niedziela, 20 października 2013

21. Bal Bożonarodzeniowy cz. 1

Czuła dziwne podekscytowanie. Pierwszy raz w swoim życiu. Nie znała tego uczucia i wiedziała, że jest tylko tymczasowe. Patrzyła, jak Ginny i Molly kręcą się po pokoju.  Nie umiała zebrać myśli, nawet nie zwróciła uwagi na to, że Pani Weasley właśnie coś do niej mówiła i była wyraźnie zirytowana jej postawą. Dziewczyna uniosła lekko kąciki ust i pokiwała głową. Gospodyni uśmiechnęła się szeroko i podeszła do swojej córki. Hermiona nie wiedziała nawet o co chodziło. Miała mętlik w głowie. Wśród tysiąca myśli pojawiła się uśmiechnięta twarz Rona i za cholerę nie chciała zniknąć, żeby dziewczyna mogła uporządkować swoje refleksje. Jednak ta znajoma mina podniosła ją na duchu.
-Wszystko ok?- podeszła do niej Ginny.
-Tak.
-Na pewno?- Hermiona nie wiedziała, czy jej przyjaciółce chodzi o jej obecny stan, czy o decyzję, jaką podjęła jakiś czas temu.
-Oczywiście- uśmiechnęła się szeroko.
-To dobrze- rudowłosa odwzajemniła uśmiech- My idziemy na dół, a ty zejdź jak będziesz gotowa.
-Ale nie grzeb się!- pisnęła zestresowana Molly, a córka rzuciła jej spojrzenie godne bazyliszka.
                Obie wyszły z pokoju, zostawiając brązowowłosą samą sobie. Podeszła do okna, które wychodziło na las, nie na ogródek. Ta zieleń w jakiś sposób ją uspokajała i kojarzyła się z dobrymi czasami. Nie wiedziała co zrobić. Z jednej strony chciała płakać, z drugiej, skakać ze szczęścia; pragnęła uciec, ale też zostać… Tyle sprzeczności, tyle rozdroży… A ona miała na myślenie jedynie kwadrans.
Puk, puk, puk
Aż podskoczyła, na dźwięk dobrze jej znanego sygnału. Nie miała ochoty stąd wychodzić, a wiedziała, że za drzwiami stoi prawdopodobnie Molly, która, jak będzie trzeba, siłą ściągnie ją na dół. Przez sekundę miała taką myśl, żeby się teleportować z tego miejsca. Odrzuciła ją od siebie. Podjęła decyzję i nie miała prawa jej zmieniać.
Puk, puk, puk
-Proszę- powiedziała drżącym głosem.
                W drzwiach stanął wysoki, dobrze zbudowany rudzielec. Dziewczyna odetchnęła z ulgą na jego widok i posłała mu delikatny uśmiech. Jego wyraz twarzy jednak się nie zmienił- wciąż był trochę niepewny i, w sumie, sam nie wiedział czego się do końca boi.
-Wejdź- zachęciła go dziewczyna.
                Ron postąpił kilka kroków i spoczął na krześle naprzeciwko niej. Widział, że i ona, na co dzień spokojna i zawsze zorganizowana, tego dnia też jest zestresowana i zdezorientowana. To mu w jakiś sposób pomogło, bo miał świadomość, że nie jest sam.
-Wiesz, że tak nie wolno?- zagadnęła dziewczyna ze śmiechem.
-Ale co?
-Nie masz prawa mnie oglądać.
-Chrzanić to- odparł, a brązowowłosa zachichotała.
-Jaki buntownik!
                Tym razem oboje się zaśmiali, a po chwili cichy rechot przerodził się w głośny śmiech, który, jak na złość, nie chciał ich opuścić. Minęło dobrych kilka minut za nim zdołali się uspokoić.
-Denerwujesz się?- spytał po pewnym czasie Ron.
-Tak- odparła zgodnie z prawdą- Boję się, że nie jestem gotowa na zmiany i…
-Nic się nie zmieni, Hermiono!
-Ron, czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, jak ważną decyzję podejmujemy?! Życie, majątek, dom, rodzina… To wszystko…
-Wiem, Hermiono, ale obiecuję Ci, że zrobię wszystko, aby nic się nie zmieniło w naszym związku!
-Ta, jasne…
 -Tak, bo zmiany nie przyjdą z dnia na dzień, tylko stopniowo i wspólnie sobie z nimi poradzimy, już ja o to zadbam!
-Od kiedy jesteś taki mądry?- spytała, po chwili namysłu.
-I tak zawsze będę głupszy od ciebie.
                Dziewczyna się zaśmiała. Tylko on, nikt inny, tak na nią działał i nie wiedziała w sumie czemu. Była pewna, że kocha go najmocniej na świecie i nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek mogłaby kogoś innego obdarzyć takim uczuciem. Był jedyny w swoim rodzaju  i należał tylko i wyłącznie do niej!
-Kochasz mnie?- spytał Weasley.
-Oczywiście! Czemu zadajesz takie głupie pytania?!
                Chłopak wzruszył ramionami i wlepił wzrok w podłogę. W Hermionie, znikąd, pojawiła się niesłychana determinacja i prawie brutalnie popchnęła go tak, żeby spojrzał jej w oczy. Rzuciła mu pytające spojrzenie. On jednak nic nie odpowiedział, ale pocałował ją… I był to jeden z najlepszych pocałunków w ich życiu. Nie chodziło o to, że był specjalnie namiętny, czy właśnie delikatny, ale o to, że był niemą, nieoficjalną obietnicą, że wszystko będzie dobrze, bo już zawsze będą razem.
                Ron odsunął się od brązowowłosej, wstał i nadstawił dla niej ramię:
-Gotowa?
-Tylko, jeśli i ty jesteś gotów.*
                Weasley rzucił jej szeroki uśmiech, na co odpowiedziała tym samym. Wstała, chwyciła go pod ramię i wzięła głęboki oddech. Miała przeczucie, że wszystko pójdzie po ich myśli. Była wręcz pewna!
-A więc w drogę, moja ukochana panno Granger- rzekł, wciąż się szczerząc, ale ona go poprawiła:
-Chciałeś chyba powiedzieć pani Weasley.

Obudziła się zlana potem. Nie wiedziała, co na nią tak wpłynęło. W końcu właśnie śnił jej się, jeden z najpiękniejszych snów w życiu. Żałowała, że nie był jawą, bo w realnym świecie od miesięcy nie rozmawiała z Ronem. Oczywiście naszły ją różne dziwne myśli i jedno, jedyne pytanie: Czy to możliwe, że kiedyś znowu będą razem, że wezmą ślub…? Nie! Bo za dużo się wydarzyło i nie umieją tego odbudować. Dlatego musi się pogodzić z prawdą i iść przez życie bez Rona!
Nadszedł upragniony dzień balu bożonarodzeniowego, organizowanego przez profesora Slughorna. Był to jeden z ostatnich dni w Hogwarcie przed świętami. Oceny były wystawione, a tylko nieliczni uczniowie starali się jeszcze coś poprawić. Tego jednak dnia panowała ogólna wrzawa dotycząca przyjęcia. Uczniowie, którzy się na nie wybierali, ustalali wygląd i zastanawiali się, jakie przekąski poda Mistrz Eliksirów, natomiast ci, którzy nie należeli do Klubu Ślimaka i nie zostali zaproszeni przez jego członków snuli się po szkole, rzucając „uhonorowanym” wrogie, pełne zazdrości spojrzenia.
Zajęcia nie były zbyt ciekawe od kiedy nauczyciele wystawili oceny, przynajmniej z perspektywy  Hermiony Granger. Profesorowie przerobili już prawie cały materiał na ten semestr, dlatego lekcje były dużo luźniejsze, ale uczniowie wniebowzięci faktem, że nikt ich już nie ciśnie.
                Dla brązowowłosej to był jakiś koszmar! Siedziała sama, w ostatniej ławce. Przeniosła się tam po rozstaniu z Ronem- nie mogła być tuż koło niego! Teraz godzinami go obserwowała. Na lekcjach przysypiał albo dyskutował o czymś z Harrym. W tym momencie obydwoje się z czegoś śmiali. Hermiona poczuła jak się rumieni. Odnosiła dziwne wrażenie, że rozmawiają o niej. Łzy napłynęły jej do oczu. Kiedyś stanowili zgrany zespół, byli nierozłączni. Teraz, ona siedziała 5 metrów dalej, a oni się z niej nabijali. „Dosyć!” skarciła sama siebie. Popadała w jakąś paranoję, przecież nie musieli rozmawiać o niej. Jeszcze raz przyjrzała się Ronowi. Jego włosy jak zwykle były poczochrane, chyba nigdy nie udało mu się ich odpowiednio ułożyć, choć nie, raz tego osiągnął, ale wtedy ona mu je zmierzwiła, bo wyglądały bardzo nienaturalnie. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Siedziała trochę po skosie i doskonale widziała jego profil. Na jego twarzy znajdowały się liczne piegi. Na tle ciemnej klasy i okna, z którym prószył biały śnieg wprowadzał trochę żywych barw, w przeciwieństwie do innych uczniów, którzy byli tak typowymi blondynami lub brunetami.
                Nienawidziła w sobie tego, że nie umiała go zignorować, odciąć się od tego, co do tej pory się wydarzyło… Chciała zapomnieć o ich związku i żyć dalej. Wiedziała, że jeśli nie wyrzuci Rona ze swojej codzienności, nie ruszy. Nic nie osiągnie, rozpamiętując ich przyjaźń, związek, zerwanie… Ale nie potrafiła tak po prostu puścić wszystkiego w niepamięć. Gdyby nie spotkanie z Ronem, wtedy, prawie 6 lat temu, w pociągu, nie byłaby tą samą dziewczyną, którą jest teraz. Od kiedy zaczęli się spotykać również bardzo się zmieniła. Po prostu nie byłaby sobą, wyrzucając, albo raczej udając, że wyrzuciła go ze swojego życia, wspomnień, myśli…
*
                Rudowłosy chłopak właśnie tworzył jedną z najlepszych w jego wykonaniu i najoryginalniejszych karykatur nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, Severusa Snape’a. Pałał do tego człowieka szczerą nienawiścią i cały czas nie rozumiał, jakim cudem, jeden z najpotężniejszych czarodziei w historii Świata Magicznego, Albus Dumbledore, był w stanie mu zaufać, a w dodatku powierzył mu opiekę nad dziećmi. To była dla Rona zagadka życia, której nie mógł pojąć. Jeszcze bardziej zastanawiało go, dlaczego Dumbledore pozwolił Snape’owi należeć do Zakonu Feniksa. Przecież Severus był śmierciożercą, a prawda jest taka, że kto raz śmierciożercą się stanie, zawsze nim będzie.
-Co ty wyprawiasz?- zagadnął go Harry, kiedy właśnie kolorował łojowate włosy profesora.
-A nic.
-To Snape?- zachichotał Potter.
-No ba. Nie widzisz tego uderzającego podobieństwa?
-No właśnie widzę, ale ten tutaj jest trochę za ładny.
                Obaj parsknęli śmiechem. Nie mogli się uspokoić. Ron mimowolnie odwrócił się i spojrzał na Hermionę. Szybko skierował wzrok z powrotem na kartkę i od razu się uspokoił.
                Wkurzało go to, że tak na niego działała. Każde spojrzenie budziło w nim ogień, a jakiś głosik w jego głowie rozpaczliwie wrzeszczał, żeby się pogodzili. Tak bardzo za nią tęsknił i wstyd mu było przyznać się do tego przed samym sobą. Wściekłość narastała w nim coraz bardziej. Nie umiał jej wybaczyć tamtego pocałunku! Czuł się taki zdradzony, porzucony, poniżony… Za dużo wycierpiał w swoim życiu, żeby tak po prostu zapomnieć. Ile razy naśmiewali się z niego?! Ile razy porównywali go do Wybrańca?! Ile razy jego życie wisiało na włosku, a on sam miał przeczucie, że i tak nie ma po co żyć?! I wtedy zaczęło się układać… No przynajmniej na tyle, na ile może się układać życie w mrocznych czasach… No ale jednak było dobrze, zaczął się spotykać z Hermioną, potem wrócili do szkoły, on dostał stanowisko obrońcy w drużynie quiditcha… I wtedy wszystko się spieprzyło! Najbliższa mu osoba, wbiła mu nóż w plecy! Właśnie dlatego nie potrafił ani zrozumieć, ani wybaczyć jej tego zachowania- bo była jedynym promykiem nadziei w tych trudnych chwilach, jedyną osobą, która cokolwiek znaczyła w jego marnym życiu.
-Co jest?- spytał Harry.
 -Nic-odburknął rudzielec.
-Stary, weź się wreszcie ogarnij!
-O co ci chodzi?!
-Przecież sam po sobie widzisz, że brakuje ci jej! Ale ty za wszelką cenę nie chcesz się z nią pogodzić, bo przeszkadza ci w tym twoja cholerna, urażona duma!
-Wiesz co, zaczyna mnie wkurzać, że ciągle mnie pouczasz! Nawet sobie nie wyobrażasz co ja w tej chwili czuję! Nie wiesz, jak to jest, kiedy widzisz ukochaną dziewczynę z innym!
-Ale ona cię nie zdradza! Natomiast ty wciąż spotykasz się z Lavender.
-Z tym, że to ona pierwsza całowała się z innym! Ale ty tego nie zrozumiesz, Potter!- Ron był tak wściekły, że prawie wrzeszczał.
-Czyżby?! Wyobraź sobie, że wiem co czujesz, Weasley! Nie jesteś pępkiem świata! Ja też mam swoje problemy! Szaleję za dziewczyną, która nawet nie raczy na mnie spojrzeć!
                Zapadła między nimi cisza, choć wokół wciąż panował gwar. Właśnie wtedy Harry uświadomił sobie, że powiedział o wiele za dużo i trochę za bardzo podkoloryzował sytuację. Gdyby Ron dowiedział się, że podoba mu się jego siostra, nie przeżyłby jednej nocy. Zresztą nawet nie miał po co mu tego mówić, bo wiedział, że i tak nie będą z Ginny razem, gdyż ona się spotyka Deanem.
-Kim… kto to jest… o kim mówiłeś?- wydukał zszokowany Ron.
-Zapomnij.
-Chyba sobie żartujesz?! Nie ufasz mi?!
                Weasley zrobił się czerwony na twarzy. Czuł, że wszystkie bliskie mu osoby się od niego odsuwają, a on nie miał pojęcia jak je zatrzymać.
                W tym momencie profesor ogłosił, że jest przerwa, a szóstoklasiści radośnie wypadli z klasy. Harry szybko pozbierał swoje manatki i powtórzył:
-Zapomnij o tym, co mówiłem.
                I wyszedł, zostawiając osłupiałego Rona w opustoszałej sali lekcyjnej.
*
                Hermiona jak zwykle zaczekała aż wszyscy wyjdą z klasy. Dopiero potem zaczęła się pakować. Była kompletnie otępiała i zdecydowanie nie miała ochoty iść na następne lekcje. W dodatku ciągle myślała o Ronie… Na to też nie miała ochoty, ale wspomnienia same ją nachodziły. Chciała wpakować się pod kołdrę i płakać, od czasu do czasu przegryzając czekoladę. Typowo desperackie. No ale w końcu była desperatką, chyba.
                Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku drzwi. Każdy krok sprawiał jej ból. Naprawdę nie wiedziała po czym ma takie zakwasy, ale zdecydowanie nie była z nich zadowolona. Poza tym z każdą chwilą coraz mniej chciała iść na ten wieczorny bal.
                I wtedy, zupełnie nieprzytomna, zamyślona, wpadła na coś, albo raczej na kogoś, i o mało co by nie upadła, gdyby owy ktoś jej nie przytrzymał. Przez moment zakręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, ale obeszło się bez tego typu atrakcji. Minęło parę sekund za nim otworzyła oczy, a kiedy już to zrobiła, myślała, że krzyknie.
                Właśnie stała, ledwo żywa, w objęciach nie kogo innego, jak Ronalda Weasleya. Słaniała się na nogach, a on trzymał ją mocno w talii, tak, żeby się nie przewróciła. Patrzył na nią z nieukrywanym strachem i troską. Żadne z nich nie wykonywało nawet najmniejszego ruchu. Ich spojrzenia były skierowane bezpośrednio na siebie. Mieli wrażenie, że czas stanął w miejscu.
-Drodzy państwo! Lekcja się skończyła, a ja nalegam, żebyście opuścili salę!- dobiegł ich głos profesora Binnsa.
                W mgnieniu oka odsunęli się od siebie, przeprosili nauczyciela i sztywno wyszli z klasy. Kiedy tylko Ron zamknął za sobą drzwi zobaczył, że Hermiona opiera się o ścianę i ma mocno zaciśnięte oczy. Zaniepokojony podszedł do niej i dotknął przelotnie jej ramienia.
-Wszystko w porządku?
                Nie mogła już wytrzymać. Nie dość, że fizycznie czuła się fatalnie, to w dodatku z jej psychiką było coraz gorzej. Kiedy usłyszała ten miękki głos i poczuła jego dotyk… Pragnęła mu się rzucić na szyję i błagać, aby jej przebaczył, aby było tak, jak dawniej. Ale miała na tyle własnej godności, że tego nie zrobiła!
                Wyprostowała się jak struna, uniosła wysoko brodę i sucho odpowiedziała, że nic jej nie jest. I mimo że w jej oczach szkliły się łzy, dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie potrzebuje pomocy, opieki czy troski, a przede wszystkim, że nie potrzebuje JEGO. Odwróciła się na pięcie i prawie pobiegła, by znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, a on został sam, wypowiadając cicho tylko jedno słowo:
-Hermiona…
*Wielbiciele „Trylogii Czasu” na pewno skojarzą te słowa z tamtą serią i mam nadzieję, że wybaczą mi użycie ich w tym tekście ;) Natomiast tych, którzy nie czytali tej trylogii, serdecznie do tego zachęcam, bo mi się bardzo podobała- przyjemna, lekka lektura, ale z porządną fabułą.
*
Coś czuję, że przez ten rozdział nie przeżyję następnej nocy, tak jak Harry ;)
Wiem, że możecie być wściekli: rozdział jest krótki i bez żadnego konkretnego wątku, poza tym po dość długiej przerwie.
Mi się podoba, wydaje mi się, że jest trochę inny niż pozostałe, choć doskonale wiem, że moje opisy uczuć wewnętrznych bohaterów są może trochę przydługie i irytujące.
Pamiętajcie, że to dopiero 1. część tego rozdziału, a 2. na pewno będzie dłuższa i uwierzcie, że będzie się działo ;) Pomysł jest, teraz tylko napisać :/
No i tu pojawia się problem. Uwierzcie mi, nie zmyślam, naprawdę nie mam na nic czasu, ledwo się wyrabiam. Jak widać liceum to nie przelewki -.- A moje zamiary olewania nauki poszły w las, kiedy pojawił się pierwszy sprawdzian xd Tak więc trudno mi powiedzieć, kiedy będzie następna notka, ale myślę, że nie później niż w ciągu miesiąca ;)

Pozdrawiam serdecznie :*
PS No ale musicie przyznać, że pojawiło się trochę Romione :D

Obserwatorzy