wtorek, 13 listopada 2012

13. Zmiany


         "Weekend zapowiada się fatalnie” pomyślała Hermiona, wstając niechętnie z łóżka, w jeden z listopadowych piątków. W sumie stwierdzała to każdego dnia, od kiedy pokłóciła się z Ronem. Minął już więcej niż miesiąc, a oni w ogóle się do siebie nie odzywali. Unikała go jak ognia, on zresztą jej też. Za tydzień miał się odbyć pierwszy w tym sezonie mecz quiditcha, więc rudzielec większość czasu spędzał na treningach, toteż nie miała zbyt wielu sposobności, żeby się na niego natknąć. Niestety rozmawiała też rzadziej z Harrym, bo tamten wyjątkowo dużo popołudni i weekendów spędzał w towarzystwie Weasleya.
Bardzo cierpiała. Praktycznie dziesięć razy dziennie, znienacka, napadały ją wspomnienia z wakacji, potem z urodzin i za każdym razem kończyło się to płaczem. Tyle razy rozmawiała z Ginny, która próbowała namówić ją, żeby zrobiła pierwszy krok, żeby spróbowała pogodzić się z Ronem, ale wszystko na nic, jej przeklęta duma i chore ambicje na to nie pozwalały. Nie lubiła też spędzać czasu w dormitorium, bo co chwilę natykała się na Lavender, która dowiedziała się o ich kłótni i o jej przyczynie i najwyraźniej była z siebie dumna, więc Hermiona za każdym razem kiedy ją widziała była bardzo oschła, albo nawet wredna, a w głębi ducha miała ochotę ją czymś walnąć, albo strzelić np. drętwotą. Parvati pozostawała w tej sprawie bezstronna, choć nadal przyjaźniła się z Lav i nigdy się z nią nie kłóciła, to kiedy tylko widziała brązowowłosą, uśmiechała się do niej, lub kiedy siedziała sama, to podchodziła i starała się umilić jej czas, za co dziewczyna była jej bardzo wdzięczna.
               W końcu wzięła się w garść i poszła po cichu do łazienki. Ostatnio wstawała bardzo wcześnie, a wracała do dormitorium po północy, żeby tylko nie natknąć się na tą małpę. Uszykowana poszła na dół, gdzie zwykle nikogo nie spotykała. Zaczęła, jak co dzień, czytać jakąś książkę, w której się zatracała aż do śniadania. Od pewnego czasu ta rutyna ją wykańczała, czuła się obca w towarzystwie przyjaciół, izolowała się od nich, a wszystko przez to, że miała wrażenie, że to przez nią jej związek z Ronem się rozpadł. Tak, rozpadł, rozwalił, został zniszczony, bo przecież po miesięcznym milczeniu nie można powiedzieć, że są nadal parą, choć ta nadzieja gdzieś w niej nadal tkwiła. Kiedy tylko go widziała, serce zaczynało jej szybciej bić, a na twarz wchodził mimowolny uśmiech. Dlaczego zmarnowała to, co między nimi było? Kochała go, nadal go kochała, a jednak zrobiła mu aferę o byle co, a później bała się przed nim, przed sobą, do tego przyznać, żałosne! Jednak w głębi duszy pozostawała nadzieja, bo przecież wiedziała co on do niej czuje, przynajmniej tak jej się wydawało, cały czas ufała, że kiedyś znów się zejdą.
*
               Rudzielec nie chciał w ogóle wstawać. Nie miał żadnej motywacji, wszystko się waliło, pragnął zasnąć raz na wieki. Od czasu tej idiotycznej sprzeczki z Hermioną, nie miał na nic siły, nie widział sensu w codziennym podnoszeniu się z łóżka i chodzeniu na lekcje, skoro i tak nie mógł z nią porozmawiać, nawet na nią popatrzeć. Był cały czas spragniony, głodny jej widoku, głosu, uśmiechu, oczu, ust, pocałunków…
               Gdyby nie Potter, nawet nie raczyłby się ruszyć z łóżka, ale niestety Harry zmuszał go codziennie do wzięcia się w garść, tylko po co? Nauka go nie obchodziła, treningi zawalał na całego, a jego ukochana dziewczyna wręcz nie chciała go znać… Było fatalnie, gdyby chociaż rozmawiali, mógłby przeżyć bez pocałunków i uścisków, choć bardzo je lubił, ale ona milczała, a bez jej głosu, uśmiechu i wesołych, orzechowych oczu nie chciało mu się nic robić, a wręcz spokojnie mówił, że nie chciało mu się żyć, no ale kiedy Ginny to usłyszała, to była bliska płaczu, a kumpel walnął go tak mocno w głowę, że myślał, że straci przytomność. Nigdy więcej nie powtarzał tego przy nich, ale tak naprawdę czuł się warzywem, jakby dementorzy wyssali z niego całe szczęście i zostały tyko te mroczne myśli. W końcu na świecie nie działo się najlepiej, ludzie bali się wychodzić z domów, sąsiedzi i przyjaciele w ogóle się nie widywali, siedzieli w ograniczonej grupie w mieszkaniach i tracili głowę, a ministerstwo starało się robić co tylko się dało, idiotyczne broszurki, afisze, tylko po co, skoro każdy wiedział co się dzieje i nic nie mógł na to poradzić? W Hogwarcie można było o tym choć na chwilę zapomnieć, ale jak było się samemu, a Ron właśnie tak się czuł, to myślało się tylko i wyłącznie o tym. Czasem wspominał pobyt w Norze, ich wypady nad jezioro, pływanie, oglądanie gwiazd, później bankiet, który też świadczył o tym, że Voldemort jest bardzo potężny, ale przecież dla niego to była najszczęśliwsza noc w całym życiu. Bardzo się obwiniał za tą całą sytuacje, no jasne to ona zaczęła tą kłótnie, ale dlaczego on nie odpuścił? Mógł jej to darować, przytaknąć, przeprosić, nie wypominać tego gościa, skoro tak bardzo ja kochał...
               Usłyszał, że reszta wstała, więc szczelniej okrył się kołdrą, żeby uciec od pobudki. Doskonale wiedział, że kiedy tylko Seamus, Neville i Dean trochę się ogarną, to Harry bezdusznie odsłoni czerwone zasłony i powie mu sucho, że powinien wstawać, a jak to nie podziała, to wywlecze go z łóżka za nogi, co już się nieraz zdarzało. Hermiona powiedziałaby, że to takie dziecinne i pewnie miałaby racje, tylko ciekawe kto jest gorszy, taki zbuntowany, odcięty od świata szesnastolatek, któremu nie chce się żyć, czy też jego upierdliwy, zdeterminowany kumpel, który nie pozwala mu się odizolować? Spełniło się to, nad czym się przed chwilą zastanawiał, kotara się rozwarła, a jego oślepił słaby blask listopadowego słońca. Potter jak zwykle nad nim stał i mówił mu, że powinien wstać. Chciał się przeciwstawić, ale stwierdził, że nie ma po co się kłócić i posłusznie podniósł się z posłania. Tak naprawdę to nic nie miało sensu… Strasznie to dołujące i depresyjne, ale taka była prawda, nic nie miało sensu bez niej, mimo że spotykali się niecały miesiąc to przecież ich miłość była głęboka, budowana przez lata, no i co? Jedna, głupia sprzeczka wszystko zaprzepaściła, trudno było w to uwierzyć, ale tak się stało, choć istniała możliwość, nadzieja, że kiedyś znów się pogodzą i zaczną spotykać.           
               Po piętnastu minutach był już gotowy i razem z tłumem innych chłopców zszedł na dół. W Pokoju Wspólnym było jak na dworcu, tylko jedna osoba siedziała spokojnie i czytała książkę, a był to nie kto inny jak Hermiona. Rudzielec zatrzymał się tuż przy schodach i nie mógł się ruszyć, od tak dawna nie widział jej poza lekcjami, uciekała przed nim jak tylko mogła, na przerwach gdzieś znikała, po lekcjach też, nigdy nie wiedział gdzie jest, choć sam miał niewiele wolnego czasu przez treningi, ale teraz nadarzyła się okazja, żeby porozmawiać, albo przynajmniej na nią popatrzeć. Już miał do niej podejść, ale coś go powstrzymało, a było to jego cholerne ego, które nie pozwalało mu na to, bo przecież to on zawsze ją przepraszał, a teraz oczekiwał tego od niej.
               Podniosła głowę i go zobaczyła, stał nieruchomo i się w nią wpatrywał. Automatycznie na twarz wpełzł jej delikatny uśmiech i zarumieniła się lekko, ale oczy się jej zaszkliły. Był tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, a jednak za daleko… Mogłaby na niego patrzeć godzinami. Tak bardzo chciała, żeby podszedł, przytulił ją i powiedział, że ta kłótnia to jakaś bzdura. Niestety, takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach.
-Co tam u ciebie?
               Usłyszała za sobą ciepły głos. No tak, jej życie od czasu tej awantury wywróciło się do góry nogami, z Ronem w ogóle nie rozmawiała, z Harrym i Ginny bardzo rzadko, natomiast zaprzyjaźniła się trochę bardziej z Parvati i z Rogerem, który właśnie stał obok niej i patrzył na nią troskliwie.
-Jak zwykle- odparła obojętnie.
-Podejdź do niego- próbował ją zmotywować, ale ona pokręciła głową, zarzuciła torbę na ramię i ruszyła do wyjścia.
               Wszystko się zmieniło. W sumie to tylko na śniadaniu i na lekcjach znajdowała się w pobliżu Weasleya, a i tak doprowadziło ją to nieraz do płaczu. Całe dnie spędzała w bibliotece, tylko po to, żeby odciąć się od ludzi, a Wilde i tak zawsze ją znajdował. Miała wrażenie, że przy nim może być sobą, jasne przy Ronie też, ale np. przy Harrym nie mogła narzekać i płakać, musiała być silna, musiała wspierać go na tyle, na ile mogła. Co prawda oczekiwała od niego, że w trudnych momentach też przyjdzie jej z pomocą i trochę się na nim zawiodła, ale z drugiej strony, nie dziwiła się, że Potter woli spędzać czas z Ronem, w końcu to on był w jakimś stopniu „ofiarą”  tej całej kłótni, choć tak naprawdę na co dzień nie myślała o tym w ten sposób.
               Rudzielec patrzył, jak podchodzi do niej ten kretyn, a ona tak po prostu uśmiecha się, rozmawia i zapomina o nim. To niesprawiedliwe! Rozstali się tylko na miesiąc, tylko… A ten głupek już to wykorzystał. Co prawda może Ron był nieco nazbyt zaborczy, ale bardzo go to bolało. No cóż, właśnie o to się pokłócili, tzn. o niego, choć też Lavender, no ale Weasley nie rozmawiał z nią od tamtego czasu, a Hermiona była z tym głąbem właściwie cały czas, no na pewno wtedy kiedy ją widział. Stał przy tych schodach i nadal wgapiał się w miejsce, gdzie zniknęli, a Harry i Ginny do niego dołączyli.
-Na co tak patrzysz?- spytał Potter.
-Widziałeś Hermionę, tak?- uprzedziła go rudowłosa.
-Tak, oczywiście jak zwykle z tym…
-Ron! Przestań mu ubliżać i może idź i wreszcie coś z tym zrób. Znowu zachowujecie się jak dzieci, porozmawiajcie ze sobą.
-No tak, ale nie wiem czy pamiętasz, że to właśnie o niego się pokłóciliśmy.
-I o Lavender- uzupełnił Harry.
-Ok, masz rację, ale ja od tego czasu z nią nie rozmawiałem, nawet jej nie widziałem.
-Dobra, ale jeśli tak bardzo ci zależy na Hermionie to idź i o nią walcz, a nie stoisz i się wściekasz- rzekła Ginny.
-Ta, twoje rady są bezcenne- sarknął chłopak.
-Przynajmniej próbuję ci pomóc, powinnam teraz iść do niej i z nią porozmawiać, bo przecież to ona wybrała sobie takiego kretyna na chłopaka, który się jeszcze wścieka o byle co- warknęła i wyszła z pomieszczenia.
-Ginny…- zawołał za nią czarnowłosy, ale nie usłyszała, później zwrócił się do kumpla- Słuchaj, ja nie chcę was osądzać, ale doceń to, że codziennie spędzamy z tobą masę czasu, pilnujemy cię, żebyś nie zrobił nic głupiego, próbujemy ci pomóc, przez co bardzo odsunęliśmy się od Hermiony i ją zaniedbujemy.
               Potter też opuścił pomieszczenie, a Weasley został sam, przeklinając się pod nosem. Nie dość, że stracił ukochaną dziewczynę, to jeszcze przyjaciół. Teraz naprawdę nie miał po co żyć. On też ruszył na śniadanie. Dziś mieli skrócone treningi, to dobrze, no i mało lekcji. To był najlepszy dzień, żeby z nią porozmawiać, tylko czy ona tego chce?
               W końcu dotarł do Wielkiej Sali i pierwsze co rzuciło mu się w oczy to fakt, że Ginny i Hermiona siedziały po jednej stronie stołu, a po drugiej Harry i ten idiota, Wilde, który zajął jego dotychczasowe miejsce. Weasley podszedł dość wolno do nich, w ogóle się nie odzywając, choć w środku się gotował. Rzucił krótkie, bardzo niesympatyczne spojrzenie Rogerowi i spoczął z drugiej strony, obok Pottera. Natychmiast zapadło milczenie, a atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Rudzielec i brązowowłosa skupili się na swoich talerzach, a przyjaciele patrzyli na nich niepewnie. W końcu Ron nie wytrzymał:
-Czy możemy się nie zachowywać jakby ktoś umarł?- warknął- Możecie spokojnie wrócić do dyskusji.
               Zareagowali błyskawicznie, oprócz Granger, która spojrzała przelotnie na chłopaka. W sumie była mu wdzięczna, dzień w dzień było tak samo, kiedy tylko usiedli naprzeciwko siebie, pozostali zaprzestawali rozmów i obserwowali ich bacznie, a nastrój był bardzo sztywny i oschły. Nie wiedziała jednak czy dobrze odebrała jego wypowiedź, w końcu zareagował dopiero po miesiącu, co może oznaczać, że już mu przeszło, że wale mu jej nie brakuje, w ogóle mu już na niej nie zależy.
               Jej rozmyślania przerwał dzwonek. Rzuciła widelec na talerz i pobiegła na korytarz wraz z innymi uczniami, w końcu Snape nie będzie czekał.
No tak, obrona przed czarną magią, kolejny powód, dla którego nie warto było wstawać z łóżka. Sięgnęła w dal pamięcią i uświadomiła sobie, że jedynym dobrym nauczycielem tego przedmiotu był Lupin. Ironia losu, najważniejszy przedmiot w szkole, dziedzina, z którą największa liczba czarodziei ma styczność, a jest tak beznadziejnie uczona. Jasne, część uczniów wmówiła sobie, że na tej posadzie ciąży klątwa i, mimo że Hermiona w to nie wierzyła, coś w tym było, przecież od 6 lat, a nawet dłużej, co roku zmieniał się profesor. Kiedy ona zaczęła uczęszczać do tej szkoły, uczył ją ten nieszczęsny Quirrel, który dał się zmanipulować Voldemortowi, a potem nosił jego twarz z tyłu swojej głowy, co wtedy wydawało się bardzo straszne, a z perspektywy czasu również obrzydliwe. W drugiej klasie był Lochart, który bądź, co bądź był czarujący, przystojny i w ogóle, ale nie posiadał żadnej wiedzy, a tym bardziej zdolności. Biedaczek do tej pory siedzi w Św. Mungu, po tym zaklęciu, co trafiło go rykoszetem. No i trzecia klasa, najlepszy rok, jeśli chodzi o naukę obrony przed czarną magią, no ale oczywistym było, że po tej całej aferze z Syriuszem, Remus odejdzie. W czwartej klasie też nie było najgorzej, bo miał ich uczyć Moody, choć szkoda, że Szalonooki nie przybył do szkoły, tylko zrobił to Śmierciożerca, który się za niego podawał. Uczył brutalnie, ale przekazał im jakąś wiedzę. Wbrew pozorom najgorszy koszmar przeżyli, kiedy tą posadę zajęła ta różowa żaba, Umbridge. Hermiona nawet nie miała zamiaru jej wspominać, za dużo się przez nią namęczyła. No cóż, podsumowując, to Snape nie był najgorszy, choć nie można powiedzieć, że go lubiła, niemniej czekał na to tyle czasu, że nawet niech sobie tego uczy. Gdyby Harry i Ron usłyszeli jej przemyślenia co do tego obrzydliwego węża, to chyba by ją zlinczowali, może mieliby rację, bo ona też mu nie ufała, ale nie podążało to aż tak głęboko jak u Pottera.
Dotarła pod salę, zdążyła w sam raz. Byłoby strasznie gdyby się spóźniła, co okazało się niedługo później, bo Harry i Ron wbiegli na lekcje minutę po niej, a ten wredny, perfidny cham odjął Gryffindorowi po pięć punktów za każdego. Na szczęście potem już było spokojnie. Na eliksirach również nie działo się nic ciekawego, bo Slughorn zaczął nowy temat, co oznaczało wykład i brak zajęć praktycznych. Może i lepiej, przynajmniej się czegoś ciekawego nauczyła, a nie musiała się denerwować Harrym i jego „zdolnościami”, zapisanymi na marginesie jakiejś starej książki.
Od kiedy rozstała się z rudzielcem bardzo dużo o niej myślała, żeby nie zaprzątać sobie głowy Weasleyem. Ten podręcznik był podejrzany, dziewczyna bała się, że Potter wyczyta w nim coś niepokojącego, może nawet niebezpiecznego. Niewiadomo do kogo należała kiedyś książka, kto był tajemniczym „Księciem Półkrwi”, mimo że Hermiona przetrząsnęła wszystkie zbiory w bibliotece, nie znalazła o nim żadnej wzmianki. Harry nic sobie z tego nie robił, sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie interesowało kto był jej poprzednim właścicielem. Czytał ją, dokładnie studiował, co oznaczało, że oprócz wskazówek co do eliksirów, były tam jeszcze inne notatki. Najbardziej się przestraszyła, kiedy zapytał się jej o jakieś zaklęcie, brzmiało wręcz jak klątwa, a w bibliotece znowu po nim ani śladu.
Minęły następne dwie godziny eliksirów, na których większość uczniów smacznie spała, a brązowowłosa jak zwykle patrzyła na to bardzo sceptycznym okiem. Teraz nadszedł czas na transmutacje, ulubiony, a zarazem od pewnego czasu znienawidzony przez nią przedmiot. Nie lubiła go bardzo od kiedy przestała rozmawiać z Ronem, swoją drogą przez to wydarzenie jej życie obróciło się o 180 stopni, co bardzo ją zaskoczyło, ale i zdołowało, bo straciła to, na czym jej najbardziej zależało. Na OPCM było o tyle dobrze, że, mimo że siedziała w tej samej ławce i z Harrym i z Ronem, to ona była pod oknem, a on przy przejściu, na eliksirach natomiast stoły były okrągłe, więc zawsze jej się udawało usiąść jak najdalej, a tutaj co? Siedziała dokładnie pośrodku, między Potterem, a Weasleyem, co za każdym razem, czyli prawie codziennie, rozstrajało ją psychicznie, mniej lub bardziej. Tym razem nie było lepiej.
Zajęła swoje stałe miejsce, tak samo jak chłopcy, po czym wyjęła książki. Niby było wszystko jak zwykle, a jednak w ciągu tej godziny musiało wydarzyć się coś takiego, co wyprowadziło ją z równowagi.
McGonnagal mówiła o animagach, niewiadomo czemu powtarzali znowu ten sam materiał, no ale niby uczyli się czegoś nowego. Oczywiście zajęć praktycznych nie było, bo przecież nie mogła pozwolić, żeby uczniowie pozamieniali się nielegalnie w zwierzęta, wiedząc doskonale, że pewnie połowie by to nie wyszło i stałoby się np. pół człowiekiem, pół kotem. Brązowowłosa słuchała jej w skupieniu. W sumie temat był jej dość bliski, ze względu na historię huncwotów. Zauważyła, że Potter też wyjątkowo uważa. Minęło 45 minut lekcji, a pani profesor stwierdziła, że czas aby zrobili notatki. Każdy wyjął pióro i atrament, no i oczywiście rolkę czystego pergaminu i zaczął notować. Hermiona i Ron również schylili się, żeby zabrać z toreb potrzebne przyrządy. Stała się najgłupsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć. Sięgnęli po nie w tym samym czasie i przez przypadek zderzyli się głowami. Nikt nic nie zauważył, a oni wyglądali jakby mieli wybuchnąć śmiechem.
-Nic ci nie jest?- odezwał się do niej, po raz pierwszy od miesiąca, rudzielec, dotykając delikatnie jej ramienia.
               Zrobił to automatycznie, a ona spojrzała na niego zmieszana i oblała się rumieńcem, więc od razu zabrał dłoń. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Ona nie była lepsza, zatraciła się w jego błękitnych oczach. Nic nie mówili, po prostu się na siebie patrzyli. Dziewczynie napłynęły łzy do oczu, natomiast chłopak nie wiedział co robić, tak bardzo miał ochotę ją teraz pocałować, albo przynajmniej przytulić…
-Granger! Weasley!- usłyszeli donośny głos McGonnagal i odwrócili się w jej stronę- Rozumiem, że macie coś ważnego do omówienia, ale sądzę, że może zaczekać te 10 minut.
               Zawstydzeni pochylili nosy nad kartkami i zaczęli szybko notować. Ta lekcja również w końcu się skończyła. A wszyscy uczniowie opuścili salę. Brązowowłosa była bardzo przejęta tą sytuacją na transmutacji. Niby taki zwykły wypadek, a jednak spowodował, że powróciły wszystkie wspomnienia, te dobre, które przypomniały o rozstaniu, co znowu sprawiło jej przykrość. Poszła, wręcz uciekła, jak najszybciej pod salę od numerologii. Przynajmniej na tej lekcji nie miała styczności z Ronem, co nie przywoływało myśli o nim.
               Rudzielec kroczył powoli korytarzem. Lekcje się już skończyły, a on, przebrany w odpowiedni strój, zmierzał na boisko do quiditcha. Kolejny trening, kolejna porażka. Był przekonany, że i tym razem wszystko zepsuje, dziwił się, że Harry jeszcze nie wyrzucił go z drużyny. Już na pierwszym treningu, po sprzeczce z Hermioną, nic mu nie wychodziło, a z każdym następnym było coraz gorzej. Po raz setny tego dnia o niej pomyślał, przypomniał sobie, jak byli w Norze, już parę dni po tym przyjęciu:
„Szli przez pola, trzymając się za ręce. Gaworzyli o czymś wesoło, jakby nie mieli żadnych problemów. Molly ledwo ich wypuściła na spacer, przez ten bankiet, ale w końcu ustąpiła. Harry i Ginny zostali w domu, żeby poćwiczyć quiditcha. Rudzielec też na początku miał taki zamiar, ale później stwierdził, że chce spędzić jak najwięcej czasu ze swoją dziewczyną, bo w Hogwarcie będą mieli mało okazji, żeby pobyć sam na sam.
 Tak, Hogwart, szkoła, do której będą musieli powrócić już za kilka dni, a przecież wakacje dopiero co się zaczęły, a już się kończą. Trzeba było przyznać jedną rzecz, wiele się w tym czasie wydarzyło. Na pewno to lato można zaliczyć do jednego z udanych, ale bardzo niezwykłych. Tyle się zmieniło, część na gorsze, część na lepsze, no ale rok szkolny był powrotem do rzeczywistości. Już nie będzie tak beztrosko jak teraz, dlatego należy cieszyć się chwilą.
-Ron?
-Tak, Hermiono…
-O czym myślisz?
-O wakacjach, o szkole, o tobie…- wymienił, szczerząc się do niej.
-Tani podryw- zażartowała kąśliwie dziewczyna.
-Jaki podryw?- obruszył się chłopak- To sama prawda.
-Tak, oczywiście- sarknęła.
-Nie musisz być taka złośliwa- odparł, z urażoną miną, zatrzymując się- Wiesz, że od kilku dni, co ja mówię… od kilku miesięcy, myślę wyłącznie o tobie. Przez ciebie zwariuję! Co noc widzę twoją twarz przed oczami, ciągle nie mogę uwierzyć, że wreszcie nam się udało, że jesteśmy razem…
-Ron…- szepnęła, prawie płacząc ze wzruszenia.
               Dotknęła delikatnie jego szorstkiego policzka i pogładziła go. Nigdy wcześniej nie byli tak szczęśliwi jak teraz, co tam Hogwart, Śmierciorzercy, Voldemort … Dla Rona ważna była tylko ona, którą tak bardzo kochał, bez której nie mógł żyć. Nie wybaczyłby sobie gdyby ją stracił.
-Kocham cię- powiedziała, a jemu zawirowało w głowie.
               Pocałował ją delikatnie, jakby bał się to zrobić mocniej, żeby nie zrządzić jej krzywdy, niemniej obydwojga przeszedł dreszcz. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Była taka piękna, jej orzechowe oczy szkliły się od łez, ale była szczęśliwa. Brązowe włosy jak zwykle układały się jak chciały, a fioletowa sukienka lekko powiewała na wietrze. Nie mógł się powstrzymać i znowu ją pocałował, tym razem trochę dłużej, trochę namiętniej, ale nadal bardzo lekko.
-Dziękuję- rzekła.
-Za co?
-Za to, że ze mną jesteś. Przy tobie czuję się bezpieczna.
-Nie dziękuj- odparł- Już zawsze będę przy tobie, nie dam cię nikomu skrzywdzić, jesteś dla mnie wszystkim…
               Rzuciła mu się na szyję. Nie płakała, ale wtuliła się w niego mocno. On też ją objął, był gotowy poświecić życie, żeby tylko ona była bezpieczna. Nic i nikt oprócz niej się nie liczył…”
               W końcu dotarł na stadion. Nikogo z drużyny jeszcze nie było, więc usiadł na trawie gdzieś z boku. Wspomnienie tamtego dnia kompletnie go zdołowało. Obiecywał jej, przecież, że nigdy jej nie opuści, że będzie jej bronił. Nadal był gotowy poświęcić dla niej życie, ale zostawił ją, to już złamało jego przysięgę. Miesiąc to długo, zdecydowanie za długo, ledwo bez niej wytrzymywał, a właściwie to w ogóle nie wytrzymywał. Gdyby nie Harry i Ginny… No tak, gdyby nie oni już dawno by się załamał, albo zrobił coś głupiego, a teraz nawet z nimi się pokłócił. Jego życie było do bani, ale nadarzył się dzień, żeby wszystko naprawić, przeprosić przyjaciół i przede wszystkim pogadać z Hermioną. Zauważył, że zaczynają się schodzić członkowie zespołu, więc wstał i rozpoczął rozgrzewkę.
               Numerologia się skończyła, a brązowowłosa dziewczyna zmierzała w stronę biblioteki. Tylko tam mogła znaleźć dla siebie miejsce, tylko tam mogła uciec od całego zgiełku, jaki panował w Gryffindorze. Izolowała się nie tylko od przyjaciół, ale ogólnie od ludzi. Chciała być sama, nie znosiła tego, że po każdym treningu Roger przychodził w to miejsce, tylko po to, żeby z nią pobyć, choć może to lepiej, bo kiedy siedziała sama ciągle myślała tylko o jednym, a tak to mogła chociaż na kilka minut o nim zapomnieć.
               Znalazła sobie wolny stolik, co nie było w sumie takie trudne, po czym zajęła się odrabianiem lekcji. Kolejna metoda, żeby o nim nie myśleć, no ale praca domowa każdego dnia zajmowała jej maksymalnie dwie godziny, a ponieważ zawsze szła na bieżąco z materiałem, a nawet z wyprzedzeniem, to resztę popołudni i weekendy spędzała na snuciu się po zamku, czy siedzeniu bibliotece lub na błoniach i rozmyślaniu o Ronie, wspominaniu pobytu w Norze, co nigdy się dobrze nie kończyło, dlatego też Roger raczej jej na to nie pozwalał, kiedy nie miał lekcji i treningów, to z nią był, nawet gdy odrabiał zadania to i tak robił to w jej towarzystwie.
               Wilde był świetnym chłopakiem, otwartym, czułym, sympatycznym, zabawnym, przystojnym. Brązowowłosa już jakiś czas temu stwierdziła, że jego przyszła dziewczyna będzie bardzo szczęśliwa. Dość dobrze go poznała przez ten czas, a przynajmniej tak jej się wydawało. Dowiedziała się, że jego matka zawodowo gra w quiditcha, a ojciec pracuje w bułgarskiej filii Ministerstwa, no a teraz już normalnie w Anglii, w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Opowiedział jej, również, że jego rodzice są Anglikami z krwi i kości, tylko, jeszcze przed narodzinami syna, wyjechali do Bułgarii, niemniej co roku przyjeżdżali do brata pani Wilde, na Pokątną, stąd u Rogera kompletny brak akcentu, gdyż w jego domu zawsze mówiono po angielsku. Usłyszała też, że ma dwójkę rodzeństwa, starszego o rok brata, Ruperta, który został w Dumstrangu, ponieważ bardzo dobrze opanował stanowisko kapitana tamtejszej drużyny quiditcha, na pozycji ścigającego. Trzecie z rodzeństwa Wilde’ów to czternastoletnia dziewczyna, o imieniu Rose (Hermiona uznała je za bardzo ładne), która uczęszcza do czwartej klasy w Beauxbatons. Kiedy chłopak opowiadał jej o rodzinie, a zwłaszcza o młodszej siostrze, zrozumiała dlaczego jest taki opiekuńczy, najchętniej przesłuchałby wszystkich jej znajomych i nie spuszczał jej z oczu nawet na chwilę. Był jeszcze gorszy, tj. jeszcze bardziej nadopiekuńczy, od Rona. Kiedy ujrzała ich zdjęcie rodzinne, musiała przyznać, że wszyscy mają niespotykaną urodę. Matka, wysoka czarnowłosa kobieta, o szarych oczach, bardzo szczupła, o łagodnych rysach; ojciec miał trochę sroższą minę i był blondynem, ale również uśmiechał się sympatycznie. Rupert i Roger byli do siebie bardzo podobni, obaj niezwykle przystojni, niebieskoocy, o ciemnych włosach, starszy był jedynie trochę wyższy. W ogóle mieli bardzo duży wzrost, bo na oko Hermiony, to Rose, blond włosa, szarooka piękność, również miała co najmniej 170 cm, a była z nich wszystkich najniższa.
               Tak, Roger dla niej wiele znaczył, choć, głębiej się zastanawiając, bała się tej relacji. Harrego, Rona i Ginny znała bardzo wiele lat, ich przyjaźń opierała się na wielokrotnych próbach zaufania, a Wilde pojawił się w jej życiu nagle, niespodziewanie, potem „stał się postacią epizodyczną”, a jeszcze później zaczął odgrywać ważną rolę. Zawsze ją pocieszał, był świetnym przyjacielem, ale ona obawiała się, że to jakiś sen. Na ogół była bardzo zdystansowana do ludzi, nie pozwalała, żeby ktoś, kogo ledwo znała, wtargnął do jej „towarzystwa”, choćby ze względu na lęk, że może kogoś skrzywdzić, zwłaszcza ją. Z Rogerem było jednak inaczej, od kiedy pierwszy raz go zobaczyła, poczuła do niego sympatię, gdy pocieszał ją po kłótni z Ronem, zaufała mu bezgranicznie. Było w nim coś takiego, co sprawiało, że czuła się bezpiecznie, że chciała z nim przebywać, że nie mogła mu nic zarzucić.
               Siedziała w bibliotece trochę się ucząc, trochę rozmyślając. Wdychała piękny zapach starych książek, który bardzo ją uspokajał. Nigdy by się tu nie rozpłakała, mimo że cały czas myślała o Ronie. To było jedyne miejsce, gdzie mogła spojrzeć na tą całą sytuację w racjonalny sposób. Rozważała wszystkie za i przeciw, kierując się swoim umysłem. Kiedy tylko stąd wychodziła, znowu targały nią emocje, a serce górowało nad rozumem. Tak zawsze było z Weasleyem. Nie potrafiła tego zmienić, nawet nie chciała. Gdy go widziała robiło jej się ciepło na sercu, mimo że wiedziała, że nie chce jej znać. Jednak czy to była prawdziwa miłość, czy Ron rzeczywiście był jej drugą połówką? Była pewna jednego, kochała go, najmocniej na świecie, ale może nie była to taka miłość, o jakiej do tej pory myślała, może chłopak był dla niej taką osobą w życiu jak Harry, po prostu bratem, może to co przeżyła w te wakacje było jedynie zauroczeniem. Teraz modliła się tylko o to, żeby znowu ze sobą rozmawiali, bo zniosłaby to, że nie są parą, ale nie to, że się do siebie nie odzywają, bez tego nie mogłaby funkcjonować na dłuższą metę. Po prostu jej życie bez niego nie miało sensu, był dla niej jak powietrze, musiała na niego patrzeć, rozmawiać z nim, bo inaczej stałaby się warzywem. Tak chyba mówią zakochani o tej drugiej osobie, ale ona nie była pewna czy jest zakochana, istniała przecież granica między miłością, a zakochaniem, choć była bardzo cienka. Dziewczyna zawsze myślała, że to drugie uczucie jest głębsze, bo tak było, ale miesiąc bez bliższego kontaktu z rudzielcem uświadomił jej, że kochać może Harrego, Ginny, rodziców, Molly i Artura, natomiast w mężczyźnie swojego życia powinna być również zakochana, a nie była pewna, czy tak jest z Ronem.
               W bibliotece kompletnie traciła poczucie czasu, tak samo jak z Weasleyem. Mogła tam siedzieć godzinami, a odnosiła wrażenie, że spędziła w niej tylko kilka minut. Tak było i tym razem, w połowie zaczytana była w książce od numerologii, w połowie myślała o Ronie, a uświadomiła sobie ile tak naprawdę minęło czasu dopiero, gdy obok niej spoczął Roger.
-Co ty znowu czytasz?- jęknął z politowaniem.
-Bardzo ciekawą książkę o numerologii- odparła, nie odrywając wzroku od tekstu.
-Taa, jasne…
-Wszyscy jesteście tacy sami- obruszyła się, patrząc z wyrzutem na chłopaka- Naprawdę te książki są interesujące.
-Być może masz racje- zaczął się wycofywać- Przepraszam.
               Hermiona uśmiechnęła się do niego delikatnie i znowu spojrzała na tekst, natomiast Wilde postanowił zmienić temat.
-Dzisiejszy trening był okropny!- westchnął, a przyjaciółka była zmuszona go wysłuchać, odrywając się niechętnie od lektury.
-No to, co się stało?- zachęciła go, widząc, że milczy.
-Pogoda się zepsuła, tłuczki latały jak po…- wstrzymał się, wyczuwając niemiłe spojrzenie zarówno Hermiony, jak bibliotekarki- Potłuczone, więc ledwo je z Jimmym odbijaliśmy, a jeden o mało co nie zwalił Katie z miotły. W ogóle dziewczyny nie radziły sobie z wiatrem, w sumie to my też nie. Jedynie Potter dawał radę, chłopak ma rzeczywiście talent, no i wprawę, w pełni zasługuje na to stanowisko, no ale Weasley… O nim wolę nie wspominać.
-Coś mu się stało?- zapytała z przejęciem.
-Chyba nie, oprócz utraty godności. Przepuścił dokładnie wszystkie piłki, o mało co nie spadł z miotły i dał się wyśmiać temu beszczelowi, który niewiadomo po co przyszedł na trening, skoro jest tylko rezerwowym.
-Ty mówisz o Deanie?!
-Nie, oczywiście, że nie! Dean jest w porządku, nie olewa treningów, jak ten kretyn, McLaggen, tylko jest na każdym, a ten ćwok przyszedł po raz pierwszy i uważał się za najmądrzejszego na świecie. Mówię ci, na miejscu Harrego już dawno bym go wyrzucił z drużyny, natomiast na miejscu Rona uprzykrzyłbym mu tak życie, że by się nie pozbierał.
               Hermiona wzruszyła jedynie ramionami, ale naprawdę to bardzo dziwiła się zachowaniem Weasleya. Dlaczego tak źle mu szło? Przecież był świetnym graczem, co prawda się denerwował przed publicznością, ale nie przed własną drużyną.
-Mam ci powiedzieć, dlaczego on jest teraz w tak paskudnej formie?- rozpoczął Roger, jakby czytając jej w myślach- On za tobą tęskni, nie może zapomnieć tej kłótni.
-A niby skąd to wiesz?- warknęła dziewczyna- Stałeś się powiernikiem jego sekretów?!
-Nie- odparł bardzo spokojnie, patrząc się sceptycznie na uczniów, którzy odwrócili głowy w ich stronę- Wiesz, faceci nikomu się nie zwierzają ze swoich problemów, a na pewno nie Ron i z pewnością nie mi. On mnie nie cierpi.
-No to dlaczego tak sądzisz?
-Bo mam doskonały zmysł obserwacji.
               Zapadła cisza. Brązowowłosa siedziała, nie wiedząc czy ma się wściekać na Wilda za ten tekst, smucić się faktem, że Ronowi tak słabo idzie, czy cieszyć z tego, że istnieje nadzieja, że rudzielcowi choć trochę jeszcze na niej zależy. Roger dał jej kilka minut na przeanalizowanie poprzedniej rozmowy, po czym poruszył kolejny wątek:
-Siódmoklasiści robią dziś imprezę, co prawda tylko do 22, bo McGonnagal nie udzieliła zgody na dłużej, ale może się przejedziemy?
-A która jest godzina?- zapytała, niezbyt zadowolona tym pomysłem, Hermiona.
-20, to co idziemy?
-No nie wiem… Nie jestem zbyt imprezowa.
-To ci dobrze zrobi, zresztą jak będziesz chciała, to wrócisz do dormitorium.
-Dobrze wiesz, że nie mogę- obruszyła się brązowowłosa.
-No dobrze, ale to będzie trwało tylko dwie godzinki.
-Chyba nie chcę.
-No nie daj się prosić...
               W końcu uległa pod jego namową oraz zniewalającym spojrzeniem. Wyszli z biblioteki i udali się do Pokoju Wspólnego. Dziewczyna od razu pożałowała tej decyzji, ale Roger ciągnął ją uparcie za sobą. W końcu dotarli do pomieszczenia.
Impreza już nieźle się rozkręciła, wszyscy tańczyli, może coś pili. Na szczęście w obrębie wzroku Hermiony nie znalazł się rudzielec. Wilde poprosił ją do tańca. Głupio było jej odmówić, więc raz z nim zatańczyła, a potem ulotniła się na jakiś wolny, od ściskających się par, fotel. Patrzyła jak Roger baluje z jakąś laską, nawet ładnie razem wyglądali. Zobaczyła gdzieś obok Ginny, która obściskiwała się z Deanem. Nigdzie jednak nie dostrzegła Pottera i Weasleya, ale nawet ją to trochę uspokoiło. Ponownie zanurzyła się w książce, którą wypożyczyła, zapominając o istniejącym wokoło hałasie.
Ron opierał się o jakiś stolik, znajdujący się przy ścianie. Sączył łyczkami piwo kremowe, wgapiając się w tańczących ludzi. Jak to możliwe, że mieściło ich się tam tak dużo? Wcale nie chciał tam być, ale Potter go zmusił, mówiąc, że to mu dobrze zrobi po treningu. Rzeczywiście na boisku szło mu fatalnie, a McLaggena, którego widział gdzieś w oddali, bujającego się na parkiecie, miał ochotę udusić gołymi rękami. Impreza ani trochę mu nie pomogła, oprócz tego, że mógł się napić, ale nie miał zamiaru się upijać, bo co by mu to dało? Widział, że towarzystwo dobrze się bawi, uśmiechnął się, zauważając Seamusa, tańczącego z Parvati lub Katie Bell z Rogerem. Chwila… Rogerem?! Nienawidził go z całego serca, a przynajmniej próbował to sobie wmówić. Tak naprawdę Wilde zawsze mu pomagał, nigdy nie powiedział ani jednego komentarza o jego grze na boisku, co się nawet zdarzyło kilka razy Harremu, no i opiekował się Hermioną, w ciągu ostatniego miesiąca. Z drugiej strony, to właśnie on był przyczyną tej idiotycznej sprzeczki, przez którą się rozstali, więc, mimo że z punktu widzenia neutralnego obserwatora jest więcej za niż przeciw, bardziej nim gardził, niż go lubił. Odruchowo szukał wzrokiem Hermiony, chciał chociaż na nią popatrzeć. Żałosne, jeszcze miesiąc temu mógł spokojnie z nią porozmawiać, dotknąć jej, a nawet pocałować, a teraz najszczęśliwszą dla niego chwilą była ta, kiedy stuknęli się głowami na transmutacji. Po co się wtedy z nią sprzeczał? To pytanie męczyło go od ponad miesiąca, a odpowiedź cały czas była taka sama, przez swoją dumę, która nie pozwoliła mu wtedy odpuścić.
               W pewnym momencie zobaczył, że podchodzi do niego Harry. Potter chwycił szklankę z ognistą whisky i wypił ją jednym duszkiem. Skrzywił się nieco, po czym nalał sobie następną kolejkę, ale tym razem oparł się o stolik, tak jak Ron, i popijał małymi łyczkami. Rudzielec popatrzył na kumpla, który był wyraźnie czymś wkurzony i zagadnął go:
-Co się stało?
-Nieważne- warknął.
-No przestań, skoro się tak zachowujesz, to chyba ważne.
-Po prostu ktoś mnie wkurzył…
-Na ale powiedz o co chodzi?
-Nie ma takiego powodu.
               Ron już nie naciskał, choć wiedział, że musiało się stać coś poważnego. Miał jednak na głowie inne zmartwienia. Impreza skończyła się punkt 22 i wszyscy poszli do swoich dormitoriów. Na dole została zaledwie garstka uczniów w tym Hermiona i Roger. Chłopak postanowił poczekać aż Wilde odejdzie i pójść do dziewczyny. Tak też się stało w ciągu następnych kilkunastu minut. Roger pożegnał się z brązowowłosą  i poszedł do siebie, a ona ponownie pogrążyła się w lekturze.
               Rudzielec ruszył nieśmiało w jej stronę, a serce waliło mu jak oszalałe. Dotarł do stolika i spoczął na fotelu naprzeciwko niej. Złapał kawałek pergaminu i bezmyślnie zaczął bazgrać jakieś wzorki, nie wiedząc czy powinien coś powiedzieć, czy raczej zaczekać aż ona się odezwie.
               Hermiona była w dość dużym szoku, widząc, że Ron, tak po prostu, siada obok niej. Nie odłożyła jednak książki, tylko co jakiś czas unosiła wzrok, wpatrując się w chłopaka. Zastanawiała się po co właściwie spoczął w tym miejscu, skoro pomieszczenie było praktycznie puste i pozostałe stoliki również były wolne. W jej sercu pojawiła się nadzieja, że zrobił to specjalnie, może próbował z nią porozmawiać.
               Dziewczyna siedziała, zastanawiając się nad zachowaniem Weasleya, podczas gdy on cały czas rysował coś na kartce. Minęło 10, 15, 20 minut, a oni wciąż milczeli, jedno czekało na reakcje drugiego. Po pół godziny Ron stwierdził, że tylko się wygłupił, że ona wcale nie chce się z nim godzić, że to wszystko bezsensu.
               Hermiona ocknęła się, widząc, że chłopak wstaje z sofy i ma zamiar odejść. Coś ją tknęło, złapała go za rękę i szepnęła:
-Zaczekaj…
               Rudzielec poczuł nagły dreszcz, spowodowany jej dotykiem. Posłusznie usiadł i wpatrzył się w nią, czekając na to, co powie. Granger również na niego spojrzała, miała przeczucie, że Weasley, siadając właśnie w tym miejscu, chciał zrobić pierwszy krok ku pogodzeniu się, ale wyraźnie miał problem z tym co powiedzieć, dlatego postanowiła przejąć inicjatywę. Układała sobie w głowie przemowę przez dobre 10 minut, ale cały czas trzymała Rona za rękę, bojąc się, że w tym czasie odejdzie. W końcu ją puściła i zaczęła, powoli, patrząc mu prosto w oczy, przemawiać:
-Posłuchaj mnie, Ron. Ja wiem, że nie rozmawiamy od miesiąca i wiem, że, częściowo, jest spowodowane moim zachowaniem, ale po prostu jak zobaczyłam cię wtedy z Lavender to poczułam się okropnie i wiem, że nie powinnam być aż tak zazdrosna, ale…
               Głos zaczął jej drżeć, nie miała pojęcia co dalej powiedzieć, a on cały czas wpatrywał się w nią, cierpliwie czekając na puentę.  Nie chciała się tłumaczyć, nic nie mogło usprawiedliwić tamtego zachowania, tamtych słów, które go zraniły. W oczach pojawiły się łzy, kiedy na nowo przypomniała sobie tą scenę. Zabrnęła tak daleko, że musiała jakoś skończyć „przemowę”, choć nie miała pojęcia jak. Odebrało jej głos, a serce nagle się skurczyło. Po policzkach zaczęły spływać krople słonych łez, a przecież tylko rozmawiali, próbowała go przeprosić, a jednak prześladowały ją słowa, które wtedy wypowiedzieli, obydwoje przekroczyli jakąś granice, co spowodowało, że samo wspomnienie wywoływało silne emocje, smutek, rozżalenie i tą złość na samą siebie, że nie przerwała kłótni, że brnęła dalej, żeby go skrzywdzić…
-Przepraszam- wykrztusiła i wybuchneła płaczem.
               Rudzielec patrzył na jej zachowanie z przerażeniem, nie chciał znowu doprowadzać jej do tego stanu, pragnął po prostu porozmawiać, pogodzić się, przeprosić. Kiedy usłyszał to ostanie słowo, pękła bariera, która do tej pory nie pozwalała mu z nią porozmawiać, poczuł wielką ulgę, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru. Podszedł do niej i mocno przytulił, pozwolił, żeby płakała, a gdy trochę się uspokoiła, spytał:
-Dlaczego płaczesz?
               Dziewczyna pokręciła tylko głową i uśmiechnęła się nieśmiało, nie miała ochoty opisywać mu wszystkich swoich uczuć. Wpatrzyła się w te błękitne oczy i poczuła, że ogarnia ją spokój, wiara, że będzie dobrze.
-Ja też cię przepraszam, nie chciałem ci sprawić przykrości, a potem ta sprzeczka, nie wiem po co ją ciągnąłem…
               Hermiona pokiwała głową na znak, że rozumie i wybacza, a Ron, chyba, odebrał prawidłowo jej gest, bo sekundę później zatonęli w namiętnym pocałunku, ignorując cały świat zewnętrzny. Tak dawno się nie całowali, pragnęli tego, jak niczego innego, bo nic innego nie było tak ważne, jak oni.
*
Wstawiam rozdział 13, 13 listopada, to dla mnie wyjątkowy dzień, więc kiedy już byłam pewna, że nie uda mi się go wstawić w październiku, to stwierdziłam, że przetrzymam was te kilka dni dłużej, mam nadzieję, że wybaczycie mi to. Pytaliście czy się pogodzą, to macie odpowiedź :P Najpierw napisałam rozdział 12, coś mnie wtedy denerwowało, więc ich skłóciłam, wcale nie miałam zamiaru ich tak od razu godzić, ale że byłam w dobrym humorze, to stwierdziłam, że czemu nie :) Może to takie beznadziejne stwierdzenie, ale naprawdę tak było. Jeśli chodzi o sam rozdział, to jestem ciekawa co powiecie, może jednak liczyliście, że pociągnę jakoś dalej wątek ich rozstania?

Obserwatorzy