Hermiona po raz kolejny w tym tygodniu przemierzała
korytarze w drodze do skrzydła szpitalnego. Dziś nawet poszła na zajęcia, co
prawda tylko dlatego, że było ich bardzo niewiele. Zresztą przez te trzy
godziny i tak myślała głównie o tym, że chce iść do Rona. Od kiedy chłopak
wrócił do szkoły, wszystko było łatwiejsze. Przede wszystkim, mogła przy nim być
właściwie przez cały czas. Poza tym, miała non-stop informacje, co się z nim
dzieje. Poprzedniego dnia, najpierw wypowiedział kilka słów, a potem odzyskał
przytomność. Wszyscy mówili, że z dnia na dzień, jego stan zdrowia będzie się
polepszał.
Brązowowłosa
była przeszczęśliwa, że to właśnie ją zobaczył po przebudzeniu się. I nawet
chyba ucieszył się z jej obecności. Co prawda, za długo się sobą nie
nacieszyli, bo chwilę później przyszła pani Pomfrey, a Ron z powrotem zasnął.
Wtedy pielęgniarka stanowczo kazała jej wyjść, bo musiała podać mu dodatkowe
leki. Dziewczyna miała nadzieję, że dziś już uda się im trochę porozmawiać.
Próbowała znaleźć wieczorem Harry’ego i Ginny, żeby podzielić się z nimi dobrą
wiadomością, ale nie mogła ich nigdzie złapać.
Zatrzymała
się przed ciężkimi drzwiami. Wiedziała, że czeka ich trudna rozmowa. Nie da się
tak po prostu zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło, tylko dlatego, że
ktoś próbował otruć Rona. Gdyby mu się udało… Nigdy nie wybaczyłaby sobie, że
nie wiedziałby, że ona naprawdę go kocha… Co ona plecie… Nie przeżyłaby bez
niego.
Wzięła
głęboki oddech i z uśmiechem przekroczyła próg szpitala.
*
Bardzo
bolała go głowa. Poza tym czuł się nieźle. Może czasami, ale to tylko
troszeczkę, miał problem jak próbował się podnieść – pojawiały się zawroty
głowy, mdłości i mroczki przed oczami. Na pewno było lepiej, niż wszyscy
twierdzili. Ale ponieważ nie był ani przez chwilę sam, to nawet nie mógł wstać,
bo od razu ktoś zaczynał na niego krzyczeć. Z resztą, nawet gdyby to zrobił i
nie byłoby nikogo z gości, to pani Pomfrey dałaby mu za to niezły wykład.
Rozsądniej było się nie ruszać. Tylko ile można tak wytrzymać! Nie mógł spać…
Nic zresztą dziwnego, skoro spał non-stop przez ostatni tydzień. Co prawda, za
bardzo się nie nudził, bo dochodziła dopiero 11, a u niego była już profesor
McGonnagal, dyrektor Dumbledore, rodzice, Ginny, a po niej Harry. Większość
wpadała tylko na moment, ale i tak robiło się przez to zamieszanie.
Jak
przez mgłę pamiętał jak się czuł po wypiciu amortencji. Zwykle głównie myślał o
tym, że wciąż coś czuje do Hermiony i zastanawiał się czy jest w stanie jej
wybaczyć. Czasem o tym, że Lavender go denerwuje. A wtedy nagle w jego głowie
pojawiła się Romilda Vane – z którą rozmawiał może dwa razy w życiu – i nie
mógł odgonić tej myśli. Ba, było gorzej! Wciąż miał w głowie sceny jak się z
nią przytula, całuje, trzyma za ręce… Czuł wtedy tak olbrzymie pożądanie, że
gdyby ją wtedy zobaczył, to chyba by się na nią rzucił i zaczął całować.
Co taki
eliksir może zrobić z człowiekiem?! Później tylko mętnie kojarzył mu się gabinet
Slughorna, a potem ciemność. Musiało to wyglądać nieciekawie, przynajmniej tak
wynikało z relacji świadków. Tylko Harry, co prawda przyciśnięty do muru,
odważył mu się powiedzieć, że był bliski śmierci… On sam pamiętał takie
momenty, że czuł, jakby miał się rozpaść na milion kawałków. Coś go strasznie
bolało w brzuchu, tak, jakby miało go zaraz rozerwać. Po tym jak ból ustawał,
on tracił zupełnie siły i rzeczywiście, sam się kilka razy zdziwił, że jeszcze
żyje.
No i jeszcze były te sny… To
niesamowite, że śnił tylko o niej! To była cała ich znajomość, widział – jakby
z boku - jak powoli budują swoją relację, jak stają się sobie coraz bliżsi, jak
wreszcie zaczynają się kochać. Jakie to było piękne! Zupełnie inne od
znajomości z Lavender, która opierała się tylko na chemii, i, tym bardziej, od
bardzo dziwnej fascynacji Romildą. Z Hermioną było inaczej… To było prawdziwe!
Byli sobą, nie musieli nikogo udawać – byli oni i ich miłość. Kiedy przyśnił mu
się ostatni sen, myślał, że to już koniec… Że odszedł, a to jest raj. To było
spełnienie jego najskrytszych marzeń! Żeby ją kochać i być przez nią kochanym,
żeby spędzić z nie resztę życia. A potem się jednak obudził i zobaczył jej
twarz. Była zmęczona i zapłakana, ale kiedy otworzył oczy i ją ujrzał, to jego
serce wywinęło kilka radosnych fikołków. Potem znowu zapadła ciemność, a teraz
już jej nie było…
-Panie Wesley – do sali stanowczym krokiem weszła pani
Pomfrey – tu jest lekarstwo.
Ron
skrzywił się patrząc na brązową ciecz w szklance. Od samego rana faszerowała go
tym świństwem. Jakby czarodzieje nie mieli lepszych sposobów na leczenie
chorób.
-Niech pan tak na mnie nie patrzy, to pomoże – warknęła – I
zaraz będzie miał pan gościa.
-Znowu? – jęknął.
-Mnie też wcale to nie cieszy.
Chłopak
uśmiechnął się. Pielęgniarce bardzo zależało na dobru i zdrowiu uczniów, ale
wyjątkowo nie lubiła odwiedzających. W ogóle nie przepadała za tym, żeby ktoś
chodził albo rozmawiał w szpitalu.
-Dzień dobry – usłyszał cichy głos.
Otworzył
szeroko oczy. A jednak przyszła! Jej twarz była koszmarnie blada, a oczy
podkrążone – musiała prawie nie spać! Ale już przynajmniej nie płakała. Szła
powoli w jego kierunku, z delikatnym uśmiechem, a on nerwowo przełknął ślinę.
-Dzień dobry, Hermiono.
-Jak się czujesz? – pisnęła, siadając koło łóżka.
-Bywało lepiej – zażartował – Trochę jakbym przesadził z
piwem kremowym.
- Cieszę się, że masz dobry humor – odpowiedziała ze
śmiechem, Hermiona.
Rudzielec
uwielbiał obserwować wesołe iskierki w jej oczach. Tak dawno ich nie widział.
Czuł się, jakby poznawał ją od nowa. Z jednej strony, znał na pamięć każdy
skrawek jej twarzy, a z drugiej, znowu uderzało go jaka jest piękna. Na nowo
odkrywał jej mimikę, jej rekacje na różne zachowania, jej śmiech. Poczuł
nieodpartą chęć, żeby jej dotknąć. Jeszcze niedawno próbowała nawiązać z nim
kontakt, przeprosić, pogodzić się, ale on ją odtrącał… No tylko wtedy jeszcze
nie otarł się o śmierć.
To
niesamowite, że człowiek dopiero w chwili, kiedy może bezpowrotnie wszystko
stracić, docenia to, co ma. Co jakby nie udało się go uratować? Co jeśliby
odszedł, nie powiedziawszy jej, że ją kocha? Po tym wszystkim miał zamiar
schować swoją urażoną dumę do kieszeni. Nie chciał tracić kolejnej szansy na
to, żeby znów z nią być. Tylko czy ona wciąż chciała?
-Hermiono… - szepnął, ledwie muskając jej dłoń, bo ręka
wciąż była zbyt ociężała, by mógł nad nią zapanować.
-Tak? – przełknęła ślinę i złapała jego dłoń.
-Czy możemy porozmawiać o tym wszystkim, co się wydarzyło w
tym roku? Tak szczerze?
-Jeśli tego chcesz…- odpowiedziała, czując jak łzy napływają
jej do oczu, na samo wspomnienie.
-Tak, potrzebuję tego – odpowiedział niepewnie – My
potrzebujemy – tym razem spojrzał jej prosto w oczy.
-No dobrze… To od czego mam zacząć?
-Chyba od… od początku – zająknął się.
-Wtedy po meczu – mówiła,
łzy spływały jej po policzkach - po prostu rozmawiałam z Rogerem. Tak
normalnie, jak znajomi. Gratulowałam mu, tak, jak wszyscy gratulowali Tobie. A
potem pytał o nas – o mnie i o Ciebie. I zaczął opowiadać, że jakaś dziewczyna
mu się podoba, ja zapytałam o kogo chodzi – mina Rona stawała się coraz
groźniejsza – a wtedy… a wtedy… Wtedy mnie pocałował!
Nie
wytrzymała. Z jej ust wydobył się donośny szloch. Chłopak zacisnął palce na jej
dłoni, a drugą ręką próbował ją pogłaskać, ale nie był w stanie nią ruszyć.
-A ja… - kontynuowała Hermiona, krztusząc się łzami – A ja
go uderzyłam i odeszłam. Chciałam o tym zapomnieć, nigdy więcej z nim nie
rozmawiać. Chciałam spędzić ten wieczór tylko z Tobą, świętować Twój sukces,
ale wtedy… - nie była w stanie mówić o tym, co czuła, gdy widziała jego i
Lavender.
-A ja Was widziałem – szepnął Ron, czując, że i on może
zacząć płakać – Byłem zszokowany. Nie zauważyłem, żeby coś się miedzy nami
psuło – przełknął ślinę – A potem pomyślałem, że on jest dużo lepszy ode mnie,
że się mną znudziłaś…
-Jak mogłeś tak pomyśleć?!
-No bo jest! – prawie krzyknął – Jest przystojniejszy,
inteligentniejszy, czarujący, dobrze gra
w Quiditcha... Czemu nie miałabyś być z nim?!
-Bo on nie jest Tobą! – pisnęła – I nawet mi nie przyszło do
głowy, żeby Cię „wymienić”!
-Ale potem się z nim spotykałaś…
-Bo Ty spotykałeś się z Lavender! A ja nie mogłam się
pozbierać. On był miły, pomógł mi wtedy z Cormaciem… Ale to nie było to, co z
Tobą, wiesz? Nie byłam w stanie przestać o Tobie myśleć. Ilekroć mnie dotknął,
marzyłam o tym, żebyś to był Ty! – wyrzucała z siebie masę słów, co chwilę
przełykając łzy – Ale to już koniec, Ron. Raz na zawsze, powiedziałam mu
wprost, że kocham tylko Ciebie i to się nie zmieni…
-Tak mu powiedziałaś? – chłopak był w szoku.
-Tak – odparła stanowczo –Tak właśnie mu powiedziałam, Ron.
To nie miało sensu. Po tym, jak… jak… jak pobiłeś Cormaca, ja sobie to wszystko
uświadomiłam, wiesz? Że nigdy nie będę szczęśliwa, jeśli Ciebie nie będzie w
moim życiu…
-Hermiono – westchnął, a ona tylko coraz mocniej ściskała
jego dłoń.
-Przepraszam Cię za to, Ron – kontynuowała – Nigdy nie
chciałam Cię skrzywdzić. I nigdy mi się nie znudziłeś… Nie ma nikogo lepszego
od Ciebie… Wierzysz mi?
-Tak, wierzę… - wykrztusił, a po jego policzkach spłynęło, dosłownie,
kilka słonych łez – Ja też Cię przepraszam. Poczułem się bardzo upokorzony. I
zamiast dać Ci szansę i pozwolić Ci wytłumaczyć, to myślałem tylko o tym, że
czuję się jak zero… I pozwoliłem na to, by kierowała mną duma, a nie miłość do
Ciebie. Z Lavender wcale nie było dobrze… W każdym jej ruchu dostrzegałem, że
Ty jesteś tysiąc razy lepsza… Cały czas
bardzo za Tobą tęskniłem – pociągnął nosem – Przepraszam, że Cię skrzywdziłem.
Brązowowłosa
nie wytrzymała i całkowicie się rozkleiła. Opadła na jego brzuch i płakała. Z
trudem uniósł rękę i położył ją na jej głowie, próbując pogłaskać. Rudzielec
starał się jak mógł, żeby nie płakać, żeby być silnym. Dla niej. Trwali w tej
bliskości długo, napawając się swoją obecnością. Wreszcie rozpoczęli ten proces
odbudowy – własnej relacji, zaufania. Może nie od razu będzie jak dawniej, ale
razem będą do tego dążyli. W końcu dziewczyna się uspokoiła.
-Hermiono? – szepnął.
-Tak, Ron? – spojrzała na niego z czułością.
-Ja jeszcze nie zerwałem z Lavender…
-Och… Między Wami chyba koniec… - westchnęła, rumieniąc się.
-Czy wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? – spytał podejrzliwie.
-Eeee… - twarz Hermiony stawała się coraz bardziej czerwona
– Ona przyszła Cię odwiedzić… Ale dopiero jak wróciłeś z Munga – przybrała swój
standardowy, oburzony ton – Właśnie! Wcześniej jej nie było! No i przyszła, a
Ty coś mamrotałeś przez sen…
-Zerwałem z nią przez sen?! – dopytywał rudzielec z
rozbawieniem i niedowierzeniem.
-No nie do końca… Powiedziałeś tylko jedno słowo, ale to w
połączeniu z tym, że aktualnie – znowu się zarumieniła – ja przy Tobie byłam,
sprawiły, że się obraziła… Powiedziała, że to koniec…
-Co to było za słowo?
-Moje imię – szepnęła.
Ron z
uśmiechem patrzył na rumieniec na jej twarzy, oczy wpuszczone wstydliwie w
podłogę, na jej kasztanowe loki. Przypomniał sobie, jak potrafił siedzieć i się
w nią wpatrywać. Milczeć. Po prostu napawać się jej pięknem, tym, że jest
blisko i że jest tylko jego…
-Niemniej jednak – cała jej nieśmiałość i wstyd zniknęły –
Uważam, że powinieneś z nią porozmawiać. Takie zrywanie przez sen jest…
tchórzliwe!
-Hermiono – rzekł z rozbawieniem – Uważam, że to, że moja
podświadomość załatwiła to za mnie, nie jest niczym tchórzliwym – prychnęła, a
on się roześmiał – Chyba najważniejsze, że to się już skończyło, nie?
-No może tak – powiedziała naburmuszona, a on tylko bardziej
się śmiał.
-Czy… - zaczął nieśmiało, kiedy się uspokoił – Czy to
znaczy, że wracamy do tego, co było…
-Nie wiem, czy to, co było, da się odbudować – oboje
posmutnieli – Ale wiem, że nie potrafię bez Ciebie żyć…
-Wiesz… - wyszczerzył się do niej – Ja nie potrafię żyć bez
Ciebie, więc może się jakoś dogadamy.
Przez
chwilę po prostu się na siebie patrzyli. Oboje mieli na twarzach szerokie
uśmiechy. Pierwszy raz od pół roku, czuli, że są szczęśliwi. Napawali się swoim
wyglądem, dostrzegali każdy detal na swoich twarzach, po prostu się patrzyli,
nie musieli nic mówić, nic robić – jak dawniej.
Rudzielec
chciał usiąść, lecz nie był w stanie. Opadł na poduszki. Frustrowało go, że
jest taki słaby i bezradny, że nie może utrzymać w dłoni szklanki.
-Leż, Ron – szepnęła uspokajająco dziewczyna, głaszcząc go
po ramieniu i dając do zrozumienia, że
nie pozwoli mu wstać.
-Hermiono- zawahał się – A czy… czy mogłabyś mnie pocałować?
Brązowowłosa
przełknęła ślinę. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. O niczym innym nie
marzyła! Nachyliła się i złożyła słodki pocałunek na jego ustach.
*
Rudowłosa
dziewczyna wyszła przed zamek, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Miała
zupełny mętlik w głowie. Wyznała wczoraj Harry’emu Potterowi miłość… a on jej
odpowiedział tym samym! Na Merlina, jak to się stało?! Po tym wyznaniu, każde z
nich udało się do swojego dormitorium. To już było za dużo emocji, niewiadomo,
jakby to się skończyło. A przecież ona wciąż miała chłopaka… Nie chciała
zdradzać Deana. Był dla niej bardzo ważny… Ale wreszcie potrafiła sobie – i
wszystkim, którzy by ją o to zapytali – odpowiedzieć: nie kochała Deana, na
pewno już nie, o ile kiedykolwiek. Lubiła go – bardzo, dobrze się przy nim
czuła, kiedyś na pewno była nim zauroczona, ale nie kochała go.
Natomiast,
od sześciu lat, była oczarowana Harrym Potterem – od kiedy zauważyła go na
King’s Cross, gdy Ron szedł do pierwszej klasy. Z każdym rokiem, ich znajomość
się pogłębiała. Już w zeszłym roku ich relacje weszły na inny poziom. W te
wakacje zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, spędzając niemal każdą wolną
chwilę razem. Jednak najbardziej zbliżyło ich – o ironio – rozstanie Rona i
Hermiony, kiedy postanowili wspólnie wspierać przyjaciół.
Niemniej
jednak, Harry, aż do wczorajszego wieczoru, nie odważył się powiedzieć Ginny,
że czuje do niej coś więcej, niż tylko przyjaźń. Dlatego dziewczyna próbowała
się spotykać z różnymi chłopakami – z Michaelem, z Deanem. Lubiła ich, podobali
się jej, zależało jej na nich, zresztą ze wzajemnością, ale żaden z nich nie
był Harrym Potterem.
Teraz, kiedy wiedziała, co
chłopak do niej czuje, było jeszcze trudniej. Nie chciała, żeby Dean pomyślał,
że zrywa z nim, bo Harry wreszcie się zdecydował, że chce z nią być. W sumie,
to była na niego o to zła. Świadomie szukał kontaktu z nią, wiedząc, że wciąż
spotyka się z Thomasem! Tylko prawda była taka, że im się od dawna nie
układało. Dużo wcześniej, niż zaczęła podejrzewać, że Potter chciałby z nią
być. Musiała wreszcie zakończyć ten związek. Przestać oszukiwać i Deana i
siebie – tak, jak jej wszyscy radzili.
Usiadła nad jeziorem. Dzień był
słoneczny, ale zimny. Dopiero na drzewach pojawiały się pierwsze liście.
Jeszcze niewielu uczniów decydowało się wychodzić na zewnątrz w okresie
przedwiośnia, choć była garstka osób, która spacerowała po błoniach. Otuliła
się cieplej płaszczem. Wiatr rozwiewał jej ognistorude włosy, które
kontrastowały z ledwo zieloną trawą i drzewami. Wpatrywała się w głęboki błękit
wody.
Zobaczyła, że obok niej siada
czarnowłosy mężczyzna. No tak, akurat musiał pojawić się wtedy, gdy o nim
myślała! Chociaż w sumie… ostatnio myślała o nim cały czas. Nie patrzył na nią,
również spoglądał w stronę wody. Miał zmierzwione włosy i nieobecne spojrzenie.
-Wszędzie Cię szukałem – odezwał się w końcu.
-Jak wpadłeś na to, że tu jestem?
-Nie wpadłem. Nie mogłem Cię znaleźć, a nie wiedziałem, co z
sobą zrobić, więc chciałem się przejść…
-A wtedy natknąłeś się na mnie – dokończyła z drwiącym
uśmiechem.
-Tak mniej więcej. Musimy porozmawiać .
-Nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę – popatrzyła mu prosto
w oczy.
-To słuchaj, a ja będę mówił – odparł, wytrzymując
spojrzenie – Kiedy wczoraj mi powiedziałaś… no sama wiesz co… to byłem
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I nie marzę o niczym innym, żeby
wreszcie z Tobą być, żeby móc na Ciebie patrzeć, kiedy mam ochotę, żeby móc z
Tobą godzinami rozmawiać, ale też dotknąć Cię, pocałować…
-Harry…- przerwała mu, zaciskając mocno powieki.
-Ale nie zrobię tego, nie bój się – kontynuował niestrudzony
– Bo jesteś z Deanem. Moim kumplem. I nie chcę, żeby poczuł się zdradzony –
zarówno przez Ciebie, jak i przeze mnie. Poza tym, Ron będzie wściekły…
-Mam to gdzieś! – parsknęła.
-Ale ja nie mam!
-Harry – zaczęła trochę spokojniej – od pół roku wspieramy
go po rozstaniu z Hermioną, nie wierzę, że by nam to zrobił…
-To nieistotne, bo dopóki nie zerwiesz z Deanem nie będziemy
razem – spojrzał na nią, a ona skinęła głową – Chociaż niczego nie pragnę
bardziej…
Patrzyli
sobie prosto w oczy, wyczytując w nich wielką radość z tego, że wreszcie sobie
powiedzieli, co czują, a z drugiej strony, ogromny ból, że nie mogą jeszcze w
pełni cieszyć się tym szczęściem, że wciąż niektóre spojrzenia, niektóre
rozmowy, dotyk są dla nich zakazane.
-Pamiętaj, że będę Cię wspierał we wszystkim, co
postanowisz… - odezwał się chłopak.
-Ja też niczego nie pragnę bardziej, Harry – przerwała mu.
-…ale – kontynuował – Dopóki nie podejmiesz decyzji i nie…
zrobisz odpowiednich kroków, powinniśmy ograniczyć nasze kontakty.
-Dlaczego?
-Bo nie ręczę za siebie… Kiedy jesteś blisko, mam ochotę
rzucić się na Ciebie i całować do upadłego i nigdy nie wypuszczać Cię ze swoich
objęć.
Weasleyówna
już miała powiedzieć, że ma to zrobić tu i teraz, ale się powstrzymała. To co
mówił miało sens, było bardzo rozsądne. Tylko, na Merlina, ona nie była
rozsądna! Była spontaniczna i szalona, nie chciała myśleć o konsekwencjach.
Pragnęła być blisko niego. Ale wiedziała, że ma rację. Była pełna podziwu, że
podjął taką decyzję – widziała, ile go to kosztowało. Dlatego pokiwała smutno
głową, zgadzając się na wszystko.
-Do widzenia, Ginny.
Wstał,
a odchodząc pocałował ją w czubek głowy. Nawet ten drobny gest sprawił, że
zadrżała. Patrzyła, jak odchodzi i już wiedziała, co ma zrobić. Nie miała
pojęcia jak, ale podjęła decyzję.
*
W
lochach było ciemno i zimno, a Pokój Wspólny Ślizgonów w ogóle nie przypominał
tego w Gryffindorze. Przede wszystkim, nigdy nikogo tam nie było. Siedział na
jednym z foteli i patrzył w zielony płomień. Czemu Tiara Przydziału pozwoliła mu
być Gryfonem? Poza tym, oczywiście, że bardzo mu na tym zależało… W końcu tego
wymagało jego zadanie.
Miał
już tego dosyć. Idąc do szkoły, był pewien, że musi to zrobić. Teraz wątpił…
Ale miał tyle do stracenia. Nie mógł się teraz wycofać. Życie zbyt wielu
ważnych dla niego osób od tego zależało. Problem tkwił w tym, że plan sypał się
na każdym etapie. A on spełnił swoje zadanie aż za dobrze – za bardzo się do
niej zbliżył…
-O, jesteś – rzekł sucho blondyn, o wychudłej twarzy i
podkrążonych oczach – Wyglądasz beznadziejnie.
-Wzajemnie, Malfoy – syknął.
-Nie będziemy tu rozmawiać.
Szedł
za Ślizgonem pustym korytarzem. Wilgoć jaka tu panowała, mogła wpędzić
niejednego w chorobę. Weszli do jednego z pomieszczeń. Wyglądało jak stara sala
lekcyjna – bardzo stara i od dawna nieużywana. Wszędzie był brud, kurz i
pajęczyny.
-Ten idiota, Weasley, żyje! – wykrzyczał Draco i walnął ręką
w ławkę.
-Chyba czegoś nie rozumiem, to nie o niego nam chodzi.
-Rzeczywiście niewiele rozumiesz! – syknął ironicznie – Miód
miał być dla starego, ale jak już rudy się go napił, to myślałem, że będziemy
mieli go z głowy.
-Coś Ci ostatnio nie wychodzi, Malfoy – zakpił brunet, a
jego towarzysz gwałtownie się do niego zbliżył, w jego oczach była wściekłość,
ale również… strach? Po chwili przybrał kpiący wyraz twarzy:
-Tobie też coś nie idzie – zaśmiał się – Twoja szlamowata
przyjaciółeczka Cię rzuciła! Myślałeś, że nie wiem?
Przez
chwilę mierzyli się groźnymi spojrzeniami. Obaj byli w ściekli, ale też
przerażeni. Żaden z nich nie robił tego z własnej woli – obaj zostali do tego zmuszeni.
-To co teraz? – spytał w końcu Gryfon.
-Ja będę kontynuował swoją misję… Stary musi zginąć z mojej
różdżki! – wykrzyczał zachrypniętym głosem Dracon – Ty jesteś teraz na
straconej pozycji. Granger Cię nie chce, a Potter już Ci nie zaufa. Zajmiesz
się nim, jak ja będę się pozbywał Starego.
-Mam go zabić?!
-Chyba kpisz?! Czarny Pan chce mieć go dla siebie. Masz
sprawić, żeby mi nie przeszkadzał, złapać go i zaprowadzić przed Pana. Inni Ci
pomogą.
-Inni?
-Tak, przybędą pomóc – w jego głosie czuć było strach –
Później Ci powiem, kiedy to się wydarzy. A i jeszcze jedno – wyszczerzył się.
-Tak?
-Masz się pozbyć tej szlamy. Z Weasleyem sobie poradzimy,
ale ta Granger jest zbyt sprytna, może być niebezpieczna.
-Ale jak…?
-Tego chyba nie muszę Ci tłumaczyć. W ostateczności, możesz
ją wysłać na oddział dla obłąkanych w Mungu.
-Ale…
-To rozkaz od samego Czarnego Pana!
Malfoy
wyszedł trzaskając drzwiami i zostawiając na środku pomieszczenia oniemiałego
Gryfona, któremu łzy zaczęły spływać po policzkach.
*
Na dowód tego, że NAPRAWDĘ wróciłam, jest nowy rozdział :P Pozostawiam Wam ocenę ;*
Ponieważ aktualnie trwa rok akademicki, a moje studia wymagają sporo czasu, sądzę, że rozdziały będą pojawiały się raz na miesiąc. Postaram się, żeby nie było to rzadziej!
Ponieważ aktualnie trwa rok akademicki, a moje studia wymagają sporo czasu, sądzę, że rozdziały będą pojawiały się raz na miesiąc. Postaram się, żeby nie było to rzadziej!
Jesteście niesamowici! Bez Was pisanie i publikowanie nie miałoby żadnego sensu. Cieszę się, że wchodzicie i czytacie. Proszę Was też o komentarze, bo to na pewno doda mi siły!
Ściskam <3