła, jej serce zaczęło nienaturalnie szybko bić. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
-Obudziłem cię?- spytał nieśmiało Potter.
-Nie, nie spałam- obdarzyła go jeszcze szerszym uśmiechem, a on poczerwieniał- Coś się stało?
                „O nie!” jęknął w duchu, gdyż zapomniał o tym, co chciał jej powiedzieć. Na pewno będzie wściekła, w końcu nie powinien tego robić… Ale on po prostu musiał!
-Posłuchaj, błagam tylko się nie złość…- na te słowa jej mina zrzedła.
-O co chodzi?
-Gadałem z Hermioną.
-To chyba nic nadzwyczajnego?
-O balu….
-Harry!- jęknęła rudowłosa.
-Ja Cię strasznie przepraszam, ale musiałem…
-A co to zmieniło? Myślisz, że jest jej lepiej?
-No nie wiem, ale…
-Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że teraz jest na mnie wściekła!- krzyknęła.
-Ginny, ja nie mogłem tego tak zostawić- szepnął.
-Czemu?
-Nie mówisz poważnie?- rzekł zszokowany Potter- Przecież wiesz o co w tym wszystkim chodzi, ja nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało! A mogło! A mnie przy niej nie było…
                Zamilkła. Nie wiedziała, co mu na to odpowiedzieć. Z jednej strony, zgadzała się z nim, sama była przerażona tym wydarzeniem. Z drugiej jednak strony, to chore, ale poczuła ukłucie zazdrości. Niby Harry tylko przyjaźnił się z Hermioną, ale ta jego troska… Czy kiedykolwiek zachowałby się tak w stosunku do niej?
-Ginny- powiedział cicho, obserwując, jak dziewczyna ma coraz bardziej ponury wyraz twarzy, a jej oczy zaczynają się szklić- Przepraszam cię… Ale Hermiona na pewno ci to wybaczy.
                Pokiwała smutno głową. Czarnowłosy nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę ją dręczyło, był przekonany, że chodzi o Hermionę. Miał koszmarne wyrzuty sumienia. W przypływie impulsu, chwytając się ostatniej deski ratunku, objął ją.
                Rudowłosa zamarła, lecz po chwili pozwoliła, żeby ciepłe ramiona Harry’ego otoczyły całe jej ciało. Czuła jak po kręgosłupie przebiega jej prąd. To było takie cudowne! Nigdy czegoś takiego nie przeżyła. Nie rozumiała jak on mógł tak na nią działać. Oddała się jego troskliwym dłonią i trwali tak… w nieskończoność.
*
                Było już dosyć późno. Zamek zaczął pustoszeć. Ron wciąż był wściekły. Cały dzień rozmyślał nad planem dnia McLaggena i kiedy może go dorwać. Doszedł do wniosku, że Cormac ma jakieś korki chyba u Slughorna, więc będzie wracał późnym wieczorem. Dlatego też, kiedy wybiła 23 rudzielec kręcił się niespokojnie po korytarzu prowadzącym z gabinetu Mistrza Eliksirów do Wieży Gryffindoru.
                Czuł się jakby był w jakimś transie. Ciągle tkwiło mu przed oczami wyobrażenie tego śmiecia, próbującego dobrać się do Hermiony. Widział jej zbolałą minę, smutne, pełne łez oczy… Nie wybaczy mu tego, nigdy! Nie pozwoli, żeby uszło mu to na sucho!
                Może nie byli z brązowowłosą już parą, wiele rzeczy między nimi się wydarzyło, ale chłopak nigdy nie miał zamiaru pozwolić komukolwiek na skrzywdzenie jej. Każdy, kto by spróbował… No cóż, na pewno nie skończyłby dobrze. Zawsze starał się jej bronić, nawet jako dzieciak, zaczynając od tego nieszczęsnego Malfoya i zaklęcia ze ślimakami. Nikt nie mógł jej obrażać! A to, co zrobił McLaggen wykraczało już zupełnie poza wszelkie granice…
                I wtedy usłyszał kroki. Schował się za obrazem. Zobaczył go, z tym idiotycznym uśmieszkiem i pieprzonym zadowoleniem na twarzy. „Teraz albo nigdy…”
*
                Brązowowłosa dziewczyna szła pustymi korytarzami. To już się robiło nudne: zawsze, gdy musiała coś przemyśleć, szła do biblioteki, a ostatnio bardzo dużo rozmyślała, więc właściwie stamtąd nie wychodziła, co kończyło się tym, że pani Pince musiała ją po prostu z niej wypraszać. Dziś nie zauważyła jej obecności aż do samego zamknięcia i zgaszenia świateł, dlatego też Hermiona wracała tak późno.
                Była bardzo zdołowana. Wszystko spadło jej na głowę na raz i jakoś nie potrafiła sobie z tym poradzić. Po pierwsze: Ron! Co ona do niego czuła? Coraz częściej łapała się na tym, że wciąż o nim myśli i, nie chciała do siebie tego dopuszczać, ale wciąż go kochała.
                Po drugie, Roger. Nie wiedziała czy go kocha, nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie, a jednak czuła się lepiej, gdy mogła być blisko niego. Teraz, kiedy się pokłócili, jej samopoczucie było o wiele gorsze.
                Po trzecie, Harry i Ginny. Nie powinna mieć żalu do Weasleyówny o to, że powiedziała czarnowłosemu prawdę, a jednak go miała. To była dla niej krępująca sprawa. Nie chciała, żeby KTOKOLWIEK wiedział. Ufała swoim przyjaciołom, ale miała wrażenie, że zaraz ktoś się przypadkiem dowie i potem cała szkoła będzie o tym rozmawiać, przekazując sobie coraz to mniej realne i podkoloryzowane informacje.
                Skręciła. Znalazła się na korytarzu prowadzącym bezpośrednio do Pokoju Wspólnego. Już podeszła do portretu, kiedy kilkaset metrów dalej ujrzała coś, co bardzo ją zaniepokoiło. Podeszła bliżej. Korytarz oświetlała tylko jedna świeca znajdująca się na ścianie. Na podłodze ujrzała… wielką kulę! Krzyknęła, gdy dotarło do niej, co naprawdę widzi…
                Później zapadła cisza i słychać było tylko głuche uderzenia o podłogę. Nie mogła w to uwierzyć! Nie potrafiła się ruszyć. Coś w niej wrzeszczało, że powinna ich powstrzymać, lecz nie umiała. W głębi duszy jej ulżyło…
                Ron siedział nad Cormaciem i okładał go pięściami gdzie popadnie. Jego furia przekroczyła wszelkie granice i działał teraz jak w jakimś amoku. Nie potrafił i nie chciał przestać. Nie obchodziły go konsekwencje, nic go nie obchodziło oprócz tego, by ten gnój raz na zawsze zapamiętał, że nie ma prawa nawet spojrzeć na Hermionę. Bił go bez opamiętania, choć widział, jak z kącika jego ust sączy się krew, a oczy sinieją. Strzelił go w nos, raz, drugi, trzeci… Tak, że w jego miejscu powstała wielka, czerwona, spuchnięta bulwa.
                McLaggen otrząsnął się z pierwszego szoku i zaczął odpowiadać rudzielcowi tym samym, co nie było łatwe, bo Ronem kierowała niczym niepohamowana zawiść i wściekłość. Walnął go w brzuch tak boleśnie, że rudzielec stracił oddech, po czym unieruchomił jego ręce:
-I po co ci to Weasley?- powiedział kpiąco- Chodzi o quiditcha czy twoją dziewczynę? Bo wiesz, na obu płaszczyznach cię zmiażdżyłem…
                Ronald poczerwieniał jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, odzyskał wszystkie siły i przyłożył mu w twarz, tym razem uszkadzając łuk brwiowy, ale blondyn tylko się zaśmiał i z tym swoim debilnym, ironicznym uśmieszkiem powiedział:
-Nie wierzę, że tak o nią walczysz. Przecież ona cię nie chce. To zwykła…
-Jak w ogóle śmiesz, skurwysynu!- walnął go jeszcze kilka razy z taką mocą, że trochę to oszołomiło McLaggena- Hermiona jest najwspanialszą istotą na świecie! Co chciałeś wtedy osiągnąć?! Chciałeś zniszczyć jedyną cząstkę tego świata, która pozostała czysta?! Tylko taki chuj jak ty, mógłby to zrobić!
                To ją zszokowało i na chwilę przywróciło mowę. Powiedział, że jest najlepsza na całym świecie! Jak to możliwe…
-Ron…- westchnęła.
                Niestety zrobiła to za głośno, bo chłopak zauważył jej obecność i wystarczyła chwila rozproszenia, żeby McLaggen, który nie był jednak tak otumaniony, jakby się wydawało, powalił go na ziemię. Wbił mu kolano między żebra tak, że rudzielec ledwo mógł oddychać i zaczął walić go pięściami prosto w nos, czoło, usta… Twarz Weasleya zaczęła powoli przypominać tą jego przeciwnika. Była czerwona i z każdym uderzeniem coraz mocniej puchła.
                Granger uświadomiła sobie co się dzieje i podbiegła z wrzaskiem do nich. Miała nadzieję, że ktoś usłyszy hałasy i zaraz się zjawi. Próbowała ich rozdzielić, ale nie miała szans z dwoma wściekłymi chłopakami. Bezsilnie biegała wokół nich, chcąc wytłumaczyć im, że to nie ma sensu, ale oczywiście nie odniosła żadnych skutków. Widziała jak Ron traci siły, jak z każdą sekundą na jego ciele pojawiają się nowe siniaki i rany. Nie potrafiła tego znieść!
                „Jaka ja jestem głupia!” pomyślała. Chwilę później wyciągnęła ze swojej kieszeni różdżkę. Wyczarowała między nimi tarczę, która odrzuciła ich z dala od siebie. Przez moment byli tak oszołomieni, że nie mogli wstać. Potem jednak się podnieśli i spojrzeli z wściekłością na siebie. Po chwili oni również przypomnieli sobie o różdżkach. Wymierzyli nimi w siebie, a Hermiona zapiszczała w duchu z bezradności.
                Po korytarzu zaczęły latać rozmaite zaklęcia. Dziewczyna stanęła u boku Rona, próbując go trochę uspokoić. W tym momencie jej głos tylko motywował chłopaka do bardziej zażartej walki. Może miałoby to jakiś sens, gdyby ta bójka nie toczyła się o nią… Co za ironia?! Tyle dziewczyn zawsze marzyło, żeby faceci się o nie bili, a brązowowłosa przeżywała to już drugi raz i nie było to nic przyjemnego, zwłaszcza, że cały czas bała się, że Ronowi stanie się coś złego!
                Hermiona co chwilę krzyczała protego, ale jej tarcza nie miała szans z mocnymi, nasyconymi nienawiścią zaklęciami, które rzucali chłopcy. Ona była słaba i właściwie bezradna. Nie mogła tak naprawdę nic więcej zrobić, żeby ich uspokoić. Każdy ruch w stronę rudzielca mógł poskutkować jego dekoncentracją, czyli jednocześnie przewagą Cormaca, a nie mogła na to pozwolić.
                Weasley nienawidził McLaggena z całego serca i miał ochotę go teraz zabić. Nie zasługiwał… na nic, co miał. Na tę gębę, na którą leciały wszystkie dziewczyny, na to, by uczęszczać do Hogwartu, by nazywać się Gryfonem! Na tą całą swoją fortunę, kontakty, obiadki u Slughorna, a nawet fałszywych znajomych! A przede wszystkim nigdy nie miał prawa tknąć Hermiony! Kiedy znowu o tym sobie przypomniał, zawrzała w nim krew.
                Ciskał w niego zaklęciami z częstotliwością mniej więcej jedno na sekundę. Myślał tylko o tym, żeby jak najbardziej go zranić. Począwszy od tych, które wywoływały jedynie napady śmiechu, czy powiększały uzębienie, kończąc na typowych zaklęciach ofensywnych. Żałował, że nie pamiętał formuły czaru, którą kiedyś pokazał mu Harry w książce od eliksirów, z dopiskiem „Na wrogów”. O tak, teraz zdecydowanie by się przydała…
                Cormac był coraz słabszy, natomiast Ron stawał się z każdą chwilą silniejszy. Przewaga nad przeciwnikiem go motywowała. Nie powinno tak być, ale co mógł na to poradzić… Twarz McLaggena była tak zniekształcona, że trudno było odróżnić  jego usta od nosa, niemniej w ciemnych oczach czaiła się niczym nieprzyćmiona wściekłość. Mimo że ledwo stał na nogach, wciąż z tą samą zawiścią rzucał w Rona zaklęciami, więc rudzielec też nieźle oberwał.
                Brązowowłosa, wciąż na nowo odnawiając tarczę i używając lekkich zaklęć na Cormacu, co i tak na niewiele się zdało, patrzyła jak z nosa jej ukochanego zaczyna kapać krew, jak na jego ciele z każdą sekundą pojawiają się liczne rany i siniaki, jak ugina się z bólu, po oberwaniu kolejnym zaklęciem… W jej oczach stanęły łzy. Chciała go jak najszybciej opatrzyć, jakoś mu pomóc, ale on zdawał się być nieobecny. Jak w transie walczył z blondynem, robił to prawie mechanicznie… Nie mogła mu teraz przeszkodzić, bo prawdopodobnie oberwałby naprawdę ciężką klątwą.
                I wtedy między nimi, mijając twarz rudzielca zaledwie o centymetr, świsnął zielony promień. Oboje wiedzieli, co to oznacza. Dla dziewczyny czas się zatrzymał. Zaczęła się naprawdę bać.  Cormac był zdolny do wszystkiego, dopiero teraz to do niej dotarło. Ron natomiast spojrzał się na niego z taką determinacją i nienawiścią, z jaką chyba jeszcze na nikogo w życiu nie patrzył i, nim Hermiona zdążyła się zorientować, wycelował w niego różdżką.
                Brązowowłosa zobaczyła w jakie słowo układają się jego usta i zareagowała momentalnie: popchnęła rudzielca na najbliższą ścianę, w momencie, gdy z jego broni wystrzelił czerwony promień. Czar odbił się rykoszetem od pobliskiego muru i ledwie dotknął Cormaca, uderzając w przeciwległą ścianę, co i tak spowodowało, że chłopak zgiął się w pół, upadł na ziemię i zawył z bólu.
                Hermiona poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach. Ruszyła w stronę poszkodowanego, ale on już zaczął się podnosić. Zaklęcie nie uderzyło bezpośrednio w niego, dlatego było tak krótkotrwałe. Dziewczyna popatrzyła na Weasleya, jego twarz była kamienna, nie wyrażała satysfakcji, ale też żadnego żalu.
Cormac stanął ponownie naprzeciwko nich. Mimo całej tej opuchlizny, dostrzegła ironiczny uśmiech na jego twarzy. I w tym momencie ona też poczuła do niego czystą nienawiść. Drżącą ręką sięgnęła po różdżkę i stanęła ramię w ramię z Ronem. Blondyn się zamachnął, a ona wiedziała, co chce zrobić. Ponownie wyczarowała tarczę, ale wiedziała, że ona nie wytrzyma, zwłaszcza TEGO zaklęcia…
-Co tu się dzieje?!
                Wszystko ucichło, a oni opuścili różdżki. Dotarło do nich w jak bardzo niekorzystnej są sytuacji. Teraz mogło stać się wszystko… Począwszy od wywalenia ze szkoły. Hermiona, mimo to, dziękowała w duchu, że wszystko się już zakończyło. Nie miała pojęcia ile jeszcze wytrzyma, czy w ogóle wytrzyma…
                Na widok profesor McGonnagal serce Rona zamarło. Z jednej strony poczuł ulgę, a drugiej, zdał sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji… Wiedział, że będzie miał problemy- on, McLaggen i Hermiona. Był świadomy tego ile ta szkoła dla niej znaczy… Zdał sobie sprawę z tego, że to prawdopodobnie jego ostatnie minuty w Hogwarcie. Za takie rzeczy, no cóż… nie nagradzano. Co z tego, że miał powody, przecież nikt go w tej sprawie nie poprze. Za to, co zrobił, a właściwie co chciał zrobić, mógł nawet wylądować w Azkabanie. Ale nie żałował! Tak, to idiotyczne, wiedział, że poniesie srogie konsekwencje swoich czynów, ale miał też świadomość tego, że McLaggen również oberwie i nigdy więcej nie zbliży się do Hermiony.
                Więcej nie pamiętał. Ze swoich myśli ocknął się dopiero, gdy znalazł się w gabinecie Dumbledore’a, twarzą w twarz ze zmartwionym dyrektorem.
*
                Brązowowłosa wyszła z gabinetu Dumbledore’a. Czuła się jak we śnie. Nie docierało do niej to, co się wydarzyło. A najbardziej nierealne było, co wtedy usłyszała. Czyli Ron ją jednak kochał? To znaczy WCIĄŻ ją kochał…  Jak mogła być taka głupia i w to zwątpić?!
                Ujrzała na korytarzu Harry’ego i Ginny. Oboje byli w piżamach i wyglądali na zaniepokojonych.
-No i co Hermiono?- podbiegł do niej Potter.
-Właściwie, to nie wiem…- powiedziała otępiałym głosem.
-Jak to nie wiesz?!
-No McGonnagal wzięła nas wszystkich do gabinetu, potem opowiedziała Dumbledorowi całą sytuację. Wtedy… wtedy…- głos jej się załamał- Wtedy Ron powiedział, że nic nie zrobiłam, więc dyrektor odjął tylko punkty Gryffindorowi i kazał mi wyjść.
                Cała drżała, jej oczy szkliły się od łez. On to zrobił dla niej! A powiedział, że to nie jej wina… Właśnie, że jej! Pozwoliła mu odejść… Teraz mogło się wydarzyć wszystko, mogą go nawet wywalić ze szkoły! Nie zniosłaby tego, zwłaszcza, od kiedy zrozumiała, jak bardzo go kocha.
-Hermiono, będzie dobrze- powiedziała pokrzepiająco rudowłosa.
-Nie, nie będzie!- w Granger narastała wściekłość i nagle ją olśniło-Skąd on o tym wiedział?
-Nie mam pojęcia- odparła Weasleyówna.
-To ciekawe, bo ja powiedziałam tylko tobie! Harry już wie, może Ronowi też powiedziałaś?!
-Słuchaj, teraz przesadzasz. Jak w ogóle śmiesz mówić takie rzeczy?!
-Jak mam ci niby ufać, skoro nie potrafisz dotrzymać tajemnicy?
-Dziewczyny, dosyć!- warknął Harry, widząc, że rudowłosa chce coś powiedzieć- Hermiono, jesteś nie-fair. Ginny chciała ci pomóc, informując mnie o tym. Ale żadne z nas nie powiedziało o tym Ronowi. Nie wiem, jak się dowiedział…
                Hermiona chciała odpowiedzieć, ale nie miała już siły tego drążyć. Coś jej nie grało, w końcu, do cholery, kto mógł mu powiedzieć?! Ale nie mogła stracić przyjaciół, nie teraz, kiedy Ron znajdował się w tak koszmarnym położeniu! Teraz musieli trzymać się razem i wspólnie go wspierać, co w tym momencie oznaczało cierpliwe czekanie na jego wyjście.
-Będzie dobrze- rzekła Harry, nie za bardzo wiedząc czy chce przekonać siebie czy dziewczyny.
                Rudowłosa rzuciła mu smutny uśmiech i przytuliła się do niego, na co on odpowiedział tym samym. Z jednej strony, nawet w takiej chwili, Hermiona obserwując ich, cieszyła się, a z drugiej, poczuła koszmarną zazdrość, że ona nie może tak po prostu podejść do Rona i go objąć.
                Nagle posąg wielkiego orła zaczął się przesuwać. Brązowowłosej serce zamarło w piersi. Jako pierwszy przez próg przeszedł McLaggen, którego ciągnął za sobą Filch. Hermiona do tej pory nie wiedziała, jak bardzo Ron go zmasakrował. Jego twarz była tak spuchnięta, że nie widać było oczu! Do tego utyka i cały czas jęczał z bólu. A jednak nie poczuła ani grama współczucia.
                Za nim wyszedł rudzielec. Wyglądał o wiele lepiej od przeciwnika. Miał sporo siniaków na szyi i rękach, rany w kilku miejscach na twarzy i podbite oko, ale nie wyglądało na to, żeby coś gorszego się stało, po prostu był pobijany. Hermiona myślała, że umrze ze szczęścia, kiedy go zobaczyła. Za nim wyszedł nie kto inny jak profesor Dumbledore i rzekł:
-Nie martwcie się, kochani, pan Weasley zna i rozumie swoją winę i został za to ukarany, ale nie oznacza to nic więcej jak szlaban i odjęcie punktów waszemu domowi.
                Wszyscy odetchnęli z ulgą. Dyrektor uśmiechnął się do nich i wrócił do gabinetu. Harry i Ginny podeszli do Rona i zaczęli coś do niego mówić. On tylko uśmiechał się szarmancko. Jego siostra rzuciła mu się na szyję i oboje zatonęli w długim uścisku, choć rudzielec trochę się ugiął, bo siostra trafiła prosto w jego siniaki na klatce piersiowej. Potter ochrzanił kumpla za idiotyczne zachowanie i za to, że nie pozwolił mu brać w tym udziału. Później ruszyli w stronę Wieży Gryffindoru. Wtedy brązowowłosa stanęła im na drodze:
-Ron, chciałam…- zaczęła niepewnie, ale on wszedł jej w słowo.
-Daruj sobie!- warknął.
-Ale proszę cię…
-Nie- powiedział prawie bezgłośnie, mijając ją szybko.

                Stała oszołomiona pośrodku korytarza. Patrzyła jak ruda czupryna jej ukochanego znika w ciemności. Harry i Ginny posłali jej współczujące spojrzenia, ale również poszli dalej. Ona natomiast czuła jak jej, i tak już zrujnowany, świat rozpada się w drobny mak. 
*
Wiecie co, naprawdę mnie nastraszyliście i teraz boję się Waszych opinii :o Rozdział przeczytany przeze mnie z milion razy (a i tak pewnie są literówki), sama zemsta z dziesięć razy więcej... Przez cały dzień się zastanawiałam czy go wstawić i w końcu doszłam do wniosku, że już i tak dużo razy go poprawiałam i dopieszczałam i że jak jeszcze trochę zrobię, to mogę go zepsuć :(
Kurde, naprawdę się boję :p Czuję, że tak to powinno wyglądać, że rozdział jest tak... odpowiednio wyważony. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam :/
Specjalne pozdrowionka dla PotteroweLove, która rozgryzła mnie już na początku :* ^^ No i oczywiście dla Selenki, Romione The Best Couple i Romione Ever, za długą dyskusję na różne tematy, gdyby nie Wy, pewnie nie wpadłabym na wiele (mam nadzieję) dobrych pomysłów <3 
Ale pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję za to, że jesteście :***
PS Bez muzyki w trakcie, bo tam mi odpowiadała tylko ta "głucha cisza" ;) Ale to są utwory, które były inspiracją (niekoniecznie związane z tematyką i nstrojem), może komuś się coś spodoba :) 

piątek, 2 maja 2014

Miniaturka: Straty

              Maj był piękny. Zielony krajobraz prezentował się wspaniale. Ciepłe promienie słoneczne sprawiały, że ludzie tak niechętnie szli do pracy, pragnąc jak najdłużej przebywać na świeżym powietrzu. Można było dostrzec te wszystkie różowe pączki, które właśnie się rozwijały. Nad łąką latały całe chmary kolorowych motyli. Czuć było wszechobecny spokój i radość, spowodowany pokonaniem największego czarnoksiężnika. Jednym słowem, życie stało się czystką sielanką. A jednak nie dla wszystkich…
                W pewnym domu, stojącym u podnóża wzgórza, który wyglądał naprawdę dziwacznie, przez to, że dobudowywano do niego coraz to nowe pomieszczenia, panował smutek. Praktycznie nikt nic nie mówił. Cisza była nie do zniesienia, a jednak żaden domownik jej nie przerywał. Wszyscy w ten sposób oddawali swój szacunek poległym przyjaciołom i rodzinie. Żal, rozpacz, płacz i niedowierzanie- to te uczucia tam królowały, mimo iż cały świat wołał o to, aby się cieszyć.
                Fred Weasley był niesamowitym człowiekiem. Jego piegowata twarz zawsze była uśmiechnięta, w orzechowych oczach czaiły się iskierki radości, a rude włosy jeszcze bardziej podkreślały jego pozytywny charakter i niezależność… A potem, w jednej chwili, to wszystko zgasło, przestało istnieć, Fred umarł. Do nikogo z jego rodziny to nie docierało, każdy łudził się, że zobaczy jego roześmianą twarz w drzwiach, że usłyszy jakiś dowcip lub żartobliwy komentarz.
                Oprócz niego zginęli Lupin i Tonks. Dopiero co zostali małżeństwem, a już odeszli z tego świata. Tak bardzo się kochali, choć bardzo krótko byli razem. Osierocili małego synka, który już nigdy ich nie zobaczy i tylko od rodziny i przyjaciół dowie się, jakimi ludźmi byli jego rodzice. Nie byli do siebie podobni, nie byli jedną z tych idealnie dopasowanych par, a jednak, kiedy wchodzili do jakiegoś pomieszczenia, od razu robiło się weselej, bo wszyscy widzieli ich ogromną miłość. Oni też już nie wrócą… Tonks, ze swoimi ciągle zmieniającymi kolor włosami, żartami i optymistyczną postawą w każdej sytuacji oraz Remus, z widocznymi szramami po walkach i ugryzieniu przez wilkołaka, zawsze grzeczny i sympatyczny, bardzo inteligentny i pomocny. Trudno było uwierzyć, że ich już nie ma…
                Rodzina Weasleyów siedziała przy stole razem z Harrym. Wszyscy byli ubrani na czarno. Każdy pogrążył się we własnych myślach, nikt nic nie mówił. Molly szlochała cicho, opierając głowę o tors swojego męża, Bill bawił się swoją różdżką podczas gdy jego żona opierała mu głowę na ramieniu, patrząc pusto w ścianę, Percy i Charlie dopijali kawę, Ron patrzył się od 15 minut na swoje kolana, na których trzymał splecione dłonie, co jakiś czas rozciągał sobie palce, jego siostra opierała się łokciami o stół i zakryła twarz dłońmi, koło niej siedział Harry, rzucał każdemu z rodziny ukradkowe spojrzenia, ale również nic nie powiedział, co jakiś czas przeczesywał swoje czarne włosy i poprawiał okulary.
Najgorzej było z Georgem- nie płakał, ani nic z tych rzeczy, po prostu siedział i patrzył się w okno. Od śmierci brata nie odezwał się do nikogo ani słowem, zachowywał się mechanicznie- pokój, kuchnia, pokój, łazienka i tak cały czas, nie docierały do niego prośby matki, błagania Ginny, żeby wreszcie coś powiedział. Praktycznie nic nie jadł, widać było, że mało sypia. Wydawało się, że znajduje się we własnym świecie.
No i została jeszcze Hermiona. Z początku nie wiedziała, jak ma się zachować w tej sytuacji. Ona też bardzo cierpiała z powodu straty Freda, Tonks i Lupina, ale prawda była taka, że to byli jej przyjaciele, nie rodzina, nie przeżywała tego tak bardzo jak jej współlokatorzy. Poza tym była też w innym położeniu niż Harry, bo on wciąż wmawiał sobie, że to jego wina, mimo iż wszyscy mu mówili, że ci, co polegli, walczyli w bitwie z własnej woli. Dziewczyna opiekowała się teraz całym domem.  Na samym początku Molly próbowała coś robić, ale nie wytrzymała tego ani psychicznie, ani fizycznie. Dlatego brązowowłosa prawie od dwóch tygodni sprzątała, gotowała i zajęła się przygotowaniem pogrzebu, również Remusa i Tonks.
Teraz stała przy zlewie zmywając naczynia po, praktycznie nietkniętym, śniadaniu. Miała na sobie czarną, dopasowaną sukienkę przed kolano z koronkowymi czarnymi rękawami. Jej włosy były spięte w wysoki, ścisły kok, a w uszach połyskiwały małe perełki. Miała dość mocny makijaż, żeby zatuszować zmęczenie.
- Może jednak ktoś chce jeszcze tosta?- jęknęła z nadzieją, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
                Codziennie sytuacja się powtarzała, nikt nie chciał nic jeść, a dziewczyna z przerażeniem patrzyła jak jej bliscy marnieją w oczach. W ciągu ostatnich kilku dni jedli trochę więcej, a nawet zaczęli rozmawiać, ale kiedy nadszedł pogrzeb wszyscy ponownie posmutnieli. Hermiona podeszła do George’a, który nie zjadł ani kromki chleba od dawna. Położyła mu rękę na ramieniu. Drgnął, ale nawet na nią nie spojrzał.
-George, zjedz coś- żadnej reakcji- Proszę.
                Rudzielec delikatnie pokręcił głową, ale nie odwrócił wzroku od okna, jakby miał nadzieję, że zaraz zobaczy tam swojego brata, wracającego do domu. Dziewczyna westchnęła i podniosła głowę. Nikt z Weasleyów nie zwrócił na to uwagi, jedynie Ron patrzył się na nią. Jego wzrok był smutny, pełen żalu, ale też tęsknoty… Hermionie ścisnęło serce, nie mogła wytrzymać tego spojrzenia, za bardzo bolało ją jego cierpienie. Odwróciła się i skończyła zmywanie. Spojrzała na zegar, minęła 11.
-Kochani, musimy już iść- powiedziała.
                Wszyscy się ocknęli. Nastał ten czas, kiedy wszystko stało się tak bardzo realne, namacalne. Pierwszy podniósł się Charlie, zanim Percy, potem państwo Weasley, a za nimi cała reszta, jedynie George nie ruszył się ze swojego miejsca. Granger ponownie do niego podeszła i odezwała się cicho:
-Musimy iść- oczywiście nie dostała żadnej odpowiedzi, więc powiedziała głośniej i bardziej stanowczo- George, wychodzimy.
                Chłopak skinął głową i poszedł za rodziną. Hermiona odetchnęła z ulgą, że nie robił większych problemów. Omiotła jeszcze raz spojrzeniem kuchnie, sprawdzając, czy wszystko zrobiła, po czym opuściła Norę za Weasleyami.
                Kiedy szli przez pola, podszedł do niej Charlie. Przez chwilę oboje milczeli, ale w końcu chłopak się odezwał:
-Hermiono, bardzo dziękuję. To, co dla nas robisz, naprawdę jest…
-Proszę cię, przestań! Nie robię nic wyjątkowego- weszła mu w słowo.
-Moim zdaniem, robisz. Wzięłaś wszystko na siebie, cały dom, posiłki, po-pogrzeb…- wziął głęboki oddech- Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili, po prostu nie dalibyśmy rady. Sama widzisz w jakim wszyscy są stanie.
                Dziewczyna pokiwała głową. Posłali sobie krótkie, smutne uśmiechy i dalszą drogę przebyli w ciszy.
*
                Cmentarz  był nieduży. Otaczały go liczne brzozy. Panował tam taki melancholijny, spokojny nastrój, ale nie było strasznie, było po prostu… inaczej. Zebrało się dużo osób, Hermiona nie przypuszczała, że będzie ich aż tyle. Pojawili się koledzy Freda ze szkoły, nauczyciele, jego pracownicy, klienci, członkowie Zakonu Feniksa, uczniowie Remusa i jeszcze wielu innych. Na rozstawionych krzesłach na samym końcu siedział Hagrid, cicho pochlipując. Do Weasleyów, Harry’ego i Hermiony dołączyła Andromeda Tonks, z wózkiem, w którym znajdował się jej mały wnuczek.
                Wszyscy spoczęli na swoich miejscach, zapadała cisza. Na podwyższenie wszedł Kingsley Shacklebolt i zaczął przemawiać. Brązowowłosa obserwowała swoich towarzyszy. Już nie wytrzymali, pani Weasley, Fleur i Ginny płakały, wtulając się w swoich partnerów, którzy również mieli szklane oczy, Charlie zakrył twarz dłońmi, Percym wstrząsały dreszcze i widać było, że też jest bliski płaczu. George natomiast wpatrywał się pusto w Kingsleya, jakby nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Jej wzrok jednak spoczął na dłużej na kimś innym.
                Ron nie mógł usiedzieć w miejscu, nie wstał co prawda, ale zakładał nogę na nogę, zdejmował, zakładał znowu itd. Mierzwił swoje ognistorude włosy, pocierał czoło, zamykał oczy, przykładał dłonie do twarzy… Nie docierały o niego słowa ministra, nie chciał ich usłyszeć. Czuł jak zbierają mu się łzy w oczach. Hermiona nie mogła wytrzymać tego widoku, więc odwróciła wzrok.
Popatrzyła na Andromedę, której łzy ściekały po policzkach. Kiwała wózkiem, przesuwała go wprzód i w tył, żeby jej wnuk mógł w spokoju spać. Potem omiotła wzrokiem innych. Dostrzegła profesor McGonnagal, która ledwo powstrzymywała płacz, profesor Sprout i profesora Flitwicka, potem zobaczyła Lee Jordana, Katie Bell, Alicję Spinnet, Deana Thomasa i Seamusa Finnigana. Gdzieś w oddali ujrzała nawet Olivera Wooda, nigdzie jednak nie widziała Angeliny Jonhson, która przecież tak bardzo przyjaźniła się z bliźniakami. Dostrzegła kilku innych członków rodziny Weasley, których poznała na weselu Billa i Fleur.
-…To są ci ludzie, którzy walczyli o dobro świata, o to by inni mogli żyć spokojnie. Umarli młodo, ale z honorem, z pełną świadomości, że uczynili coś, dzięki czemu świat będzie lepszy, dzięki czemu uda się pokonać Voldemorta, dzięki czemu czarodzieje, a nawet mugole, będą bezpieczni. Wszyscy ich znaliśmy, Freda, jego poczucie humoru, dzięki któremu każdy się uśmiechał. Był przyjacielski, ludzie go lubili, ale oprócz tego, że był zabawny uwielbiali go, bo był dobry, bo zawsze pomógł komuś, kto znalazł się w potrzebie…
                Hermiona poczuła, że łzy spływają jej po policzkach. Przez ostatnie dwa tygodnie starała się nie płakać, nie pokazywać swoich emocji, żeby nie sprawić Weasley’om jeszcze większego bólu, ale ona też cierpiała z powodu straty przyjaciela. Już nigdy nie zobaczy, jak wchodzi do kuchni ze swoim szelmowskim uśmiechem, już nigdy z niej nie zażartuje, nie rzuci jakiejś kąśliwej uwagi, nie porozmawia z nią…
                Kingsley wypowiedział się też o Tonks i Lupinie, a z każdym jego słowem kolejna osoba zaczynała płakać. On sam ledwie wytrzymywał tą presję. Wszyscy byli pogrążeni w rozpaczy, bo jego słowa były prawdziwe i to, że ci ludzie odeszli nie było już jakimś wątpliwym wyobrażeniem, ale stało się rzeczywistością.
-…To co ich łączyło to honor, odwaga, dobro… Wszyscy pragnęli wyzwolić się sod władzy Voldemorta, pragnęli wolności, dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Dlatego pożegnajmy ich teraz minutą ciszy.
                Wszyscy wstali. Było słychać jedynie wiatr, nawet szlochy ucichły. Po minucie weszło czterech mężczyzn i zabrało się do złożenia trumien do grobów. Ciągle panowała cisza, nikt nie odezwał się ani słowem. Mężczyźni zaczęli podnosić trumnę w której spoczywała Nimfadora. Wtedy obudził się Teddy i zaczął głośno płakać. Andromeda próbowała go uspokoić, ale nie wiele to dało, gdyż sama szlochała coraz rzewniej. Potem złożyli trumnę Remusa.
                I wtedy, gdy mężczyźni podeszli do trumny Freda, wszyscy usłyszeli krzyk:
-Nie!
                George podbiegł do trumny i odepchnął mężczyzn. Ukląkł przy niej, oparł się o nią i zaczął płakać. Wszyscy wstrzymali oddech. Hermiona nie widziała go nigdy w takim stanie, jej serce nagle się skurczyło i ona zaczęła bardziej płakać, tak jak i pozostali.
                Minęło kilka minut, a atmosfera stawała się coraz bardziej ponura. W końcu Kingsley podszedł do chłopaka i próbował go odciągnąć od brata. Najpierw do niego mówił, ale nie odniosło to żadnych efektów. Potem lekko pociągnął go za ramię, ale George mu się wyszarpnął i przylgnął jeszcze bliżej do trumny.
-George…- powiedziała zduszonym głosem pani Weasley.
                Chłopak jednak nie zareagował. Granger nie mogła na to patrzeć. Podeszła do niego. Ponownie zapadła cisza, a wszyscy wyczekiwali reakcji młodego Weasleya. Hermiona ukucnęła za nim i położyła mu rękę na ramieniu. George zaczął się szarpać, ale kiedy zobaczył jej twarz, uspokoił się.
-George, proszę cię chodźmy…- odpowiedzią był jeszcze większy płacz- George, nie budź go. Pamiętasz, jak się złościł, kiedy ktoś wyrwał go ze snu?- chłopak uniósł lekko kąciki ust- Chodź, dajmy mu spać, w spokoju. Proszę cię, George.
                Dziewczyna wstała, a rudzielec uczynił to samo. Oboje wrócili na swoje miejsce, tym razem stanęli koło siebie. Nikt nie wiedział czemu Weasley posłuchał akurat jej, ona sama nie wiedziała. Była pewna tylko jednego, mimo że przez ostatni czas nie rozmawiała z Georgem wcale, to przez to, że opiekowała się nim i jego rodziną, stali się sobie bliżsi niż kiedykolwiek.
                Mężczyźni ponownie podeszli do trumny. Hermiona złapała Georga pod ramię, żeby znowu tam nie pobiegł. Fred został złożony do grobu. Mężczyźni zakopali dołki, a wszyscy zebrani złożyli na nim wieńce. Brązowowłosa położyła na każdym grobie po dwa wieńce, jeden od niej i Harry’ego, drugi, od Weasley’ów.
                Ponownie popatrzyła na tą rodzinę. Jej wzrok przykuł Ron. Po jego policzkach spływały łzy. Ciągle wpatrywał się w grób Freda, nie zamrugał ani razu. Trząsł się. Był zrozpaczony. Hermiona poczuła, że ona też zaczyna ponownie płakać.
                Później wszyscy składali Weasley’om i Andromedzie kondolencje z powodu straty. Ona i Harry stanęli z boku, żeby nie przeszkadzać, ale do nich ludzie też podchodzili i mówili, jak to im współczują. Czarnowłosy nie wyglądał najlepiej. Był bardzo blady, kiedy widział zbliżającego się do nich człowieka, wzdrygał się. Im więcej osób do niego podchodziło, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to jego wina.
                Hermiona patrzyła się na to wszystko z niepokojem. W pewnym momencie zobaczyła, że za wszystkimi krzesłami, schowana w cieniu brzozy stoi jakaś postać, która wydała jej się znajoma. Najpierw rozpoznała jej czarne włosy, potem ciemną karnację. Już chciała do niej podejść, ale nie mogła zostawić Pottera samego.
-Harry, idź do Ginny- szepnęła mu do ucha.
                Oboje spojrzeli się na rudowłosą. Starała się być silna, ale nie wytrzymywała. Czarnowłosy ruszył w jej kierunku. Granger widziała jeszcze jak podchodzi do niej i obejmuje ją ramieniem, po czym sama poszła w kierunku koleżanki.
-Witaj, Angelino.
-Cześć, Hermiono.
                Jej starsza koleżanka była piękna, miała duże szare oczy i różowe pełne usta. Ubrana była w czarną, prostą sukienkę na ramiączka oraz czarny, ażurowy szal. Jej długie, ciemne włosy falowały na wietrze.
-Byłaś na całej uroczystości?
-Tak, widziałam… widziałam wszystko.
                Granger skinęła głową. Nie umiała sobie wyobrazić, jak ta dziewczyna cierpiała. Przyjaźniła się za równo z Fredem, jak i z Georgem, ale to ten pierwszy był jej chłopakiem. Może planowali wspólną przyszłość, chcieli wziąć ślub, mieć dzieci… Ale to było teraz niemożliwe. Brązowowłosa nie chciała nawet myśleć, jak by się zachowała, gdyby to Ron znalazł się na miejscu Freda… Ona  by tego nie przeżyła, zwłaszcza, że tak naprawdę nie mieli okazji się sobą nacieszyć…
-An-Angelino- wydusiła z siebie-Tak mi przykro.
                Ciemnowłosa skinęła, po czym rozpłakała się. Rzuciła się Hermionie na szyję. Nie docierało do niej, że to już koniec, że już nigdy go nie zobaczy, nie przytuli, nie pocałuje, że już nigdy nie porozmawiają i nigdy nie powie mu jak bardzo go kochała i że zawsze będzie go kochać…
-Posłuchaj mnie- powiedziała brązowowłosa, kiedy poczuła, że jej towarzyszka się uspokaja- Nie chcesz… nie chcesz się pożegnać?
-Hermiono, ja nie zniosę tego… Nie zniosę widoku jego zdruzgotanej rodziny, George’a…
-Myślę, że poczuliby się lepiej, gdyby zauważyli, że przyszłaś.
-Naprawdę?
                Granger pokiwała głową, po czym obie ruszyły w kierunku grobów. Weasley’owie ciągle jeszcze przyjmowali kondolencje. W pewnym momencie wszyscy dostrzegli Angelinę. Na ich twarzach pojawiło się zdumienie, ale też, w jakimś sensie, ulga.
                Dziewczyna wyminęła ich i złożyła bukiet z czerwonych róż na grobie swojego ukochanego. Potem podeszła do jego rodziny. Najpierw porozmawiała z rodzicami, potem podchodziła do każdego z dzieci. Na końcu stanęła naprzeciwko George’a, który jakby już trochę się otrząsnął. Jego wzrok był głębszy, bardziej bystry. Stali naprzeciwko siebie, nic nie mówiąc. W końcu oboje nie wytrzymali, rzucili się sobie w ramiona i zaczęli płakać. Nikt nie wiedział ile to mogło trwać, ale też nikt nie miał czelności im przerywać.
                W końcu Angelina odsunęła się. Popatrzyła jeszcze raz na rozstrojonego George’a, pogładziła jego policzek, uśmiechnęła się i odeszła, a parę metrów dalej się teleportowała.
                Po tym wydarzeniu Weasley’owie i Andromeda zaczęli się zbierać, bo wszyscy goście już opuścili cmentarz. Hermiona wydała polecenie organizatorom, że mogą zacząć już sprzątać. Potem wszyscy wrócili do Nory.
*
                Znowu siedzieli przy kuchennym stole w Norze. Owszem, panowało przygnębienie, nikt nic nie mówił, ale zachowywali się trochę tak, jakby poczuli ulgę, że Fred już może spokojnie spać, że już nic mu się nie może stać, leży w grobie, gdzie jest całkowicie bezpieczny. Hermiona przygotowała na obiad kaczkę w pomarańczach, którą nawet wszyscy z chęcią zjedli, po kilkunastu dniach głodzenia się. Czuć było smutek i tęsknotę, ale też duży spokój.
                Kiedy dziewczyna zbierała talerze, George złapał ją za nadgarstek i wyszeptał:
-Dziękuję ci za wszystko.
                Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech i wróciła do poprzedniej czynności. Kiedy pozbierała już wszystko i zamierzała zabrać się za zmywanie chłopak wstał i powiedział:
-Pójdę się położyć.
                Wszyscy byli zaskoczeni, ale nie jego słowami, tylko raczej tym, że w ogóle się odezwał. Potem reszta również zaczynała się rozchodzić. Pani Wesley opuściła kuchnię jako ostatnia, a wcześniej podeszła jeszcze do brązowowłosej:
-Może ja tym razem pozmywam?
-Nie, Molly- zaprzeczyła stanowczo Hermiona- Idź się lepiej połóż, jesteś przemęczona.
-Może masz rację. Ale ty też potem odpocznij. Dziękuję, kochanie, za to, że się nami zaopiekowałaś, że zorganizowałaś to wszystko… Nie wiem jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
                Gospodyni uściskała siedemnastolatkę i wyszła, natomiast dziewczyna skończyła sprzątać.
                Jedna rzecz podczas tego obiadu ją niepokoiła- nie było na nim Rona. Po pogrzebie było lekkie zamieszanie i każdy poszedł w swoim kierunku, no ale potem, po wrzasku Hermiony, że posiłek jest gotowy, wszyscy się zebrali, oprócz oczywiście niego.
                Dziewczyna bardzo się martwiła. Na pewno przeżywał śmierć brata, chciała nawet go pocieszyć, ale nie wiedziała jak. Ona ciągle siedziała w kuchni, a on zamknięty w swoim pokoju. Czuła, że powinna coś zrobić. Zwłaszcza po tym… co wydarzyło się podczas bitwy.
                Nie mogła zapomnieć o tym pocałunku. Nawet w najgorszych w chwilach, kiedy go wspominała, na jej twarzy pojawiał się uśmiech. To było takie cudowne! Po tylu latach niepewności, cierpienia, konfliktów okazało się, że jej ukochany chłopak odwzajemnia jej uczucia.
                Postanowiła pójść do Rona i z nim porozmawiać, w końcu prędzej czy później i tak musiałaby to zrobić.
*
                Rudy chłopak siedział na parapecie i obserwował pola, przez które jeszcze szło kilku czarodziejów wracających z pogrzebu jego brata.
                To było takie niewiarygodnie! „Pogrzeb Freda” albo „śmierć Freda” i, mimo że wydawało się, że to tylko puste zdania wywoływały one tak silne emocje, przecież każdy cierpiałby po stracie kogoś tak bliskiego. Dla wszystkich członków jego rodziny to był niesamowity ból, a on sam był po prostu w rozsypce. Nie docierało to do niego. Wciąż wierzył, że wśród tych ludzi, których obserwował, znajdzie się Fred, że to był tylko jeden z jego najbardziej idiotycznych dowcipów, że za moment przejdzie przez próg domu i będzie się śmiał, że wszyscy dali się nabrać na jego żart.
                Usłyszał pukanie do drzwi. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. „Dlaczego ten pieprzony świat się ode mnie nie odczepi?!” pomyślał. Nie miał zamiaru otwierać drzwi, za którymi prawdopodobnie stała jego matka i zaczęłaby robić mu wyrzuty, że nie przyszedł na obiad, a przecież Hermiona tak się nad nim namęczyła…
                No właśnie, Hermiona… Był pewien, że powinien z nią pogadać, nawet czuł taką potrzebę, ale wiedział, jak jest zabiegana, spadły na nią wszystkie obowiązki. Chciał kiedyś pójść jej pomóc, ale był tak zrozpaczony, że w każdej chwili mógł się rozpłakać, a na pewno nie miał zamiaru tego robić przy niej. Do tej pory żałował, że wtedy do niej nie zszedł.
                Pukanie było coraz bardziej nerwowe i natarczywe. Chłopak westchnął z irytacją, ale uparcie nie otwierał drzwi. Popatrzył ponownie w okno. Widok tego znajomego krajobrazu powodował, że stawał się spokojniejszy, że mógł myśleć o tych wszystkich, dla niego emocjonalnych, sprawach z pewnym dystansem.
-Ronaldzie, jeżeli okaże się, że jesteś w środku, a ja otworzę te drzwi siłą, to będziesz miał na serio przerąbane!
                To był głos Hermiony, ten głos, który nie znosił sprzeciwu, ten, którego wszyscy się bali i wszyscy mu ulegali. Oj, ile Ron razy w swoim kilkunastoletnim życiu go słyszał… Aż trudno zliczyć. Uśmiechnął się pod nosem, bo, mimo wszystko, dobrze mu się to kojarzyło.
                Wstał i podszedł do drzwi. Kiedy ujrzał ją za progiem jej mina była naprawdę groźna. W normalnej sytuacji by się roześmiał, ale to nie była normalna sytuacja. Nie mógł się nawet zdobyć na pobłażliwy uśmiech. Wrócił na swój parapet, a Hermiona usiadła na krześle obok.
-Dlaczego nie zszedłeś na obiad?
-Przepraszam, ale nie byłem głodny.
-Musisz coś jeść!
-Coś jem…
                Jego głos był cichy, melancholijny. Ten człowiek w ogóle nie przypominał zwyczajnego Rona, który był zawsze żywotny, impulsywny, uczuciowy… Coś się zmieniło. Wraz z odejściem Freda jakaś cząstka w nim przestała istnieć, a przecież nie był z nim aż tak blisko jak George. Teraz nie mógł sobie wybaczyć tych wszystkich kłótni z bliźniakami. Gdyby wiedział, że Fred… No ale skąd niby miał wiedzieć?
                Spojrzał na dziewczynę, przyglądała mu się ze skupioną miną, nie wiedział nad czym myślała, ale wyglądała jakby prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę czy powinna coś powiedzieć czy nie. Zszedł z parapetu i usiadł na łóżku naprzeciwko niej. Jego pokój był tak mały, że stykali się kolanami.
-Musisz jeść więcej.
-Hermiono, to naprawdę nie jest teraz najważniejsze.
-Twoje zdrowie jest ważne, Ron! Ja wiem, że cierpisz, rozumiem to, ale…
-Rozumiesz?! Nic nie rozumiesz, Hermiono! Nie straciłaś kogoś tak bliskiego!
                Dopiero po tym jak je wypowiedział, zrozumiał sens swoich słów. Przecież ona odesłała swoich rodziców do Australii, nie wiedziała czy udało im się przeżyć. Ona właśnie straciła! Straciła dwie najbliższe jej osoby.
-Hermiono, ja… ja cię tak bardzo przepraszam, nie chciałem…
-Nie szkodzi- odpowiedziała sucho, próbując się nie rozpłakać.
                Rzeczywiście zabolały ją słowa chłopaka, ale wiedziała, że akurat tym razem zrobił to pod wpływem emocji, nie chciał jej urazić, po prostu nie pomyślał. Jednak ona uświadomiła sobie, że jej ostatnie działania były związane z potrzebą odwrócenia myśli od rodziców.
-Może nie wiem jak to jest, ale rozumiem, że cierpisz, przecież ja też bardzo tęsknię za Fredem, a byliśmy tylko przyjaciółmi, ale jego sposób bycia, charakter…
                Przerwała, bo zauważyła z Weasleyem dzieje się coś złego. Wstrząsnął nim dreszcz, zacisnął mocno powieki, oddychał szybko, płytko, nerwowo, zaciskał ręce w pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. Kiedy myślał, że już jest dobrze, otworzył oczy i spojrzał na zmęczoną, zaniepokojoną twarz dziewczyny. Nie mógł wytrzymać.
                Hermiona z niepokojem obserwowała jak w jednej chwili jej ukochany wybucha niekontrolowanym płaczem. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Był cały czerwony, po jego policzka spływały łzy, a ciało drżało.  Już wiedziała jak się musiał czuć, kiedy to ona popadała w taką histerię na pogrzebie Dumbledore’a albo podczas wyprawy po horkruksy.
-Ron, ciiii, jestem przy tobie…- powiedziała łapiąc go za rękę.
                Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, bo ciągle się krztusił z powodu płaczu. Dziewczyna próbowała go uspokoić, ale nie przynosiło to efektów. Chłopak opadł na jej kolana. Zaczęła gładzić i przeczesywać jego włosy, szeptać jakieś uspokajające słowa, ale słabo jej to wychodziło, bo sama zaczęła płakać. Taka była właśnie różnica między nimi, on zawsze zachowywał zimną krew, ona nie umiała znieść jego płaczu, ale może dlatego, że nigdy wcześniej nie widziała, że płacze…
                Trwali tak długo, może nawet kilka godzin, dopóki oboje się nie uspokoili. W pewnym momencie chłopak podniósł się z jej kolan. Był blady, tylko jego nos pozostał czerwony. Popatrzył w okno. Było już ciemno, niemniej ten widok trochę go przywrócił do rzeczywistości.
-Przepraszam, Hermiono, za TO…
                Dziewczyna pokręciła głową. Usiadła koło niego na łóżku i zmusiła go, żeby spojrzał jej w oczy.
-Ron, ty byłeś przy mnie, ja będę przy tobie. Nie przepraszaj mnie. Poza tym, wiem, że teraz jest ciężko, ale z czasem będzie trochę lepiej.
                Rudzielec pokiwał głową, a ona przysunęła się jeszcze bliżej i oparła mu głowę na ramieniu, natomiast on objął ją ręką. Po pewnym czasie ona też go objęła.  W ten sposób właśnie wyrażali swoje uczucia, wiedzieli, że zawsze mogą na siebie liczyć.
-Hermiono- odezwał się w pewnym momencie chłopak.
-Mmm?- mruknęła, odsuwając się trochę.
-Kocham cię…
                Zamurowało ją. Oniemiała patrzyła się mu prosto w oczy, jego błękitne jak ocean, piękne tęczówki. On mówił prawdę! Ale to było takie nierealne, tyle lat starań i teraz mogą wreszcie być razem. Chciała skakać z radości, ale wiedziała, że to nie jest odpowiednia chwila.
-Co?- wydusiła po pewnym czasie.
-Ja… ja…- zaczął się jąkać- Przepraszam, nie powinienem był tego mówić, po prostu… nie wiem, co się ze mną dzieje…
-Ale Ron!- pisnęła.
-No co?- powiedział to trochę bardziej ostro niż miał zamiar- Nie potrafię tego ukrywać… nie chcę ci się narzucać… Po prostu… Na Merlina, Hermiono! Co ja robię? Co TY ze mną robisz? Kocham cię! Kocham cię, jak nikogo innego na świecie, oszalałem na twoim punkcie, nie potrafię żyć bez ciebie! Ten pocałunek, w czasie bitwy, to było… to było spełnienie moich marzeń, nigdy nie zapomnę tej chwili… I musisz to wiedzieć, nawet jeśli…
-Też cię kocham, Ronaldzie- przerwała mu, uśmiechając się, po czym dodała- Od kiedy się poznaliśmy.

                Ron zaniemówił. To było możliwe?! Najwyraźniej tak! Przejechał kciukiem po jej twarzy. Złapał ją pod brodą i delikatnie pociągnął do siebie. Stykali się już nosami, oboje czuli, że ich serca zaczynają szybciej bić, a oddech staje się płytszy. Cmoknął ją w usta. Był to krótki, przelotny pocałunek, a jednak nie musieli robić nic więcej. Wiedzieli, że wreszcie mogą być razem. Wystarczała im tylko obecność tej drugiej osoby…
*
Wiem, że spodziewaliście się nowego rozdziału, a nie miniaturki, ale tą napisałam jakiś czas temu i od razu wiedziałam, kiedy ją opublikuję. Tak, dzisiaj jest już 16. rocznica bitwy o Hogwart, a ta notka jest bezpośrednio związana z tym wydarzeniem.
Moje odczucia są teki, jak zawsze. Jak ją skończyłam, to byłam zachwycona, teraz mi się średnio podoba :/ Dlatego pozostawiam ją Wam do oceny :)
A jeśli chodzi o rozdział, jest już połowa, a może nawet trochę więcej... Chwilowo utknęłam -.- Ale na pewno ruszę :D 
Pozdrawiam i życzę udanego weekendu :*

Obserwatorzy