sobota, 16 marca 2013

16. Wielki mecz

               Nastała upragniona, wyczekiwana od tak długiego czasu, sobota, dzień pierwszego meczu quidditcha w tym roku szkolnym, Gryfoni kontra Ślizgoni. Obie drużyny trenowały ostro przez ostatnie dwa miesiące. Harry tak wyćwiczył swoją ekipę, że z pewnością mieli go już dosyć, ale wierzył w nich i to było najważniejsze.
                Hermiona zeszła do Pokoju Wspólnego przed 8. Znowu denerwowała się tak samo jak członkowie drużyny. Sądziła, że i tym razem będzie siedzieć sama i czytać książkę, więc jakie było jej zdziwienie, gdy po wejściu do pomieszczenia, ujrzała siedem osób, wszystkich Gryfonów, grających w reprezentacji quiditcha. Nie dyskutowali o taktyce, tylko o wszystkim innym, choćby o pogodzie, to był taki sposób odprężenia, wyciszenia się.
                Dziewczyna podeszła do nich, a oni obdarzyli ją szerokimi uśmiechami, wszyscy prócz Rona, który chyba nawet nie zauważył jej obecności. Zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu, na co ten popatrzył się na nią smutnym wzrokiem. Wiedziała co przeżywa, no przynajmniej sobie wyobrażała. Odczuwał na sobie odpowiedzialność, większą niż tak naprawdę na niego spadła, miał wrażenie, że wynik zależy tylko od tego, czy będzie dobrze bronił, co po części było prawdą, ale teraz kiedy pogodził się z Ginny, przynajmniej wiedział, że nie jest sam, że ma całą drużynę i oczywiście Hermionę, co bardzo podnosiło go na duchu.
                Rudzielec wstał i pociągnął ją za rękę, w drugi koniec pokoju. Nikt się tym zbytnio nie przejął, byli zbyt zajęci rozmową, w danym momencie, o tym co mogą podać na śniadanie oraz dyskusją co bardziej pobudza, kawa, herbata, czy sok dyniowy.
-No przecież herbata jest najlepsza- tłumaczyła im uparcie Demelza- Podnosi ciśnienie, może nie tak bardzo jak kawa, ale przynajmniej potem go nie obniża.
-No tak, ale jak dostaniesz raz takiego kopa po kawie, to potem twój organizm sam się rozbudzi- wtrąciła Ginny.
-A nie sądzicie, że lepiej rano napić się czegoś orzeźwiającego, na przykład soku dyniowego- stwierdził Jimmy.
-Nie!- odparły mu chórem.
                Harry parsknął śmiechem, to samo uczynił Roger i Katie. Wszyscy śmiali się do rozpuku, aż pociekły im łzy i rozbolały brzuchy.
-Nie uważacie, że ta dyskusja jest bez sensu?- spytał Potter.
-Uważamy, ale przynajmniej zajmujemy czymś umysły, żeby nie myśleć o meczu…- odparła Weasleyówna.
                Wszyscy  spochmurniali, przypominając sobie co czeka ich za parę godzin. Potter uśmiechnął się do rudowłosej, a to czym ona odpowiedziała, było czymś niesamowitym; jej zęby błysnęły w świetle słońca, włosy również zapłonęły żywszym kolorem, a jej spojrzenie… Coś nie do opisania, co rozbudziło w chłopaku wszystkie zmysły. Nagle zapragnął wręcz się na nią rzucić, najzwyczajniej w świecie objąć i całować, najlepiej, najbardziej namiętnie, jak potrafił… Niestety, każda piękna chwila trwa tylko ułamek sekundy, tak było też i z tą, bo moment później w pomieszczeniu pojawił się Dean i cmoknął ją w usta. Potter od razu się zasmucił, a jakaś jego cząstka pragnęła zdzielić Thomasa po łbie, ale powstrzymał się. W następnej minucie dyskutował już ze współzawodnikami o tym co mogą zjeść na obiad.
                W tym czasie Weasley zaciągnął swoją dziewczynę na fotel w rogu pokoju. Czuli, że tam mogą być sami, zachować jakąkolwiek prywatność. Chłopak spoczął na siedzeniu, a Granger usiadła mu na kolanach. Objęła go najmocniej jak umiała, chciała w jakiś sposób przekazać mu swój optymizm i wsparcie. On też ją przytulił, lubił jak była blisko, czuł się wtedy jakby latał, mimo że na jego kolanach spoczywał ciężar, no ale Hermiona i tak niedużo ważyła, więc wcale mu to nie przeszkadzało.
-O czym myślisz?- spytała brązowowłosa.
-O tobie…
                Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem i odchyliła kawałek. Uniosła jedną brew i rzuciła mu wyzywające spojrzenie, na co chłopak parsknął śmiechem.
-Doprawdy?- zagadnęła.
-Złotko, ja myślę o tobie cały czas- odparł nadal się szczerząc, po czym szepnął jej do ucha- A nawet nie chcesz wiedzieć, co mi się śni i mogę cię zapewnić, że odgrywasz tam główną rolę…
                Za ten tekst oberwał mocno w bok, ale osiągnął jakiś efekt, gdyż brązowowłosą wyraźnie zawstydził ten fakt, choć może schlebiało jej to… Sama nie umiała wyjaśnić. Z jednej strony jej rozum twierdził, że to wbrew zasadom i nawet tylko takie gadanie może doprowadzić do czegoś głębszego, ale z drugiej strony, podświadomie, cieszyło ją stwierdzenie, że to właśnie o niej śni, że to właśnie o niej myśli w ten sposób. Spojrzała mu prosto w oczy. Jego twarz mówiła, że to był tylko żart, ale spojrzenie ukazywało, że naprawdę jej pragnie, było takie… zachłanne.
-Masz ładne oczy- powiedziała po chwili.
-Co? Czyżbym usłyszał od ciebie komplement? Niewiarygodne... Czekaj! Muszę to gdzieś zapisać…
                I znowu oberwał, po czym obydwoje zaczęli się śmiać. Tego właśnie mu było teraz potrzeba, oderwania od rzeczywistości, od stresu związanego z meczem. Będzie co ma być, najważniejsze, że ma Hermionę, że ona z nim zostanie, że go nie opuści. To napawało go nadzieją, a wręcz przekonaniem, że będzie dobrze. Kiedy przestali się śmiać, rzekł:
-Nie, to ty masz piękne oczy. Najpiękniejsze na całym świecie, nie oddałbym ich nikomu.
                Dziewczyna znów się zarumieniła. Spędziła z Ronem w swoim życiu tyle czasu, kiedyś komplementował ją „raz na jakiś czas” (to nawet o wiele za dużo powiedziane), ale od tych wakacji pokazywał swoje uznanie praktycznie codziennie, a ona nawet teraz, kiedy już byli parą i takie zdania powinny być zupełną normą, ciągle rumieniła się jak wiśnia, gdy tylko słyszała taki tekst.
                Nie wytrzymała i pocałowała go, a właściwie cmoknęła, delikatnie, subtelnie, ale rozpalając wszystkie zmysły. Ron był przez chwilę nieco zdezorientowany, a potem pocałował ją tak namiętnie, że o mało co nie spadła z jego kolan na podłogę, na szczęście w porę ją złapał.
-Chcesz mi uciec?- spytał z rozbawieniem, prosto w jej usta.
-Nie mam zamiaru- odparła.
                Przez moment uśmiechali się do siebie, napawając się każdą sekundą tego widoku, by po chwili znów zanurzyć się w gorącym, wyrażającym wszystkie uczucia, pocałunku. Trwali tak przez długi czas, a mogliby jeszcze dłużej. Każda minuta przynosiła ze sobą nowe, nieznane doznania, których tak bardzo pragnęli. Zatracili się w sobie, wsłuchując się w bicie własnych serc, które stało się najpiękniejszą melodią na świecie. Ich zmysły wyostrzyły się, tak, że mogli poczuć swój smak, dotyk własnych skór, zapach ciał. Jedynym narządem, który wtedy nie pracował, był zmysł wzroku. Obydwoje mieli zamknięte oczy, a przed nimi ukazywały się obrazy ze snów, najskrytszych marzeń.
-Ekhm, nie chcę przeszkadzać, ale powinniśmy iść na śniadanie- tuż obok pojawiła się Ginny, przywracając ich do rzeczywistości.
-Kiedyś zrobię jej coś złego- mruknął Ron, kiedy odeszła.
                Hermiona parsknęła śmiechem i uśmiechnęła się szeroko. Później pocałowała go w nos i pobiegła do reszty przyjaciół. Rudzielec poszedł za nią. Chciał oddalić ten moment na jak najdłuższy okres czasu. Powróciły wszystkie zmartwienia i obawy, co się wydarzy za te kilka godzin.
                W sumie byli w dość dobrych humorach. Niestety, wszystko się zmieniło, gdy tylko weszli do Wielkiej Sali. Masa Ślizgonów przechadzała się jej środkiem i gwizdała lub ryczała ze śmiechu, gdy tylko zobaczyli kogoś z Gryffindoru, tak więc, gdy w pomieszczeniu pojawiła się drużyna przeciwnika ich złośliwości osiągnęły niesłychany wymiar. Weasley już chciał zawracać, ale Harry popchnął go stanowczo do przodu.
                Zasiedli przy stole Gryfonów, a wszyscy znajomi obdarzyli ich przyjaznymi spojrzeniami i uśmiechami. Potem ci, co już zjedli śniadanie podchodzili do nich i  życzyli im powodzenia. Szczególnie entuzjastycznie zrobiła to Lavender Brown, która podeszła do Rona i, wyrzucając z siebie potok słów, pocałowała go w policzek. Nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że cały czas jest czujnie obserwowana, znad filiżanki z kawą, przez Hermionę, która zrobiła się czerwona na twarzy. Rudzielec nic sobie nie robił z tych gratulacji, umknęły mu tak samo, jak słowa pozostałych. Zignorował minę brązowowłosej oraz śmiech Ginny i Harrego. Miał w głowie pustkę, wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w talerz z grzankami, jakby liczył na to, że one mu jakoś pomogą.
                Po śniadaniu wszyscy, w grubych płaszczach i opatuleni szalikami wypełzli na błonia. Hermiona dyskutowała o czymś z Harrym i sądząc po jej minie, była pełna dezaprobaty, ale Weasley nie miał siły zastanawiać się w jakiej sprawie tak go krytykuje. Szedł na końcu, za wszystkimi członkami drużyny. Inni uczniowie jeszcze nie wyszli z zamku. Tylko oni dążyli w kierunku pętli.
-Co tam, braciszku?- wyrwała go z zamyślenia siostra.
-A jak myślisz?- warknął- A ty dlaczego jesteś taka szczęśliwa?
-Bo jest dobra pogoda, co prawda chłodnawo, ale nie ma wielkiego wiatru i nie pada, wszystko nam sprzyja- odparła.
                Ron stwierdził, iż to zdanie nie było godne jego odpowiedzi, więc cały czas kroczył przed siebie, milcząc. Może i pogoda była niezła, ale co z tego, jeśli on miał fatalne samopoczucie. Nagle rudowłosa się zatrzymała. Brat popatrzył na nią ze zdziwieniem, ale ona tylko rzuciła mu się na szyję. Chłopak był coraz bardziej zdezorientowany, ale oddał uścisk.
-Posłuchaj mnie, nie mogę patrzeć jak się tym przejmujesz- szepnęła mu do ucha- To nie jest wojna, tylko zabawa, więc nie traktuj tego zbyt poważnie.
                Rudzielec nic nie odpowiedział, tylko jeszcze mocniej ją przytulił. Od wczoraj rozmawiali razem praktycznie przez cały czas, a ich relacja drastycznie się zmieniła, teraz śmiali się, pocieszali, a nie byli złośliwi, czy sarkastyczni.
-Nie, ten widok wcale nie jest dziwny- usłyszeli wesoły, ale ironiczny głos Pottera.
                Odsunęli się od siebie  i spojrzeli na niego z politowaniem. Reszta drużyny parsknęła śmiechem, rzeczywiście to był dość nietypowy obrazek, że rodzeństwo Weasley się obejmowało. Ginny też się roześmiała, po czym podbiegła do swojego chłopaka i poszli dalej, trzymając się za ręce. Ron, natomiast, szedł sam, za wszystkimi pozostałymi. Zastanawiał się czym sobie zasłużył na tak wspaniałych przyjaciół, na cudowną rodzinę? Gdyby nie miał siostry byłby zupełnie inną osobą. A co by było gdyby wtedy, 1 września 1991 roku, nie wszedł do przedziału Harrego? Nie miałby tyle doświadczenia, wspomnień, nie mówiąc już o najlepszym kumplu, na którego zawsze mógł liczyć. Nie chciał nawet myśleć, jak jego życie wyglądałoby bez Hermiony. Doskonale go rozumiała, uzupełniała tę pustkę, którą czuł zanim się z nią zakolegował. Nie mógł sobie wyobrazić, że jej nie znał, że się nie przyjaźnili, a teraz nawet, że nie byliby parą.
-Wszystko dobrze?- podeszła do niego zaniepokojona brązowowłosa.
-Bez zmian- odparł beznamiętnie.
-Kochanie…- powiedziała, lecz on jej przerwał:
-Dobra, nie rozmawiajmy już o tym i tak zamęczam cię przez cały tydzień.
-Od tego jestem. Możesz mi powiedzieć wszystko, a ja wysłucham.
-Tak, ale ja ci się tym nie odwzajemniam.
-Nadejdzie taki czas, że mi się odpłacisz.
                Rudzielec uśmiechnął się lekko. Chciał ją zabrać i uciec, daleko stąd, wszędzie, byleby nie zagrać, nie czuć tej odpowiedzialności.
                Właśnie doszli na stadion. Drużyna udała się do szatni, a Hermiona poszła na, jeszcze puste, trybuny. Zanim odeszła Ron ją zawołał:
-Dziękuję.
-Za co?- odparła, cofając się do niego.
-Za to, że jesteś, że cały czas mnie wspierałaś. Gdyby nie ty już dawno bym zrezygnował.
-Nie ma za co- uśmiechnęła się.
                Pocałował ją. Chciał poczuć jej smak jeszcze przed wyjściem na boisku, chciał mieć ją jak najbliżej. Wiedział, że go wspiera i był jej za to wdzięczny. Pragnął się w niej zatracić. Całował ją coraz namiętniej, coraz mocniej ją obejmował, tak, że w końcu jej nogi zawisły w powietrzu, ale nie protestowała, było jej dobrze.
-Weasley! Rusz te swoje zakichane cztery litery i chodź łaskawie do nas!- usłyszeli podirytowany głos Ginny.
                Granger parsknęła śmiechem, a jej chłopak wzniósł wzrok ku niebu. Uśmiechnęła się do niego promiennie, a on powoli, z ociąganiem ruszył do namiotu. W między czasie trybuny trochę się zaludniły, a kolejni uczniowie szli ze szkoły. Ona również udała się na siedziska i spoczęła obok Luny, która, mimo że nie należała do jej domu, zaciekle kibicowała Gryfonom, tak więc miała na głowie wielki, lwi łeb, który raz po raz wydawał z siebie dziwne odgłosy. Hermiona spojrzała się na to sceptycznie, ale nie skomentowała, natomiast blondynka zaczęła opowiadać jej o tym, jak nie mogła się zdecydować co zjeść na śniadanie, ale w końcu wybrała budyń.
                Minęło pół godziny, godzina, a na stadion schodziło się coraz więcej ludzi. W końcu, jakieś 10 minut przed meczem, w swojej loży zasiedli nauczyciele. Do rozpoczęcia gry zostało zaledwie kilka minut. Swoje miejsce zajął komentator, którym w tym roku został Zachariasz Smith. Na trybunach panował gwar, a od pewnego czasu krążyła pogłoska, że Ślizgoni musieli zastąpić szukającego, którym, przecież, był Draco Malfoy.
                W samo południe Smith zaczął wyczytywać składy drużyn, które pojawiły się na boisku. Rzeczywiście blondyn nie grał w tym meczu. Szczęście sprzyjało Gryfonom! Pogoda była wręcz idealna do meczu, a w drużynie Slytherinu brakowało jednego z najlepszych zawodników.
                Hermiona popatrzyła na Weasleya. Spoglądał gdzieś w przestrzeń, jego twarz była przygnębiona i przerażona. Kapitanowie obu drużyn podali sobie ręce i już byli gotowi do startu. Pani Hooch stała przy skrzyni z piłkami i ostatni raz przypominała zawodnikom o zasadach czystej gry. Dziewczyna, cały czas patrząc, na swojego chłopaka, który wyglądał na nieobecnego, zamknęła oczy i zacisnęła mocno ręce na kciukach.
-Piłki zostały wypuszczone! Wystartowali!- wydarł się na cały głos Zachariasz.
                Do brązowowłosej nie docierały jego dalsze słowa. Wpatrywała się z nadzieję w Rona, który z sekundy na sekundę był coraz bardziej przerażony. Siedział pochylony nad miotłą, ale wyprostowany jak struna, ręce zaczerwieniły mu się, bo bardzo mocno zaciskał je na rączce. Wpatrywał się w jeden czerwony punkt, w kafla. Nie zwracał uwagi ani na na ścigających, czy pałkarzy, ani na szukających. Jego wzrok wciąż podążał za tą jedną piłką. W pewnym momencie o mało co nie dostał tłuczkiem, ale, na szczęście, podleciał do niego Jim Peaks i sprawnie go odbił. Na trybunach na tę parę sekund zapanowała cisza, Gryfoni wstrzymali oddech, a potem poczęli energicznie oklaskiwać pałkarza, ale Ron nic sobie z tego nie robił. Nagle dostrzegł członka drużyny Ślizgonów, pędzącego ku niemu z zawrotną prędkością, widział ja po kolei odpycha od siebie Ginny, Katie i Demelzę. Zawodnik był coraz bliżej, uśmiechał się kpiąco, a Weasley myślał, że za chwilę zemdleje. Kiedy dzieliło ich już niecałe 3 metry, rudzielec zebrał się w duchu i spojrzał przeciwnikowi prosto w oczy. Vaisey (owy zawodnik) zamachnął się i rzucił kulę w kierunku bramek. Czas jakby zaczął biec wolniej. Ron doskonale widział tor przelotu piłki, mimo że, w rzeczywistości, pędziła ona jak wiatr, a wycelowana była w boczną pętlę. Chłopak momentalnie do niej podleciał i złapał ją jedną ręką. Publika była pod wielkim wrażeniem. Z trybuny Gryfonów było słychać donośny aplauz, natomiast Ślizgoni w ogóle się nie odzywali, oniemiali wyczynem Weasleya, który był z siebie bardzo dumny. Dużą satysfakcję sprawił mu również widok wściekłej, ale i zaskoczonej miny Vaiseya.
                Hermiona skakała i krzyczała razem z pozostałymi uczniami, kibicującymi Gryffindorowi. Na ogół nie dawała się w takich momentach ponosić emocjom i ograniczała się jedynie do oklasków. Tym razem była zbyt szczęśliwa, żeby usiedzieć w miejscu. Obok niej równie entuzjastycznie okazywała swoją radość Luna, co spowodowało, że jej „nakrycie głowy” zaczęło triumfalnie ryczeć.
                Weasley czuł się już bardzo pewnie. Cała drużyna uśmiechała się do niego promiennie, a brawa cały czas nie ustawały. Spojrzał na swoją dziewczynę; cieszyła się jak dziecko, co go bardzo rozbawiło. Teraz czuł, że naprawdę mogą wygrać ten mecz i to dzięki niemu, choć skarcił się za to w duchu, bojąc się, że zapeszy. W ciągu następnych 25 minut nie wydarzyło się nic spektakularnego, wynik cały czas wynosił 0:0, a żaden szukający nie znalazł złotego znicza. Minęła pierwsza godzina gry. Ron po raz kolejny obronił swoje pętle, wywołując tym samym fale zachwytów na widowni. Co i raz spoglądał na Hermionę, która patrzyła na niego tak życzliwie, że zrobiło mu się ciepło na sercu.
                Nagle wrzask. Pierwszy gol! Dla Gryffindoru! Ginny okiwała wszystkich zawodników i celnie trafiła w jedną z pętli.
-10:0 dla Gryfonów!- krzyknął Smith.
                Jego dalszy komentarz nie był ani miły, ani pełny podziwu, wręcz zgryźliwy i wspierający Ślizgonów, ale żaden z mieszkańców, czy członków drużyny Gryffindoru zbytnio się nim nie przejął. Złoto- czerwoni triumfowali. Niestety za szybko się ucieszyli, bo kilka minut później,  Slytherin zdobył punkt, co trochę zdemotywowało Rona, ale kiedy spojrzał na swoich kolegów, zobaczył tylko pokrzepiające uśmiechy, więc od razu wziął się w garść.
                Mecz trwał długo. Na każdą dobrą akcje Gryffindoru, Ślizgoni odpowiadali tym samym i tak w kółko. Złoty znicz wlatywał w takie miejsca, że nawet jeśli któryś z szukających go zauważył to gdy tylko do niego podleciał już go nie było. Harry wściekał się coraz bardziej. Nie zwracał w ogóle uwagi na grę, raz, czy dwa wleciał na środek boiska, utrudniając tym samym zadanie ścigającym. Walka z szukającym Slytherinu i ciągłe szukanie małej piłeczki traktował jako osobistą porażkę. Tyle razy brał udział w różnych meczach, ale nigdy odnalezienie znicza nie zajęło mu tyle czasu. Smith co jakiś czas wykrzykiwał liczbę punktów i jakieś zgryźliwe uwagi na temat jego drużyny, że w końcu się wkurzył i za którymś razem, kiedy znalazł się koło Rogera, szepnął mu do ucha:
-Następnym razem, kiedy będziesz odbijał tłuczka, celuj w tego kretyna.
                Wilde parsknął śmiechem, ale ochoczo się zgodził. Wszyscy mieli już dosyć subiektywnego komentatora. Nie należał do żadnego z domów, które grały, ale i tak wyrażał swoje zakichane zdanie. Co więcej, jego komentarze nie były tyle co stronnicze, jak bezczelne i nie mające nic do rzeczy, tak więc oprócz tego, że został wygwizdany i obrażony przez Gryfonów, to w dodatku dostał kilka razy upomnienie od profesor McGonnagal.
                Dochodziła 19. Kibice marzli, co i tak nie przeszkadzało im w entuzjastycznym dopingowaniu. Wszyscy byli zaskoczeni przedłużeniem się meczu, a w loży nauczycielskiej rozpoczęły się dyskusje, żeby może zakończyć grę z obecnym wynikiem. Takiemu rozwiązaniu usilnie sprzeciwiał się Severus Snape, którego drużyna przegrywała o 30 punktów, a także sam dyrektor szkoły nie był temu przychylny, trzymając się tradycji i przypominając, że najdłuższy mecz trwał ponad miesiąc.
                Znów Slytherin przejął piłkę. Na trybunie zielono-srebrnych zapadła cisza, wyczekiwali z nadzieją na to, że uda im się odrobić parę punktów. Tym razem Urquhart gnał przez boisko. Widać było po nim, że jest rozdrażniony i bardzo zdeterminowany. Denerwował się jeszcze bardziej widząc kpiące spojrzenie Rona. Zamachnął się już w połowie boiska i wyrzucił kafla. Piłka pędziła, a obrońca Gryffindoru wyszedł jej naprzeciw. Kula walnęła go w brzuch, ale mocno ją złapał. Niestety, kafel był tak rozpędzony, że zaczął pchać rudzielca w kierunku pętli. Na widowni zapadła cisza. Wszyscy zamarli. Ślizgoni patrzyli z nadzieją, a Gryfoni modlili się o to, żeby Wealseyowi nic się nie stało i żeby wreszcie się zatrzymał. Hermiona złapała się za serce, widziała grymas bólu na twarzy chłopaka. W końcu Ron stanął, dosłownie centymetr przed środkową pętlą. Chwilę później usłyszeli gwizdek, a na środek boiska wyleciał zadowolony Potter trzymając wysoko w ręku złoty znicz.
                Dopiero po chwili kibice zorientowali się, że gra dobiegła końca i, ci z Gryffindoru, zaczęli wiwatować, a Ślizgoni, smutni i źli, zbierać swoje rzeczy. Ron puścił kafla jeszcze minutę później i dołączył do drużyny, która tonęła w tłumie szczęśliwych Gryfonów. Dotarło do niego, że wygrali mecz, że nic nie spartolił, że jego obawy były zupełnie niesłuszne.
                Kiedy tylko pojawił się na trawniku, przyjaciele zaczęli wykrzykiwać jego nazwisko. Był tym zaskoczony, ale schlebiało mu to. Pierwszy pogratulował mu Harry, twierdząc, że gdyby nie jego doskonała obrona to pewnie by przegrali. Potem podeszło jeszcze parę osób i ruszyli, uczniowie do szkoły, a zawodnicy do szatni.
                Rudzielec znów szedł na końcu. Ciągle nie mógł uwierzyć w to co się stało, był maksymalnie napełniony dobrą energią. Jego przyjaciele kroczyli przed nim, coś podśpiewując, a on prawie skakał z radości. Już prawie przekraczał próg namiotu, kiedy ktoś skoczył mu na plecy i mocno go objął.
-Wiedziałam, że wygrasz! Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę!- powiedziała wesoła Hermiona.
-Ja też- odparł, próbując utrzymać równowagę.
                Dziewczyna puściła go, a on odwrócił się i popatrzył na jej twarz. Naprawdę była szczęśliwa. Widać było, że przemarzła, że jest zmęczona wielogodzinnym siedzeniem na dworze, ale naprawdę się cieszyła. Złapał ją za ręce. Były lodowate, w przeciwieństwie do jego dłoni, które stały się gorące i trochę poharatane, od ściskania rączki od miotły. Pocałował ją w czoło. Nie był to namiętny pocałunek w usta, a jednak znaczył więcej niż większość z nich; wyrażał podziękowanie, radość, ale też troskę. Brązowowłosa uśmiechnęła się promiennie. Nie musieli nic mówić, tylko tak stali, a i tak sprawiało im to ogromną przyjemność.
-Ron, powtórzę pytanie: czy mógłbyś tu ruszyć swój szanowny zad, czy mam tam po ciebie iść, a gwarantuje, że nie będzie to przyjemne?!- wrzasnęła Ginny.
-Idę- odkrzyknął rozbawiony chłopak.
                Brązowowłosa popatrzyła jak wchodzi do namiotu, po czym ruszyła przez błonia do szkoły. Szła sama, wzdłuż Zakazanego Lasu i co jakiś czas miała wrażenie, że ktoś, albo coś ją obserwuje. Nie przejęła się tym zbytnio, gdyż, po pierwsze, wielokrotnie w nim była i doskonale wiedziała kto w nim mieszka, a po drugie, była zbyt zadowolona z meczu, żeby się tym martwić.
                W pewnym momencie zobaczyła na horyzoncie postać, całą czarną, która zmierzała ku niej bardzo szybko. Odruchowo zacisnęła palce na różdżce, którą miała w kieszeni, ale cały czas szła naprzód. Istota była coraz bliżej, mniej już przypominała dementora, ale i tak coś było nie tak. Po kilku minutach dostrzegła twarz Dracona Malfoya. Była bardzo zdziwiona, co musiało być widać, bo blondyn uśmiechnął się kpiącą i ironicznie puścił do niej oko. Zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na oddalającą się osobę, po czym ruszyła dalej. Naraz pojawiło się miliona pytań: co on tu robi o tej porze? Gdzie właściwie idzie? Czemu nie grał w meczu, skoro nie wygląda wcale na chorego? Zaczęła się bać.
                Nagle ktoś złapał ją za ramię. Serce skoczyło jej do gardła. Odwróciła się natychmiast i bez chwili namysłu wypowiedziała zaklęcie. Postać odleciała od niej o kilka stóp. „Zapaliła” różdżkę i podeszła do leżącej osoby. Ujrzała Rogera, który mrużył oczy prze blask jaki wydobywał się z patyka, który trzymała w ręce. Pomogła mu wstać i zaczęła go przepraszać.
-Nie szkodzi- odparł spokojnie- Nic mi nie jest, naprawdę. Goniłem cię prawie od stadionu, aż dziwne, że nie słyszałaś.
-Nie, wybacz, zupełnie się wyłączyłam, a potem…- zaczęła dość histerycznie i nagle urwała.
-Tak…- zachęcił ją chłopak.
-Widziałam Malfoya, szedł w tamtą stronę, do boiska. Też go spotkałeś?
-Nie- odparł tak szybko, że brązowowłosa się zdziwiła, po czym dodał- Chodźmy już stąd.
-Dobrze.
                Hermiona szła w milczeniu, co jakiś czas spoglądała za siebie. Miała wrażenie, że dzieje się coś niepokojącego. Najbardziej zadziwiło ją pojawienie się tu Draco, który przecież nie brał udziału w rozgrywkach, a zawsze to robił, bo chciał zaistnieć, a teraz miał w dodatku szanse dopiec Harremu, czemu jej nie wykorzystał? A poza tym zastanawiało ją czemu Roger tak szybko odpowiedział na jej pytanie, jakby wiedział, że je zada. Było w tym coś dziwnego… A może popadała już w paranoje…
-Jak wrażenia?- wyrwał ją z zamyślenia szatyn.
-Szczerze mówiąc…- westchnęła, powracając do rzeczywistości- Kamień spadł mi z serca. Naprawdę. Chyba denerwowałam się tak samo jak wy.
-Zdążyłem zauważyć- pokazał jej język- Ale to był jednak dobry mecz.
-To prawda, dawno tak żadnego nie przeżywałam, a przecież wiesz, że nie jestem zbyt wielką wielbicielką tego sportu.
                Wilde roześmiał się. Doszli już do momentu, kiedy drogę oświetlały im światła padające z zamku. Od razu atmosfera się zmieniła. Można było poczuć radość, jaka panuje na większości hogwarckich korytarzy i to ciepło, które aż zapraszało, żeby wejść do środka. Oni się śmiali i cały czas kontynuowali rozmowę o meczu. Przyjemnie im się gadało, a przecież znali się w sumie krótko, natomiast przez różne zbiegi okoliczności spędzili ze sobą mnóstwo czasu i dobrze im było w swoim towarzystwie. Przez ostatnie dni trochę się od siebie oddalili, ale w żadnym stopniu nie wpłynęło to na ich relacje.
                Kiedy przeszli przez próg szkoły, udali się bezpośrednio do Gryffindoru, zrezygnowali z kolacji, doskonale wiedząc, że w ich Pokoju Wspólnym rozkręci się niezła impreza, więc na pewno będzie dużo wałówki. Zanim doszli do wieży, Roger, spoglądając na zegarek, powiedział:
-Usiądźmy tu jeszcze na chwilę.
-Ok.
-No i jak wasz związek?- spytał chłopak, bo to pytanie nurtowało go od pewnego czasu, ale trochę się wstydził.
-Dobrze- odparła rozbawiona- Jest tak jak było w wakacje, a może nawet lepiej.
-Cieszę się.
-To takie dziwne- zaczęła Hermiona- Znamy się od tylu lat, gdybyś powiedział mi w pierwszej klasie, że będę w nim tak zakochana, to bym cię wyśmiała.
-Tak bywa, ale to dobrze, bo świetnie się rozumiecie, nie jesteście tylko parą, jesteście przyjaciółmi.
-No…- rzekła, myśląc nad jego słowami- A ty nie masz nikogo na oku?
-To nie takie proste…
-Czyli jakaś jest- naciskała dziewczyna.
-Tak, ale zajęta.
-Poczekaj, może jednak wybierze ciebie.
-Wątpię- odparł i nerwowo spojrzał na swój zegarek- Jest maksymalnie zakochana w swoim chłopaku, nie widzi poza nim świata.
                Popatrzył jej prosto w oczy. Brązowowłosa już chciała coś odpowiedzieć, kiedy dojrzała coś w jego spojrzeniu. Uśmiech spełzł jej z twarzy. Czy możliwe, żeby…
                Nagle stało się coś niesamowitego. Pocałował ją! A ona odruchowo oddała pocałunek, dopiero po kilku sekundach zorientowała się co się dzieje. Odsunęła się najgwałtowniej i najdalej jak mogła. Była wściekła, nie panowała nad sobą. Walnęła go w twarz, po czym wstała i już odchodziła, kiedy ją zawołał:
-Hermiona! Przepraszam, nie wiem co mnie opętało.
                Odwróciła się z powrotem do niego. Była tak zdezorientowana, że nie mogła nic z siebie wydusić. Jak on w ogóle śmiał?! Czy naprawdę to o niej mówił, to ona mu się podobała? W końcu wykrztusiła:
-Ja… Ja nie… Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
                To powiedziawszy, pobiegła do Gryffindoru, zostawiając upokorzonego chłopaka. Tuż za rogiem trochę zwolniła, musiała się uspokoić zanim wejdzie do Pokoju Wspólnego. Dlaczego, dlaczego on to zrobił? Zawsze wiedział, że kocha tylko Rona, a jednak… Jak mógł cokolwiek głębszego do niej czuć? Nie była zła, tyle co zaskoczona i zupełnie zagubiona. Stanęła na moment i wzięła kilka głębokich oddechów. Zależało jej na tym chłopaku, ale jak na przyjacielu. W końcu postanowiła, że puści to wydarzenie w niepamięć, to się nigdy nie powtórzy i nikt się o tym nie dowie. Wybaczy mu, o ile on też obieca, że o tym zapomni.
                Już mniej zdenerwowana, podeszła do portretu. Stwierdziła, że teraz nie może się tym aż tak przejmować, będzie się cieszyć i dobrze bawić razem ze swoim chłopakiem. Uśmiechnęła się na myśl, że już za parę sekund zobaczy jak wszyscy mu gratulują, jaka radość panuje wśród Gryfonów. Potem spędzą ze sobą wreszcie trochę czasu. Z tym dobrym nastawieniem, miała zamiar powiedzieć hasło, gdy ktoś do niej podszedł:
-Hej , Hermiono!- wykrzyknął Potter.
-Cześć, Harry. Ty jeszcze nie świętujesz?
-Nie, byłem trochę pogadać z Luną, a ty co porabiałaś?
-Rozmawiałam z Rogerem- odparła beznamiętnie.
                Później wypowiedzieli hasło i przekroczyli próg Pokoju Wspólnego. Już od wejścia usłyszeli muzykę i głośne okrzyki wiwatu. Impreza trwała w najlepsze. Drużyna ciągle była porywana do rozmów i do gratulacji. Wszyscy coś jedli, pili, no i generalnie świetnie się bawili. Po środku pomieszczenia grupa siódmoklasistów podrzucała Rona, wykrzykując jego nazwisko. Harry i Hermiona stanęli koło nich i przyłączyli się.
                Chwilę później uczniowie opuścili rudzielca. Brązowowłosa już miała zamiar do niego podejść, kiedy wyprzedziła ją Lavender, znowu. Dziewczyna postanowiła, że odpuści to jej, w końcu miała prawo pogratulować bohaterowi meczu. Naprawdę była ogromnie dumna z Weasleya, cięgle miała przed oczami jego genialne obrony.
                Nagle, bam! Czas zaczął biec wolnie, nie było nic słychać, a życie jednej brązowowłosej istotki legło w gruzach. Nie widziała nikogo poza sobą i… Ronem, całującym się z jej współlokatorką. Wstrzymała oddech. Co się, do cholery, działo?! Nie wierzyła własnym oczom. Była przekonana, że za moment zemdleje. Odliczała sekundy. Mimo że jej serce właśnie pękło na milion kawałków, a jej chciało się wyć, to jednak zachowała zdrowy rozsądek. Milczała, czekała aż chłopak odepchnie od siebie tą tlenioną małpę i powie jej, że jest skończoną kretynką. Tak się, jednak, nie stało. Rudzielec po kilku sekundach, kiedy jego zdziwienie minęło, objął tą idiotkę i zaczął ją całować jeszcze namiętniej.
                Hermiona czuła, że po jej policzkach zaczynają spływać łzy, a nogi się pod nią uginają. Wybiegła z pokoju jak najszybciej. Pędziła korytarzem. Tak bardzo chciała być sama. Zdumiewające, jak jedna chwila może wszystko zaprzepaścić! Wpadła do jakiejś pustej klasy. Potknęła się o ławkę i przewróciła. Teraz już nic nie stało jej na przeszkodzie. Leżała na podłodze i płakała rzewnymi łzami. Jej szloch niósł się po zamku, ale ją to nie obchodziło. Wszystko było jej obojętne. Jej życie właśnie straciło sens. To, w co wierzyła przez tyle lat przestało istnieć…   
                Nie wiedziała ile tak trwała. Nie miała siły wstać. Na nic nie starczało jej woli, ani możliwości fizycznych. Mogła tylko miotać się po podłodze, jak w jakimś amoku i płakać. W którymś momencie, nawet nie umiałaby określić kiedy, do klasy wpadł Potter. Był wyraźnie zdenerwowany, jego oczy wyrażały obawę, a włosy były okropnie potargane. Gdy zobaczył przyjaciółkę, nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Wyglądała przerażająco!
                Chłopak podszedł do niej i delikatnie jej dotknął. Odskoczyła od niego niewyobrażalnie szybko i wpadła na kolejne ławki. Jej szloch stał się jeszcze głośniejszy. Harry był coraz bardziej zlękniony. Wiele przeżył, dużo mógł znieść, ale ten widok sprawiał, że jakieś ostrze wbijało mu się w serce. Złapał ją mocno. Już nie pozwolił aby się od niego odsunęła. Dziewczyna nadal się wierciła i wierzgała nogami, ale czarnowłosy ją trzymał.
Objął ją z całych sił. Jeszcze przez chwilę się kręciła, a potem stopniowo to ustawało, również przestawała płakać. Jej oddech stał się spokojniejszy, lecz cały czas płytki i przerywany.
Kiedy czarnowłosy stwierdził, że trochę się wyciszyła, wziął ją na ręce i posadził na jednej z ławek. Ukazał się przed nim obraz kompletnej nędzy i rozpaczy. Siedziała skulona, głowę pochylała, nie widział nawet skrawka jej twarzy. Brązowe loki były niesłychanie potargane i opadały aż do kolan, spódnica wygnieciona, a rajstopy podarte. Dotknął jej brody i delikatnie uniósł ją do góry, po czym odgarnął jej włosy z twarzy. Jej oczy były przekrwione do granic możliwości, a w dodatku cały czas płakała, usta jej spierzchły, a policzki były czerwone jak wiśnia. Musiała się walnąć w głowę, bo na jej czole widniała wąska ranka, z której ciekła stróżka krwi.
Nigdy nie widział czegoś bardziej przygnębiającego. Ponownie ją przytulił. Już zachowywała się spokojniej, objęła go za szyję i wtuliła się w jego tors. Później znowu się od siebie odsunęli, a Harry szepnął:
-Tak nie wolno…
                Hermiona nic nie odpowiedziała, chciała, ale nie była w stanie nic z siebie wykrztusić, otwierała tylko i zamykała usta, jak ryba. Co to niby miało znaczyć? I mówił o niej czy o tym…?
-Nie umiem sobie wyobrazić, jak bardzo teraz cierpisz- kontynuował chłopak, a ona znowu wybuchneła płaczem- Ale wiem, że jesteś fantastyczną dziewczyną i to tylko jego strata…
-Ty w ogóle wiesz co mówisz?! O kim mówisz?!- krzyknęła mu prosto w twarz.
                Potter spojrzał się na nią i poczuł niesamowity żal. Uświadomiła mu, że to nie był zwykły, byle który facet. To był Ron- chłopak, którego znali przez tyle lat, a żadne z nich nie spodziewałoby się po nim czegoś takiego. Zawsze miał swój charakterek i czasem nie myślał nad tym, co robi, ale był lojalny… przynajmniej do tej pory.
-Ja też nie mogę w to uwierzyć- ciągnął dalej- Ale, skoro się tak zachował, nie zasługuje na ciebie.
-Ale… ja… go… kocham…- ostatnie słowo wypowiedziała szeptem, po czym wybuchneła kolejną salwą płaczu.
                Chłopak znowu ją przytulił, pozwolił, żeby się wypłakała. Nigdy nie widział jej w tak podłym stanie, a najbardziej niewiarygodne było to, że jego przyczyną był Weasley. Owszem, ta dwójka zawsze się kłóciła, ale nigdy nie na taką skalę. Sądził, że rudzielec naprawdę ją kocha… „W jakim my świecie żyjemy…” pomyślał. Zaczęli się rozdzielać, kłócić między sobą, a to była jedyna rzecz, która mogła ich zgubić. Na jaw wyszło, że nie są tacy, jak o sobie myśleli, że tak naprawdę nie mogą sobie ufać.
                Hermiona płakała jeszcze przez co najmniej półtorej godziny, a Potter wciąż przy niej trwał, przytulając ją i próbując trochę uspokoić. Nie rozmawiali. Obydwoje  byli za bardzo przytłoczeni tym co się stało. W końcu dziewczyna zupełnie przestała szlochać i doprowadziła się do porządku. Czuła się wyzuta ze wszystkich uczuć, jej mina była kamienna, a głos beznamiętny. Harry trochę się o nią bał, ale chyba wolał, żeby się tak zachowywała, bo kiedy słyszał jej histeryczny płacz, to serce mu się krajało.
                Wybiła północ. Oni szli pustymi korytarzami. Nikogo nie spotkali, na szczęście, bo nie wiadomo jakby dziewczyna zareagowała na karę i odjęcie punktów Gryffindorowi. Wypowiedzieli hasło i przeszli przez próg pomieszczenia. W pokoju nikogo już nie było, wszyscy padnięci poszli do łóżek, tylko niektórzy, bardziej pijani, usnęli na fotelach lub sofach. Po podłodze walały się puste butelki po alkoholu i opakowania po przekąskach, jak po każdej imprezie Gryfonów. Stanęli przed schodami.
-Śpij dobrze- rzekł Harry, nie za bardzo wiedząc co powinien powiedzieć.
                Znów ją objął. Mimo że dziewczyna nie okazywała żadnych uczuć, to była jej potrzebna ta bliskość, wsparcie, a on doskonale o tym wiedział. Odsunął się od niej. Jej twarz cały czas była kamienna, nie pozwoliła sobie na żaden ruch, nie zdobyła się nawet na uśmiech, po prostu odwróciła się na pięcie i odeszła. Potter kilka minut później uczynił to samo.
                Hermiona podeszła do drzwi dormitorium i zatrzymała się z ręką na klamce. Odetchnęła głęboko. Doskonale wiedziała co się dzieje za nimi- Lavender. Z całą pewnością, opowiadała właśnie Parvati o tym jak się z Ronem… Nawet nie chciała o tym myśleć, znowu łzy naszły jej do oczu. W końcu odważyła się i popchnęła skrzydło.
                W pokoju wcale nie było tej zdradzieckiej blondyny. Na jednym z łóżek siedziała jedynie czarnowłosa hinduska maniakalnie miętosząca koszule nocną. Kiedy zobaczyła brązowowłosą od razu zerwała się na równe nogi i wyprostowała jak struna.
-Hermiono…- zaczęła mówić, lecz Granger jej przerwała:
-Daruj sobie!
                Później złapała pidżamę i pobiegła do łazienki. Wróciła kilkanaście minut później i położyła się. Parvati też już spała, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo spoczywała na swoim posłaniu, a światła były pogaszone.
                Brązowowłosa przestała panować nad swoimi emocjami i znów się rozpłakała. To miejsce tak bardzo kojarzyło jej się z Lavender, której teraz szczerze nienawidziła, no i z nim. Zaczęła drżeć. Po chwili poczuła jak współlokatorka okrywa ją kocem i siada na brzegu łóżka. Nie odwróciła się do niej. Patil zaczęła delikatnie głaskać ją po głowie i nucić uspokajającą melodię. Dzięki temu brązowowłosa chwilę później zasnęła, a ostatnią rzeczą, o której pomyślała przed snem był cytat: „Przyjaźń jest niewątpliwie najskuteczniejszym lekiem na cierpienia zawiedzionej miłości”*.
*Jane Austen
*
Powiem wam szczerze, że jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie jest idealny, zwłaszcza zakończenie, ale osiągnęłam mniej więcej to, co chciałam. Wiem, znienawidzicie mnie za ich rozstanie, ale tak to akcja praktycznie stała w miejscu i nie mówię, że teraz nagle ruszy w zawrotnym tempie, ale na pewno będzie inna.
Pozdrawiam was serdecznie :*
Angie13

Obserwatorzy