wtorek, 25 grudnia 2012

Miniaturka: Magia świąt

Dla wszystkich, dosłowne wszystkich czytelników, za to, że są, że mam dla kogo pisać <3

                Był chłodny wieczór. Za oknami panowała kompletna ciemność, a śnieg prószył obficie, coraz bardziej zasypując i tak już białą, wąską uliczkę. Praktycznie w każdym domu paliły się światła, a gospodarze szykowali kolacje. Nie był to zwykły dzień, to był wieczór 24 grudnia, moment, w którym wszystkie rodziny spotykały się, żeby zasiąść do wspólnego, wigilijnego stołu i świętować przeddzień świąt.
               Wybiła 18, pierwsza gwiazdka już dawno pojawiła się na niebie, a w jednym z domków, nie było nawet mowy o kolacji, wszyscy kręcili się niespokojnie, szukając różnych bibelotów. Brązowowłosa kobieta siedziała przy stole, w niewielkiej, przytulnej kuchni i dopijała ostatnie łyki gorącego napoju. Była ubrana w srebrzystoszarą sukienkę, a jej włosy opadały kaskadą loków na ramiona. Słyszała jak jej dzieci biegają po piętrze i miała wrażenie, że sufit zaraz zawali jej się na głowę. Kochała to miejsce, sama stworzyła je od podstaw, ale po 20 latach mieszkania w nim zaczynało się już trochę starzeć. Okna były obdrapane, ściany poszarzałe, a deski skrzypiały przy każdym kroku, wydeptane przez brzdące, trenujące na niej swoje pierwsze kroki, potem podstawy gry w quiditcha, no i sztukę magii.
-Ron, gdzie ty jesteś?- wrzasnęła zirytowana kobieta, dopijając herbatę.
-Już idę- odwarknął mężczyzna, schodząc po schodach.
               Hermiona, jeszcze bardziej zdenerwowana jego tonem, podniosła się i stanęła naprzeciwko wejścia, wyczekując męża. Po chwili wszedł, wysoki, rudowłosy, o niebieskich oczach. Na jego twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie . Nie wyglądał staro, choć łatwo można było dostrzec, że nie ma osiemnastu lat. Cały czas dobrze zbudowany, z licznymi bliznami na całym ciele. Miał na sobie czarną szatę wyjściową, która sięgała mu do kostek. Rzucił swoją torbę obok bagażu małżonki i spoczął na krześle, obserwując sceptyczną minę żony.
-O co ci chodzi?- zapytał niezbyt sympatycznie.
-O co?!- wybuchneła kobieta- O to, że robisz ciągle na przekór, proszę, żebyś się pospieszył, ty wszystko spowalniasz, mówię, żebyś spakował się wcześniej, ty robisz to na ostatnią chwilę! Czy ty mi robisz łaskę, że jedziemy do TWOJEJ rodziny na święta?
-Ach tak- rudzielec wstał- Nie sądzisz, że rozkazywanie weszło ci w krew, nie zawsze będę cię słuchał, zrozum, że jestem wolnym człowiekiem i też mam prawo podejmować własne decyzje. Poza tym ja prosiłem ciebie, żebyśmy zostali w tym roku w domu, ale się uparłaś, że musimy jechać do Nory!
-Chyba sobie żartujesz?! To ja dbam o to, żebyś utrzymywał kontakty z rodziną?! Co miałam powiedzieć, gdy twoja matka poprosiła, żebyśmy przyjechali na wigilię, skoro i tak byliśmy u nich ostatni raz pół roku temu?!- parsknęła, po czym dodała spokojniej, smutnym głosem- Jaki przykład dajesz dzieciom, chcesz, żeby też nas tak traktowały jak dorosną?
-Acha, czyli ja jestem po prostu najgorszym wzorem do naśladowania i wszystko robię wbrew zasadom, tak?- sarknął.
               Hermiona poczerwieniała na twarzy. Nienawidziła się z nim kłócić, a ostatnio zdarzało się to coraz częściej, w dodatku o każdą błahostkę. Oczy jej się zaszkliły, ale nie pozwoliła sobie uronić łzy, od dawna nie płakała, nie była tą samą, wrażliwą na wszystko dziewczyną co kiedyś, dorosła, stała się mocniejsza, odporna na wiele rzeczy, między innymi na sprzeczki z Ronem. Już chciała mu odpowiedzieć, kiedy do kuchni wparowała rudowłosa nastolatka:
-Możemy już iść?- zapytała nieśmiało.
               Obydwoje otrząsnęli się, spoglądając na siebie ostatni raz groźnymi spojrzeniami i wzięli bagaże. Skierowali się ku wyjściu, a kobieta rozporządziła:
-Rose, zawołaj Hugona- powiedziała delikatnie do córki, a kiedy ta odeszła dodała zgryźliwie do męża- Ronaldzie, czy mógłbyś sprawdzić czy drzwi na taras są zamknięte?
-Oczywiście- odparł z udawaną słodyczą.
               Pięć minut później wszyscy stanęli przy kominku w salonie i zaczęli się przenosić, za pomocą proszku fiuu, do domu rodzinnego Weasleyów. Po kolei wchodzili do paleniska i znikali w zielonych płomieniach. Kiedy pojawili się w Norze, panował tam zamęt. Rudowłosa, trochę siwiejąca, starsza kobieta krzątała się niecierpliwie po pomieszczeniu. Rozpromieniła się widząc swojego najmłodszego syna z jego rodziną.
-O, wreszcie jesteście- zakrzyknęła trochę ochrypłym głosem- Już się bałam, że coś się stało.
-Przepraszamy mamo, ale mieliśmy trochę problem ze spakowaniem się- odparł jej pierworodny, całując ją w policzek.
               Później reszta przywitała się z babcią i wymieniła krótkie informacje o ostatnich wydarzeniach. W końcu Molly oznajmiła:
-Bagaże zostawcie tutaj i chodźcie ze mną do kuchni.
               Wszyscy bez gadania odłożyli torby i ruszyli za panią domu. W kuchni działo się coś niesłychanego, panował kompletny chaos. Przez pomieszczenie przewalała się masa ludzi, zjechali się wszyscy Weasleyowie. Począwszy od najstarszych: siedzący przy kominku Bill i Fleur, tuż obok ich dzieci- osiemnastoletnia Dominique, szesnastoletni Luis i najstarsza- dwudziestoletnia Victoire wraz ze swoim chłopakiem- Tedem Lupinem (22 lata) oraz jego babcią, Andromedą Tonks. Niedaleko spoczywał Charlie, walczący przez wiele lat ze smokami, trochę podstarzały, ale widać było, że ma jeszcze dużo siły. Dalej pedantyczny Percy ze swoją uroczą żoną i córkami, szesnastoletnią Molly i trochę młodszą, trzynastoletnią Lucy. Obok spoczywał George, zabawiający rodzinę swoimi żartami, razem z Angeliną i dziećmi- Fredem (15 lat) i Roxanne (14 lat). Wszyscy byli bardzo radośni, a kiedy Ronald ze swoją małżonką przekroczyli próg, od razu pobiegli się z nimi witać. Oczywiście najpierw podszedł pan Weasley, on również trochę się zestarzał. Jego włosy praktycznie straciły swój dawny kolor na rzecz bieli i kulał na jedną nogę, ale w jego oczach nadal płonęły żywe ogniki.
-A gdzie Potterowie?- zagadnęła Hermiona, po przywitaniu się ze wszystkimi.
               Nim Molly zdążyła odpowiedzieć z pokoju gościnnego dobiegły ich dziwne dźwięki. Gospodyni od razu pobiegła sprawdzić co się dzieję, a do reszty dotarło tylko warknięcie Ginny:
-Cholerna walizka!
-Mamo!- oburzył się Albus- Jak ty się wyrażasz.
               Weasleyowie siedzący w kuchni parsknęli śmiechem. Nikt nie wiedział po kim Al odziedziczył charakter, ale z pewnością nie po matce, która w przeciwieństwie do niego była spontaniczna, bezpośrednia i miała bardzo wybuchowy temperament. Po chwili państwo Potter stanęli w drzwiach. Harry, w swoich okrągłych okularach, obejmował swoją śliczną żonę w pasie, a przed nimi wyrośli James, Albus i Lily. Najstarszy, piętnastoletni, Potter szczerzył się szeroko do rodziny, jego młodszy o rok brat również się uśmiechał, a na końcu stała przeurocza, dwunastoletnia Lily, która delikatnie unosiła kącik ust. Nastąpiła kolejna fala powitań.
               Później usiedli przy świeżo nakrytym stole i rozpoczęli ucztę. Rozmawiali wesoło, śmiali się. Nie widzieli się przez szmat czasu i wreszcie była okazja, żeby pogadać. Mimo wieku, mimo wyglądu wcale się nie zmienili, Bill i Charlie jak zawsze odważni, nie bali się poruszyć żadnego tematu, a Fleur wtrącała co jakiś czas swoje trzy grosze. Percy trochę bardziej wstydliwy, starał się nie podejmować wszystkich dyskusji, choć był do tego gorliwie namawiany. George jak zwykle dusza towarzystwa, tak samo jak Angelina, przez tyle lat związku bardzo na siebie wpłynęli. Ron i Hermiona neutralnie podchodzili do każdego tematu, w przeciwieństwie do Ginny, która bez namysłu wypowiadała swoją opinię, natomiast Harry wtrącał się raczej do tych bardziej poważnych spraw, a w razie zakłopotania charakterystycznie przeczesywał włosy.
               Po paru godzinach, kiedy było już koło 21, podzielili się na grupki, młodzi usiedli razem, a starsi osobno. Bardzo się różnili, nowe pokolenie miało własne tematy, wspomnienia i dyskusje, najczęściej o szkole, natomiast dorośli, mimo świąt, debatowali o pracy, ewentualnie również wspominali czasy szkolne, a tym samym Bitwę o Hogwart.
               Kiedy upłynęło jeszcze trochę więcej czasu, po wypiciu alkoholu, zaczęli się wyłamywać, pierwsi skapitulowali Victorie i Teddy, którzy ok. 22.30 stwierdzili, że idą spać. Potem kolejni i kolejni, tak, że w końcu w pokoju zostali jedynie Artur , Molly i Andromeda, Harry, Ginny, Al i James, Hermiona, Ron i Rosie, George z Angeliną i ich dzieci oraz Charlie. Cały czas rozmawiali beztrosko, siedząc już we wspólnym gronie i dojadając resztki.
-Możemy iść na spacer?- zagadnął chłodno swoją żonę, Ron.
-Nie ma mowy!- wykrzyknęła Molly, zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, ale jej sprzeciw został zignorowany i małżeństwo zaczęło się szykować do wyjścia.
-Jest już prawie jedenasta!- wykrzykiwała gospodyni.
-Mamo, nie jesteśmy już dziećmi- odparł Ron.
-Ale tak się zachowujecie!
-Molly, nie denerwuj się wrócimy szybciej niż myślisz- rzekła uspokajająco brązowowłosa.
               Następnie wyszli, nie zważając na dalsze protesty pani Weasley. Hermiona nie do końca wiedziała czemu zgodziła się na tą propozycję, wcale nie miała ochoty na żaden spacer. Jej relacje z mężem były coraz gorsze. Nie wierzyła, że byli w stanie pokłócić się w święta, a jednak. Kobieta nigdy nie wątpiła, że Ron jest tym jedynym, że dobrze wybrała, ale miała do niego żal, o to, że zostawia ją samą z pracami domowymi, że jak nie ma dzieci, to spędza tak mało czasu w domu, że na każde jej „tak” on mówi „nie”. Odnosiła wrażenie, że już nic dla niego nie znaczy, że traktuje ją jako tylko pomoc domową, że po prostu się do niej przyzwyczaił. Przez ostatnie 3 miesiące, praktycznie ze sobą nie rozmawiali, ich kontakt był chwilowy i przelotny, zamieniali może kilka słów i każde wracało do swoich obowiązków. Czemu? Przecież w ich związku to nigdy nie miało się zdarzyć? A jednak. Najdziwniejsze było to, że wcześniejsze lata były wspaniałe, nawet jak ich dzieci przebywały w Hogwarcie, to oni witali się i żegnali pocałunkiem, dopytywali się co się dzieje w pracy, odbywali długie rozmowy na najróżniejsze tematy. W wakacje pojechali z Rose i Hugo do Paryża, tam też było fenomenalnie, przypomnieli sobie jak byli młodzi, zachowywali się jakby znowu mieli po 16 lat, ale we wrześniu wszystko się zmieniło. Najpierw praca pochłonęła Hermionę, miała masę roboty przez połowę września, ale kiedy to się uspokoiło, to Ron zaczął wracać coraz później. Zaczęli się od siebie oddalać, coraz rzadziej rozmawiali, aż w końcu ich kontakt ograniczył się jedynie do krótkich sprzeczek.
               Doszli nad jezioro. Mimo wielkiej warstwy śniegu to miejsce wyglądało tak jak zwykle, fantastycznie. Białe płatki prószyły delikatnie z nieba, na którym błyskało tysiące małych gwiazdek. Była pełnia, księżyc, mimo pory roku, rzucał jasne światło na pola i wodę. Spoczęli na starej ławeczce, zamontowanej tam przez Artura wiele lat wcześniej, kiedy jego synowie jeszcze byli mali. Cały czas milczeli, napawali się słodką ciszą i widokiem jaki ich otaczał. Wiał lekki wiaterek, a temperatura wynosiła ok. -10 stopni.
               W pewnym momencie Ron, cały czas nic nie mówiąc, złapał małżonkę za rękę. Popatrzyła na niego zdziwiona, lecz on na nią nie spojrzał. Nawet przez grube rękawiczki wyczuwał jaka jej dłoń jest zimna. Cała się trzęsła. Dopiero kiedy jej dotknął zauważył to, ale ona i tak twardo nic nie mówiła i patrzyła się w jezioro. Objął ją ramieniem, próbując trochę ogrzać. Odruchowo przysunęła się jak najbliżej, choć cały czas nie wiedziała co się dzieje.
-Ron, ja już tak dłużej nie mogę!- wydusiła z siebie po chwili i odsunęła się.
-O co ci chodzi?
-Przecież wiesz- jęknęła- Co się między nami dzieje, a właściwie co się stało, było dobrze, przez tyle lat było dobrze!- wykrzyknęła.
               Mężczyzna popatrzył na ukochaną. Rzeczywiście szukała wyjaśnienia, trapiło ją to, a on nie umiał odpowiedzieć. Sam się nad tym zastanawiał, od wielu dni, ale cały czas nie znał rozwiązania. Chciał to wszystko naprawić, pragnął, żeby było jak kiedyś. Wspomniał dzień, kiedy zaczęli się spotykać, to było po 2 maja, już nie pamiętał dokładnie którego. Przeżyli bitwę o Hogwart, wrócili do Nory i próbowali prowadzić normalne życie, lecz nie było to łatwe, tyle ludzi zginęło, tyle bliskich, nie mogli pogodzić się ze stratą. W końcu, jakiegoś pięknego dnia, udało im się porozmawiać, po raz pierwszy po bitwie, tym samym po ich pierwszym pocałunku. Było trudno, a potem poszło łatwo, nikt się nie spodziewał, że będą tak dobraną parą. Oczywiście, później na ich drodze stawały najróżniejsze przeszkody, mieli swoje wzloty i upadki, rozstania i powroty, ale przetrwali, a teraz, po prawie 30 latach znajomości, 20 latach małżeństwa wszystko zaczynało się psuć bez wyraźnego powodu.
-Ja…- wykrztusił z siebie, ale nie wiedział co ma dalej powiedzieć.
-Tak też myślałam!- warknęła, wyrwała mu dłoń i ruszyła w kierunku Nory.
-Hermiona!- krzyknął za nią.
               Kobieta z powrotem się do niego odwróciła. Jej oczy się szkliły, ale na twarzy malowała się wściekłość. Podeszła do niego szybki krokiem i stanęła z nim twarzą w twarz:
-Co ty sobie myślisz?! Po tylu miesiącach, kiedy w ogóle nie okazywaliśmy sobie uczuć, nawet nie rozmawialiśmy, ty tak po prostu zabierasz mnie na romantyczny spacer, łapiesz za rękę…- wykrzyczała drżącym głosem- Były takie dni, kiedy cię potrzebowałam, pragnęłam, żebyś był blisko, ale ciebie to nie obchodziło, ważne było jedynie to, żeby wrócić do domu, zjeść obiad i usiąść przed telewizorem!- łzy zaczęły jej spływać po pliczkach- Wyrzuciłeś mnie ze swojego życia!
-To nieprawda!- zaprzeczył.
-Tak? A ja właśnie się tak czułam, byłam dla ciebie jedynie służbą, niepotrzebną, bez której dałbyś sobie radę, gdybyś tylko chciał… Jesteś skończonym dupkiem!
               Jej płacz rozległ się echem po jeziorze. Rzuciła się na niego z pięściami, nie wiedziała co robi, waliła go z całej siły w tors, ale wcale nie sprawiało jej to satysfakcji, wręcz przeciwnie, było jej coraz gorzej. W końcu mężczyzna unieruchomił jej ręce i przytulił ją mocno do siebie. Jeszcze przez chwilę się rzucała, a potem jedynie szlochała. Trwali tak dopóki jej oddech trochę się nie uspokoił, wtedy Ron ją puścił. Cały czas patrzyła na niego ze złością, ale już trochę spokojniej. Ciągle płakała, nowe łzy spływały po starych, zaschniętych. Policzki były czerwone, a oczy przekrwione. Ron też ciężko oddychał, zdenerwowany tą sytuacją. Złapał ją za ręce. Znów próbowała je wyrwać, ale jej na to nie pozwolił.
-Zawsze miałem do ciebie wielki szacunek- zaczął mówić- Żyłem dla ciebie, pomagałem ci za wszelką cenę. Też mi było ciężko, brakowało mi ciebie…
-A próbowałeś zrobić coś, żebyśmy znów się do siebie zbliżyli?- rzekła z wyrzutem.
-A ty?
               Zapadła cisza. Słychać było jedynie ich miarowe, ale płytkie oddechy. Hermiona zacisnęła usta w wąską linię, a mąż czekał na jej odpowiedź. Obydwoje mieli racje, czyli tym samym żadne jej nie miało, ale nie umieli się z tym pogodzić.
-To nie-fair- powiedziała po chwili.
-Masz racje, to, że nie zrobiliśmy nic, żeby się do siebie zbliżyć, jest nie-fair.
-Ale…
-Nie ma żadnego „ale”. I ja i ty chcieliśmy, żeby było jak dawniej, ale żadne z nas nie zauważyło własnej winy w tej całej sytuacji, ciągle mieliśmy pretensje do siebie nawzajem o to, co się między nami dzieje i oczekiwaliśmy przeprosin.
               Kobieta głośno wypuściła powietrze. Dlaczego on zawsze miał racje? Tyle razy w ich małżeństwie przejechała się na swoich przekonaniach, musząc w końcu przyznać, że popełniła błąd. Przez ostatnie dni była kompletnie zaślepiona złością, jaka w niej narastała, że nie zauważyła, że to od niej zależy, jak ich relacja potoczy się dalej.
-Należą ci się moje przeprosiny- kontynuował mężczyzna- Ja również byłem coraz bardziej zły i nie chciałem nawet myśleć o tym, żeby z tobą rozmawiać dopóki to ty mnie nie przeprosisz. Masz rację, również przeze mnie oddaliliśmy się od siebie. Byłem zbyt dumny, żeby się do ciebie zwrócić, chociaż bardzo cię potrzebowałem, ale wiedz, że myślałem o tobie, cały czas tak samo, z tym samym uczuciem.
               Hermionie znów zaczęły spływać łzy po policzkach. On był zdolny, żeby ją przeprosić, chociażby po tak długim czasie, a ona?
-Ja też przepraszam. Nie zauważyłam tego, że tyle kłótni sama zaczynałam, że to była też moja wina.
               Nie umiała więcej powiedzieć, ale on wiedział, co myśli, czytał w jej oczach. Czuł, że spadł mu kamień z serca. Musieli się skonfrontować, żeby wreszcie powiedzieć sobie, co im leży na duszy i uświadomić sobie jak dokładnie wyglądały ich relacje. Starł kciukiem łzy, które cały czas ciekły jej po policzkach. Uśmiechnęła się, tak bardzo potrzebowała tej bliskości.
-Kochasz mnie?- szepnęła, chcąc się upewnić.
-Od tylu lat tak samo mocno… Na zawsze- odparł, również się uśmiechając.
               Wtuliła się w jego tors. Powróciło tyle wspomnień, tyle pięknych lat spędzonych razem. Przypomniała sobie, jak pierwszy raz wyznali sobie miłość, a potem powtarzali to, przecież, tyle razy, w końcu wyrzekli to przed ołtarzem, ślubując sobie, że będą razem aż do śmierci. Wspomniała pierwszy, weselny taniec, kiedy umówili się, że zatańczą do jakiejś wolnej piosenki walca, a Ron w ostatniej chwili coś pozmieniał i w rezultacie tańczyli twista. Potem powrócił widok dopiero co narodzonej Rosie, którą jej mąż nosił na rękach i cały czas do niej mówił, a żonie praktycznie nie pozwalał się do niej zbliżyć. Podobnie było z Hugonem. Tyle razem przeszli, przeżyli cały pobyt w szkole, wielokrotnie ocierając się o śmierć, bitwę o Hogwart, a potem wiele lat w związku.
               Pocałował ją. Od tak dawna się nie całowali, prawie zapomnieli jakie to uczucie. Ponownie odkrywali nowe doznania, poznawali swój dotyk, smak. Ich kontakt stawał się coraz bardziej namiętny, a ciała gorące. Usiedli na ławce. Ich ręce były splecione. Języki szalały w niesamowitym tańcu, coraz szybciej i szybciej. Ron rozpiął jej płaszcz. Nie zważali na mróz, oni byli rozgrzani. Mężczyzna zaczął całować żonę po szyi, a ona oddychała coraz szybciej, przeżywając niesłychane rozkosze. Dotykał każdego fragmentu jej ciała. Zadrżała, kiedy jego ręka powędrowała na jej udo. Tak dawno nie byli blisko.
               Nagle usłyszeli dzwony kościelne. W pobliskim miasteczku ludzie szli na pasterkę, była północ. Zaprzestali czynności wsłuchując się w głuche dudnienie.
-Chodźmy już. Pewnie twoja mama się martwi- powiedziała niechętnie kobieta, powracając do rzeczywistości.
               Ronald przytaknął i obydwoje wstali z ławeczki. Mężczyzna z powrotem zapiął jej płaszcza, a w zamian za to został obdarzony szerokim uśmiechem. Objął ją ramieniem i ruszyli przez pola.
               Oboje byli niesłychanie szczęśliwi. Tak bardzo potrzebowali tego kontaktu, którego brakowało im przez tyle dni. Wreszcie zrzucili z siebie ciężar. Znów czuli się, jakby mieli po 17 lat, mogli zrobić wszystko, byleby byli razem.     
*
Po pierwsze: Wesołych Świąt, szalonego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego Roku!!! Mam nadzieję, że dostaliście świetne prezenty i nacieszyliście się rodziną :D
Po drugie: Jak zwykle uwagi do notki proszę kierować w komentarzach. Mi się ogólnie podoba, no dobra, zwaliłam zakończenie, no ale generalnie lubię to opowiadanie :) Jest trochę inne niż dotychczasowe rozdziały, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :*
Po trzecie: Jestem osobą bardzo sentymentalną i nie byłabym sobą gdybym nie zauważyła, że DZIŚ SĄ 1. URODZINY BLOGA!!! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wytrwałam aż rok, a to jedynie dzięki wam, dzięki temu, że miałam dla kogo pisać <3 Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze przez jakiś czas, bo mam zamiar doprowadzić ten blog do końca,  jeszcze nie wiem jak, ale mam nadzieję, że mi się to uda ;) 


Trochę ze statystyk (są tu podane dane z tego bloga i z tamtego na onecie, włączając moje komentarze, na godzinę 18.10):
Ilość wejść:  6197
Ilość komentarzy: 169
Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny i komentarze, to naprawdę dużo dla mnie znaczy :)


piątek, 7 grudnia 2012

14. Nietypowa noc


  Z dedykacją dla Neli, mojej pierwszej czytelniczki, za to, że sobie o mnie przypomniała i  że była ze mną od  samego początku :*
  
                Wybiła północ. Brązowowłosa dziewczyna snuła się, a właściwie skradała, po korytarzach ciemnego zamku. Miała na sobie gruby sweter, ale mimo to chłodne, nocne, październikowe powietrze sprawiało, że przechodziły ją dreszcze. Rozglądała się w obawie, czy nie spotka żadnego nauczyciela. Na szczęście nikogo nie zauważyła. Zatrzymała się w końcu przy jakiejś opuszczonej sali na czwartym piętrze,  pod którą kazał jej przyjść Ron.  Wcale nie była zachwycona pomysłem spotkania się właśnie tam i to o tej porze, ale zbliżał się pierwszy mecz quiditcha w tym roku, więc Weasley miał ciągle treningi, zarówno w dni powszednie, po lekcjach, jak i w weekendy. Dajmy na to dzisiaj, sobota, jedna z niewielu cieplejszych o tej porze roku, a Hermiona zamiast wyjść ze swoim chłopakiem na błonia i spędzić po prostu razem czas, odrabiała lekcje, bo rudzielec od 7 rano do prawie 22 był na treningu. Nie miała jednak zamiaru mówić mu co myśli o tych jego całodziennych rozgrzewkach, bo dopiero poprzedniego dnia się pogodzili i nie chciała wszczynać kolejnej kłótni. Nie zmieniało to jednak faktu, że było jej przykro, bo nawet nie umówili się bezpośrednio, tylko chłopak wysłał jej liścik ze wskazówkami gdzie i o której mają się spotkać.
               Oparła się o ścianę i wyjęła różdżkę. Nie zapalała światła, bo mogłoby to sprowadzić jakiegoś nauczyciela,  aurora czy nawet Filcha. Żyli w takich czasach, że, dla bezpieczeństwa, po korytarzach w każdym momencie  ktoś krążył.
               Mina Hermiony, czego łatwo się domyślić, nie wyrażała radości czy przychylności całemu zdarzeniu, raczej sceptyzm i dezaprobatę. Nie była tchórzliwa, co to, to nie, wielokrotnie odznaczyła się swoją odwagą, choćby parę miesięcy temu w ministerstwie. Nie bała się profesorów czy pracowników ministerstwa, ale jej osobowość i wychowanie nie pozwalały na to, żeby dostać uwagę czy odjęte punkty za szwendanie się po zamku w nocy. Po prostu tego nie lubiła, zawsze była wzorową uczennicą i miała zamiar nadal nią być, nawet kiedy zaczęła chodzić z Weasleyem. Jeśli chodzi o Rona, to, no cóż… Był jaki był, nauka go nie bardzo obchodziła, jeśli już się starał, to bardziej po to, żeby nie dostać szlabanu od mamy, niż żeby się czegoś dowiedzieć. Był typowym leniem, najchętniej siedziałby na łóżku i bawił się gadżetami z Magicznych Dowcipów. Miał jednak pasję, czego brązowowłosa mu trochę zazdrościła, kochał grać w quiditcha i był w tej dyscyplinie niezły, zapewne dzięki braciom, z których większość w to grała, w dodatku na wysokich pozycjach. Chłopak zawsze chciał im dorównać, stąd masa treningów, nawet w trakcie wakacji. Sprawiło to, jednak, że stał się dobry, tak samo jak reszta członków obecnej drużyny.  
               Dziewczyna po raz kolejny uświadomiła sobie, jak bardzo jej na nim zależy. Nie był idealny, miał wiele wad, ale wyróżniał się lojalnością, a kiedy trzeba było potrafił wziąć się w garść i zrobić coś w słusznej sprawie. Był też, wbrew pozorom, bardzo wrażliwy, starannie ukrywał swoje emocje, lecz Hermiona, po wielu latach znajomości, potrafiła je rozpoznawać po oczach. Oczywiście plusem była też jego dość nietypowa uroda, był bardzo przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, o pięknych, błękitnych oczach i ognistorudych włosach, lecz nie wygląd był najważniejszy.
               Rozmyślała tak, uśmiechając się pod nosem, kiedy usłyszała kroki. Automatycznie ukucnęła, pragnąc zniknąć z tego miejsca jak najszybciej. Różdżkę trzymała gotową, żeby w najgorszym razie trafić przeciwnika jakimś zaklęciem. Przeklęła w duchu, że dała się namówić na to całe, nocne spotkanie. Serce biło jej coraz szybciej, cała zesztywniała, oczekując jakiegoś nauczyciela. Patrzyła się w prawą stronę, wydawało się jej, że stamtąd dochodzą odgłosy. Słyszała coraz głośniejsze tupanie, podniosła wyżej i ścisnęła mocno różdżkę, kierując jej koniec w głąb korytarza.
-Akuku!- usłyszała znajomy głos, a przed jej twarzą pojawił się bukiet różowych goździków.
               Kroki ucichły, a ona powoli zaczynała rozumieć co się przed chwilą stało. Odebrała kwiatki, wstała, odwróciła się i syknęła:
-Ronald,  jak mogłeś mnie tak wystraszyć?! Spóźniłeś się.
               Chłopakowi zrzedła nieco mina, spodziewał się trochę innej, weselszej reakcji, jednak nie dał tego po sobie poznać i tylko wzruszył ramionami, szczerząc się do niej.
-Wiesz- zaczął mówić- Nie chciałem, żebyś się przestraszyła, sądziłem, że słyszysz, że idę.
-Owszem, słyszałam, że KTOŚ idzie, ale skąd miałam wiedzieć, że to ty?!- jej usta zacisnęły się w wąską linię.
-Przepraszam, ale po prostu zobaczyłem cie taką skuloną i postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
-Chciałeś zrobić mi niespodziankę, czy przyprawić o zawał?!
-Oj przestań- znowu wzruszył ramionami i pociągnął ją do drzwi sali, które otworzył zaklęciem.
-Jakbyś chciał wiedzieć, to mi się to wszystko nie…- znów zaczęła się skarżyć, lecz zaniemówiła z wrażenia.
               Ujrzała pomieszczenie pełne mebli, przysłoniętymi białymi prześcieradłami i po środku mały stolik, na którym stały świeczki, ciastka i czerwone wino. W tle leciała romantyczna muzyka z jakiegoś radia, a na podłodze wyłożona była „dróżka” z płatków czerwonych róż, prowadząca do stołu.
-Podoba ci się?- zapytał rudzielec, patrząc z dumą na swoje dzieło.
               Hermiona spojrzała najpierw na piękne kwiaty, które trzymała w ręku, potem na „alejkę” i stolik, a później wsłuchała się w ciche dźwięki muzyki, które napełniły ją szczęściem i spokojem. Na końcu popatrzyła się w niebieskie oczy ukochanego i pokiwała delikatnie głową.
               Usiedli przy stole, a Ron rozlał im wino do kieliszków. Dziewczyna jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to dość duża klasa, bez okien, a wszystkie meble były przykryte. Jedynie na ścianach widać było obrazy, lecz nie przedstawiały postaci, tylko martwą naturę, krajobrazy i zwierzęta. Popatrzyła na chłopaka, który przyglądał się jej z zainteresowaniem.
-O co chodzi?- spytała.
               Rudzielec wzruszył, po raz kolejny tej nocy, ramionami. Co miał jej powiedzieć? Przychodziła mu do głowy masa najróżniejszych określeń. Była cudowna pod każdym względem, nawet teraz kiedy unosiła jedną brew w wyrazie zdziwienia, jej włosy były poczochrane, a oczy zaspane. Po prostu była piękna i tyle, najpiękniejsza na całym świecie.
-O nic- odparł po chwili.
-To dlaczego się tak na mnie patrzysz?
-Bo jesteś śliczna.
               Hermiona zarumieniła się lekko. Nikt wcześniej nie dawał jej tyle szczęścia, co Ron. Pragnęła odpłacić mu tym samym, ale nigdy nie wiedziała co powiedzieć, czy że jest przystojny, fantastyczny… Żaden z przymiotników nie mógł określić tego co w nim tak kochała, bo najbardziej podobało jej się, że jest wrażliwy, ale i twardy, zabawny, a kiedy trzeba poważny i wiele innych sprzeczności, które właśnie czyniły go wyjątkowym. Teraz to ona nie mogła oderwać od niego wzroku. Wstała, podeszła do niego i usiadła mu na kolanach, przytulając go mocno. Rudzielec odpowiedział na uścisk, niemniej zapytał ze zdziwieniem:
-A to za co?
-Za to, że jesteś- odparła uśmiechając się szeroko.
               Patrzyli na siebie przez ułamek sekundy, a potem nie wytrzymali i zanurzyli się w pocałunku. Tak dawno nie byli blisko, potrzebowali tego, pragnęli siebie nawzajem. Ich zbliżenie było głębokie, ale subtelne, ledwie muskali się ustami, a i tak powodowało to, że ogarniała ich fala gorąca i wielkie szczęście.
               Odsunęli się  od siebie, posyłając sobie szczere uśmiechy. W końcu dziewczyna wróciła na swoje miejsce i napiła się wina.
-Skąd wziąłeś te ciasta?- odezwała się po chwili, próbując szarlotki.
-Z kuchni- odparł od niechcenia.
-W znaczeniu od skrzatów domowych?!
-Proszę cię, Hermiono- powiedział spokojnie, widząc, jak narasta w niej złość- Myślałem, że już się pogodziłaś z tym, że one dla nas pracują.
-O nie!- warknęła- To, że zawiesiłam stowarzyszenie, nie oznacza, że będę pozwalać na pomiatanie tymi biednymi stworzeniami.
-Czyli wznawiasz działalność wszy?
-Nie, Ron- odpowiedziała przez zaciśnięte zęby- Niemniej sądzę, że chociaż my moglibyśmy nie nadużywać ich dobroci. 
-O czym ty mówisz?- chłopaka coraz bardziej śmieszyła ta dyskusja- Przecież one same chcą dla nas pracować, nie sądzę, że robią to z łaski.
-Tak, bo czarodzieje namieszali im w głowach, a wszyscy wiemy, że tak naprawdę skrzaty powinny być wolne, zajmować w społeczeństwie taką pozycje jak my, Zgredek jest najlepszym przykładem.
-Tak? A pamiętasz, jak traktują go inni, a w dodatku mam ci przypomnieć historię z czapkami?
-Czyli uważasz, że moje poglądy są niesłuszne?!- krzyknęła.
-Nie, po prostu sądzę, że nie zbawisz świata, zwłaszcza, jeśli ten świat tego nie chce.
               Jego, niby spokojny, ton był pełen bezczelności, ale i szczerości, niemniej brązowowłosa nie miała zamiaru przyznać mu racji, bo cały czas posiadała własne spojrzenie na tą sprawę. Była wściekła jego zachowaniem.
-Koniec!- wrzasnęła- Wychodzę!
               „A zapowiadał się taki miły wieczór…” pomyślała, wstając z miejsca. Skierowała się prosto do wyjścia, nie raczyła nawet obdarzyć go swoim spojrzeniem, a było ono gorsze od wzroku bazyliszka. Dotknęła klamki, kiedy poczuła, że w przedmiot uderza cienki niebieski promień.
-Chyba sobie żartujesz?- parsknęła, kiedy zorientowała się, że Weasley wzmocnił zaklęcie, zamykające drzwi.
-Ja czy ty?- poczuła jego oddech na karku i rękę na nadgarstku, gdy próbowała wyciągnąć nią własną różdżkę.
               Odwróciła się do niego, tak, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Rudzielec nadal ściskał jej dłoń, ale ją to nie bolało, nie miało boleć. Stali naprzeciwko siebie, ona, z zaciętą miną, wpatrzona w niego, z gniewem, on, z niewinnym uśmieszkiem, doszukujący się na jej twarzy choć cienia radości.
               Dziewczyna poczuła, że już mu odpuszcza, przestaje się gniewać za tą idiotyczną rozmowę, tonie w jego błękitnych oczach… Nie, nie chciała tego! Musiała mu pokazać, że nie jest jego zabawką, ani służącą, sądziła, że on to wie, ale chciała udowodnić, że ona też potrafi postawić na swoim. Dlaczego tak na nią działał, dlaczego zawsze ulegała pod jego spojrzeniem? W końcu, gdy już zaczynała powoli odpływać, zdobyła w sobie siłę, żeby dość obojętnie rzec:
-Mógłbyś mnie puścić?
-Nie, bo wtedy sobie pójdziesz- stwierdził rzecz oczywistą Ron, na co brązowowłosa wywróciła oczami.
-Owszem, taki mam zamiar i wolałabym, żebyś mi tego nie utrudniał, chyba że chcesz ze mną walczyć.
-Zwariowałaś?!-krzyknął i puścił jej rękę, jakby zaczęła go parzyć- Hermiono, to była tylko rozmowa, przepraszam, jeśli zachowałem się chamsko czy cie uraziłem, chciałem po prostu być szczery.
               Powiedział to z takim wyrzutem, że sam był zaskoczony. Nie wiedział czemu, ale bardzo go dotknęło to, że Granger stwierdziła, że jeśli jej nie puści,  to będą musieli się „bić”.  Tak się nie robi, nie mówi. Nigdy nie skierowałby, celowo, w nią różdżki, a co dopiero wypowiedział jakiekolwiek zaklęcie, co więcej, nie zrobił tego nawet na spotkaniach GD, gdy były to niegroźne ćwiczenia.
               Brązowowłosa była zszokowana jego zachowaniem, a jeszcze bardziej swoim. Dlaczego to powiedziała, skoro tak naprawdę nie miała zamiaru nic takiego robić, nie zdobyłaby się na to? Stała i patrzyła się na niego ze zdziwieniem. Oddychał płytko i bardzo szybko, widać po nim było, że jest zdenerwowany. Dziewczyna miała coraz bardziej przerażony wyraz twarzy, chciała coś mu powiedzieć, ale nie wiedziała co. W końcu to on się odezwał:
-Proszę, zostań.
               Granger pokiwała głową, ta cała sytuacja sprawiła, że zapomniała o poprzedniej rozmowie i, że się na niego gniewa. Wypiła duszkiem kieliszek wina, co sprawiło, że trochę zawirowało jej w głowie. Postanowiła puścić w niepamięć to, co się stało przed chwilą i po prostu spędzić czas ze swoim chłopakiem. Dobrze wiedziała, że gdyby wyszła, od razu by tego pożałowała.
               Ron spoczął na swoim poprzednim miejscu i również spożył alkohol. Co mu strzeliło do głowy, żeby robić takie sceny, właściwie bez powodu? Widocznie był to jeden z drażliwych, dla niego, tematów, których nie można poruszać, na pewno Granger to sobie zapamięta. Weasley, czując się coraz bardziej głupio pod czujnym spojrzeniem dziewczyny dolał sobie jeszcze napoju.
               Przez chwilę się do siebie nie odzywali, po czym zaczęli dyskusję o Magicznych Dowcipach Weasleyów. Sprawiło to, że, po następnych kilku kieliszkach, rozmawiali beztrosko i wesoło, jakby w ogóle tego wieczoru nic się nie zdarzyło. W końcu Ron zaproponował:
-Zatańczysz?      
               Brązowowłosa pokiwała głową, po czym chwyciła jego dłoń.  Stanęli po środku, a rudzielec złapał ją w pasie. Poczuli, że wino uderza im do mózgów, choć żadne z nich nie było pijane. Kiwali się na boki do wolnej muzyki. Przytulili się do siebie, byli najbliżej jak się dało. Hermiona oparła głowę na torsie swojego chłopaka, wsłuchując się w bicie jego serca. Potem usłyszała słowa piosenki:


 „Gorzko-słodkie wspomnienia. 
To wszystko co wezmę ze sobą.                                                                                                                         
Więc do widzenia, proszę nie płacz. 
Oboje wiemy, że nie jestem tym, czego Ci trzeba.

A ja zawszę będę Cię kochać
Zawsze będę Cię kochać”

               Uświadomiła sobie wtedy, jak bardzo zależy jej na Ronie. Nie wyobrażała sobie teraz, że mogłaby go stracić, choć jeszcze 24 godziny wcześniej nie umiała się do niego odezwać i myślała, że to koniec. Nigdy wcześniej nie sądziła, że będzie kogoś tak mocno kochać, że będzie gotowa oddać za niego życie, ale również odejść, żeby był szczęśliwy, tak jak we fragmencie tej piosenki. Łzy pociekły jej po policzku, gdy pomyślała, że Weasley mógłby żyć  bez niej, z inną dziewczyną.
               Chłopak przytulił się do niej mocno, zapominając o rzeczywistości. Nagle usłyszał ciche pochlipywanie. Odsunął się kawałeczek od ukochanej i uniósł delikatnie jej brodę. Oczy miała przekrwione, a na jego sweter ściekały krople słonych łez.
-Co się stało?- szepnął.
-Nic- pokręciła głową- Kocham cię!
-Ja ciebie też.
-Na pewno?
-Co to za pytanie?- wyraził zdumienie rudzielec- Oczywiście, nie wierzysz mi?
-Wierzę, po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy i nie spotykał się ze mną tylko dlatego, że nie chcesz mnie zranić- wykrztusiła.
-Co ci przyszło do głowy?!- prawie krzyknął- Jestem z tobą, bo cię kocham, już od wielu lat! Nigdy nie zrobiłbym tego o co mnie posądzasz! Jesteś całym moim światem, nie mógłbym cię tak po prostu zostawić.
               Zatrzymał się i patrzył na swoją dziewczynę. Nagle ujrzał ją 20 lat później, krzątającą się uroczo po domu, apodyktycznie mówiącą coś do niego i ICH dzieci. Po raz któryś stwierdził, że tylko z nią mógłby spędzić resztę życia. Potem szepnął, prawie dokładnie w tym samym momencie, w którym piosenkarka zaśpiewała ostatnie słowa utworu: „Zawsze będę cię kochać”.
               Pocałował ją, niby kolejny już raz, ale i tak było niezwykle. Jedną dłonią otarł łzy z jej policzka, a drugą zanurzył w jej miękkich lokach. Chciał jej dać jak najwięcej, żeby już nigdy nie pomyślała, że spotyka się z nią tylko z łaski. Jego pocałunki były bardzo namiętne, może nawet brutalne, ale Hermionie to w żaden sposób nie przeszkadzało. Straciła jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Poczuła, jak rudzielec przesuwa dłoń wzdłuż jej pleców i zaczyna delikatnie gładzić jej udo, przez co przeszedł ją dreszcz. Nie miała siły mówić mu, że jeszcze nie są gotowi, bo sama tego chciała. Nadal nie zaprzestając czynności powoli rozpięła pierwszy guzik jego koszuli. Nie chciała się spieszyć, natomiast Ron potraktował to jako zachętę i pocałował ją delikatnie w szyję. Dziewczyna jęknęła z rozkoszy i poddała się temu miłemu gestowi.
               Nagle usłyszeli, że ktoś naciska mocno zardzewiałą i skrzypiącą klamkę. Przestali się całować lecz nadal stali objęci, czując się tak bezpieczniej. Ron skierował swoją różdżkę w drzwi i czekał, żeby trafić zaklęciem nieproszonego gościa.
               Oślepiło ich światło dobiegające z korytarza, a w otworze pojawiła się wysoka postać w czarnej szacie i tiarze. Chłopak opuścił różdżkę, gdy tylko się zorientował, że przed nim stoi opiekunka jego domu, profesor McGonnagal.
               Nauczycielka nie była zbyt zadowolona, co wyrażała jej dobrze widoczna twarz, toteż Gryfoni  spuścili z zakłopotaniem głowy, czekając na dalszy bieg wydarzeń. McGonnagal nic nie mówiła, tylko próbowała zadać im karę swoim groźnym wzrokiem, co najwyraźniej przynosiło odpowiednie skutki, bo Hermionie, nie wiedzieć czemu, bardzo interesujące wydały się jej stopy, natomiast Ron zaczął liczyć kafelki podłogowe.
-Czy wy wiecie która jest godzina?!- syknęła pani profesor.
               Nie uzyskała odpowiedzi, bo młodzi jeszcze bardziej zacisnęli usta, ale było to pytanie retoryczne, więc kontynuowała, a w jej głosie wyczuć można było olbrzymi gniew:
-Obydwoje jesteście świadomi jak bardzo niebezpieczne są nocne przechadzki w obecnych czasach, nawet w szkole, które i tak są od zawsze zakazane. Rozumiem, że uczniowie muszą od czasu do czasu zrobić nam na przekór, wymknąć się gdzieś o północy, ale nie teraz, gdy Sami Wiecie Kto panoszy się po świecie. Nie jesteście pierwszymi których przyłapałam w tym roku w nocy, po za swoimi dormitoriami, ale sądziłam, że WY przeżyliście dosyć, żeby wiedzieć jak bardzo zagrożeni jesteście. Tym bardziej nie spodziewałam się takiego zachowania po tobie, panno Granger.
               Na te słowa obydwoje podnieśli głowy i spojrzeli na jej srogą minę. Twarz Hermiony wyrażała wstyd i strach, ale nic nie mówiła, natomiast Ron trochę poczerwieniał i rzekł:
-Pani profesor, to był mój pomysł, to nie jest jej wina.
-Tak, panie Weasley, domyślam się, że to pan był inicjatorem tego... spotkania, niemniej panna Granger również brała w nim udział i jest tak samo winna.
               Zapadła cisza. Brązowowłosa posłała chłopakowi krótki uśmiech, a potem znowu obydwoje odwrócili głowy od twarzy McGonnagal. Nauczycielka rozejrzała się po sali, a kiedy ujrzała stolik i usłyszała cichą muzykę, westchnęła:
-Cieszcie się, że to ja mam dziś dyżur, a nie profesor Snape, albo ktokolwiek inny. Doprawdy, nie wiem dlaczego to robię, ale dzisiaj nie dam, wam szlabanu…- młodzi podnieśli głowy i wyraźnie się rozpromienili-… ale nie myślcie sobie, że nie wyciągnę żadnych konsekwencji. Po pierwsze, obydwoje tracicie po 10 punktów dla Gryffindoru, a po drugie, ta sytuacja ma się nigdy więcej nie powtórzyć… -zarówno Ron, jak i Hermiona pokiwali głowami-Robię to tylko dlatego, że ty Hermiono jesteś wzorową uczennicą, a jeśli chodzi o pana, panie Weasley, to liczę na ponowne sukcesy w quiditchu. A teraz wynocha stąd!
               Ton McGonnagal brzmiał, jakby chciała powiedzieć „Też kiedyś miałam 16 lat…”. Młodzi wyszli z klasy, a ona tuż za nimi, odprowadzając ich pod sam portret Grubej Damy, gdzie akurat natknęli się na Harrego. Pani profesor nie była tym faktem w ogóle zaskoczona, a jej głos wydawał się wyjątkowo sceptyczny:
-A pan, panie Potter, co robi tutaj tak późno?
-Wracam od dyrektora- odparł chłopak, zgodnie z prawdą.
               McGonnagal pokiwał głową i odeszła, natomiast oni wybuchli cichym śmiechem.
-No ładnie, ale daliście się przyłapać- zażartował czarnowłosy.
-Przestań, cud boski, że nam odpuściła- rzekła Hermiona, po czym dodała w kierunku rudzielca- To nasz ostatni taki wypad.
-Doprawdy…- szepnął Ron, na co Harry zachichotał, a brązowowłosa obrzuciła go groźnym spojrzeniem.
               Później wypowiedzieli hasło, oczywiście po długiej próbie obudzenia Grubej Damy, i weszli do Pokoju Wspólnego, w bardzo dobrych humorach. Przeszli przez krótki korytarz, nadal cicho się śmiejąc, gdy zobaczyli, że w pomieszczeniu pali się światło, lecz to co ujrzeli sekundę później od razu zepsuło im nastroje, a przynajmniej Harremu i Ronowi.
               Zobaczyli Ginny i Deana, siedzących na fotelu w dość dziwnej, jednoznacznej pozycji, namiętnie się całujących, choć nie wyglądało na to, żeby posunęli się za daleko. Hermiona jęknęła w duchu, a jej obaj przyjaciele poczerwienieli ze złości. Zanim para zorientowała, że nie są sami, minęło kilkadziesiąt sekund, podczas których Weasley zaczął wyciągać różdżkę ze spodni, ale brązowowłosa mu w tym przeszkodziła, po czym taktownie odchrząknęła. Thomas i Weasleyówna natychmiast od siebie odskoczyli. Obydwoje byli świadomi tego, co się za chwilę wydarzy. Zapadła niezręczna cisza. Harry i Ron mierzyli gniewnymi spojrzeniami rudowłosą i jej chłopaka, a Granger modliła się w duchu, żeby nie doszło do awantury. Marzenie ściętej głowy. Ron nie wytrzymał długo i wybuchnął:
-Czy moglibyście nie robić TEGO w najbardziej publicznym miejscu w szkole?!
-Jakbyś chciał wiedzieć to jest ok. 4 nad ranem i nikogo tu nie było dopóki nie przyleźliście!
               Weasleyowie mierzyli się morderczymi spojrzeniami, a Hermiona stała obok nie wiedząc co zrobić; w podobnej sytuacji znalazł się Dean, uśmiechnął się nieśmiało do Pottera, ale ten popatrzył na niego wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam Bazyliszek, więc chłopak spuścił głowę.
-Coś jeszcze chcesz mądrego powiedzieć?- powiedziała rudowłosa, z udawaną słodyczą.
-Bardzo wiele, ale się powstrzymam przy „obcych”- odparł jej równie „miło” brat.
-Ginny, chodźmy już do łóżka- rzekł Dean, próbując załagodzić sytuacje, ale odniosło to inne skutki, gdyż Harry i Ron odebrali tą propozycję bardzo dwuznacznie- To znaczy…
-Idź, do zobaczenia rano, ja jeszcze chwilę zostanę- rzekła rudowłosa.
               Kiedy skończyła to mówić, pocałowała swojego chłopaka w usta. Sekundę później świsnął między nimi, pomarańczowy promień, który minął jej głowę zaledwie o centymetr. To był Ron, który celował w ich twarze, pewnie by trafił, ale Hermiona popchnęła go na Harrego i zaklęcie obrało niepożądany kierunek.
               Ginny patrzyła na brata ze łzami w oczach, ale również wyjęła swoją „broń”, Dean, po tym incydencie, zrobił to samo. Stali naprzeciwko siebie, po jednej stronie Thomas i Weasleyówna, a po drugiej jej brat i Potter, który również w między czasie zaczął w nich celować. Brązowowłosa, natomiast, została obok, obserwując z przerażeniem całą tą sytuację. Kiedy jej przyjaciółka rzuciła w brata zaklęciem, które trafiło go w bark, rozpętało się piekło. Nic nie mówili, słychać było jedynie gwizdy czarów, a ich blask oślepiał Granger. W końcu, gdy udało się jej cokolwiek zobaczyć, wyczarowała między nimi magiczną barierę. Znowu stali po środku, Ron trzymał się mocno za lewe ramię, a Dean próbował rozmasować sobie piszczel.
               Rudowłosa nie wytrzymała, patrzyła na przyjaciół z olbrzymim gniewem, jak mogli ją tak zawieść?! Wrzasnęła na rudzielca:
-Nienawidzę cię, Ron, z całego serca cię nienawidzę!
               Pobiegła po schodach do dormitorium dziewcząt, a pozostali nadal stali w pomieszczeniu, powoli docierało do nich co się przed chwilą stało. Najbardziej bolało to Weasleya. Jak mógł pozwolić, żeby emocje tak bardzo nad nim zapanowały? Hermiona była bliska płaczu, patrzyła na tą całą sytuację z przerażeniem , co się stało, że najlepsi przyjaciele zaczęli między sobą walczyć? Ona też skierowała się do dormitorium, lecz nie omieszkała sobie na koniec powiedzieć:
-Gratuluje, właśnie zniszczyliście wieloletnią przyjaźń, brawo! Mogę was zostawić, czy się pozabijacie?- przez sekundę czekała na odpowiedź, a później stwierdziła- Nieważne, róbcie co chcecie, mnie to i tak nie obchodzi…
               Pobiegła na górę, prosto do przyjaciółki, zostawiając winowajców samych sobie. Miotały nią liczne uczucia, przede wszystkim fakt po czyjej stronie ma stanąć, bo doskonale wiedziała, że zarówno Ron, jak i jego siostra, będą kazali jej wybrać, ale czy w tej sytuacji da się to zrobić?
*
Taki prezent z okazji Mikołajek ;) Miał się pojawić wczoraj, ale miałam małe problemy techniczne. 
I co sądzicie? Powiem szczerze, że zdaję sobie sprawę z tego, że ten rozdział może być w jakiś sposób przesadzony, za dużo wątków upchniętych w jednej notce, ale jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów i mam nadzieję, że, mimo wszystko, przypadnie wam do gustu :)

Obserwatorzy