"Weekend zapowiada się fatalnie” pomyślała Hermiona, wstając
niechętnie z łóżka, w jeden z listopadowych piątków. W sumie stwierdzała to każdego
dnia, od kiedy pokłóciła się z Ronem. Minął już więcej niż miesiąc, a oni w
ogóle się do siebie nie odzywali. Unikała go jak ognia, on zresztą jej też. Za
tydzień miał się odbyć pierwszy w tym sezonie mecz quiditcha, więc rudzielec
większość czasu spędzał na treningach, toteż nie miała zbyt wielu sposobności,
żeby się na niego natknąć. Niestety rozmawiała też rzadziej z Harrym, bo tamten
wyjątkowo dużo popołudni i weekendów spędzał w towarzystwie Weasleya.
Bardzo cierpiała. Praktycznie dziesięć
razy dziennie, znienacka, napadały ją wspomnienia z wakacji, potem z urodzin i
za każdym razem kończyło się to płaczem. Tyle razy rozmawiała z Ginny, która
próbowała namówić ją, żeby zrobiła pierwszy krok, żeby spróbowała pogodzić się
z Ronem, ale wszystko na nic, jej przeklęta duma i chore ambicje na to nie
pozwalały. Nie lubiła też spędzać czasu w dormitorium, bo co chwilę natykała
się na Lavender, która dowiedziała się o ich kłótni i o jej przyczynie i najwyraźniej
była z siebie dumna, więc Hermiona za każdym razem kiedy ją widziała była
bardzo oschła, albo nawet wredna, a w głębi ducha miała ochotę ją czymś walnąć,
albo strzelić np. drętwotą. Parvati pozostawała w tej sprawie bezstronna, choć
nadal przyjaźniła się z Lav i nigdy się z nią nie kłóciła, to kiedy tylko
widziała brązowowłosą, uśmiechała się do niej, lub kiedy siedziała sama, to
podchodziła i starała się umilić jej czas, za co dziewczyna była jej bardzo
wdzięczna.
W końcu
wzięła się w garść i poszła po cichu do łazienki. Ostatnio wstawała bardzo
wcześnie, a wracała do dormitorium po północy, żeby tylko nie natknąć się na tą
małpę. Uszykowana poszła na dół, gdzie zwykle nikogo nie spotykała. Zaczęła,
jak co dzień, czytać jakąś książkę, w której się zatracała aż do śniadania. Od
pewnego czasu ta rutyna ją wykańczała, czuła się obca w towarzystwie
przyjaciół, izolowała się od nich, a wszystko przez to, że miała wrażenie, że
to przez nią jej związek z Ronem się rozpadł. Tak, rozpadł, rozwalił, został
zniszczony, bo przecież po miesięcznym milczeniu nie można powiedzieć, że są
nadal parą, choć ta nadzieja gdzieś w niej nadal tkwiła. Kiedy tylko go
widziała, serce zaczynało jej szybciej bić, a na twarz wchodził mimowolny
uśmiech. Dlaczego zmarnowała to, co między nimi było? Kochała go, nadal go
kochała, a jednak zrobiła mu aferę o byle co, a później bała się przed nim,
przed sobą, do tego przyznać, żałosne! Jednak w głębi duszy pozostawała
nadzieja, bo przecież wiedziała co on do niej czuje, przynajmniej tak jej się
wydawało, cały czas ufała, że kiedyś znów się zejdą.
*
Rudzielec
nie chciał w ogóle wstawać. Nie miał żadnej motywacji, wszystko się waliło,
pragnął zasnąć raz na wieki. Od czasu tej idiotycznej sprzeczki z Hermioną, nie
miał na nic siły, nie widział sensu w codziennym podnoszeniu się z łóżka i
chodzeniu na lekcje, skoro i tak nie mógł z nią porozmawiać, nawet na nią
popatrzeć. Był cały czas spragniony, głodny jej widoku, głosu, uśmiechu, oczu,
ust, pocałunków…
Gdyby
nie Potter, nawet nie raczyłby się ruszyć z łóżka, ale niestety Harry zmuszał
go codziennie do wzięcia się w garść, tylko po co? Nauka go nie obchodziła,
treningi zawalał na całego, a jego ukochana dziewczyna wręcz nie chciała go
znać… Było fatalnie, gdyby chociaż rozmawiali, mógłby przeżyć bez pocałunków i
uścisków, choć bardzo je lubił, ale ona milczała, a bez jej głosu, uśmiechu i
wesołych, orzechowych oczu nie chciało mu się nic robić, a wręcz spokojnie
mówił, że nie chciało mu się żyć, no ale kiedy Ginny to usłyszała, to była
bliska płaczu, a kumpel walnął go tak mocno w głowę, że myślał, że straci
przytomność. Nigdy więcej nie powtarzał tego przy nich, ale tak naprawdę czuł
się warzywem, jakby dementorzy wyssali z niego całe szczęście i zostały tyko te
mroczne myśli. W końcu na świecie nie działo się najlepiej, ludzie bali się
wychodzić z domów, sąsiedzi i przyjaciele w ogóle się nie widywali, siedzieli w
ograniczonej grupie w mieszkaniach i tracili głowę, a ministerstwo starało się
robić co tylko się dało, idiotyczne broszurki, afisze, tylko po co, skoro każdy
wiedział co się dzieje i nic nie mógł na to poradzić? W Hogwarcie można było o
tym choć na chwilę zapomnieć, ale jak było się samemu, a Ron właśnie tak się
czuł, to myślało się tylko i wyłącznie o tym. Czasem wspominał pobyt w Norze,
ich wypady nad jezioro, pływanie, oglądanie gwiazd, później bankiet, który też
świadczył o tym, że Voldemort jest bardzo potężny, ale przecież dla niego to
była najszczęśliwsza noc w całym życiu. Bardzo się obwiniał za tą całą
sytuacje, no jasne to ona zaczęła tą kłótnie, ale dlaczego on nie odpuścił? Mógł
jej to darować, przytaknąć, przeprosić, nie wypominać tego gościa, skoro tak
bardzo ja kochał...
Usłyszał,
że reszta wstała, więc szczelniej okrył się kołdrą, żeby uciec od pobudki. Doskonale
wiedział, że kiedy tylko Seamus, Neville i Dean trochę się ogarną, to Harry
bezdusznie odsłoni czerwone zasłony i powie mu sucho, że powinien wstawać, a
jak to nie podziała, to wywlecze go z łóżka za nogi, co już się nieraz zdarzało.
Hermiona powiedziałaby, że to takie dziecinne i pewnie miałaby racje, tylko
ciekawe kto jest gorszy, taki zbuntowany, odcięty od świata szesnastolatek,
któremu nie chce się żyć, czy też jego upierdliwy, zdeterminowany kumpel, który
nie pozwala mu się odizolować? Spełniło się to, nad czym się przed chwilą
zastanawiał, kotara się rozwarła, a jego oślepił słaby blask listopadowego
słońca. Potter jak zwykle nad nim stał i mówił mu, że powinien wstać. Chciał
się przeciwstawić, ale stwierdził, że nie ma po co się kłócić i posłusznie
podniósł się z posłania. Tak naprawdę to nic nie miało sensu… Strasznie to
dołujące i depresyjne, ale taka była prawda, nic nie miało sensu bez niej, mimo
że spotykali się niecały miesiąc to przecież ich miłość była głęboka, budowana
przez lata, no i co? Jedna, głupia sprzeczka wszystko zaprzepaściła, trudno
było w to uwierzyć, ale tak się stało, choć istniała możliwość, nadzieja, że
kiedyś znów się pogodzą i zaczną spotykać.
Po
piętnastu minutach był już gotowy i razem z tłumem innych chłopców zszedł na
dół. W Pokoju Wspólnym było jak na dworcu, tylko jedna osoba siedziała
spokojnie i czytała książkę, a był to nie kto inny jak Hermiona. Rudzielec
zatrzymał się tuż przy schodach i nie mógł się ruszyć, od tak dawna nie widział
jej poza lekcjami, uciekała przed nim jak tylko mogła, na przerwach gdzieś
znikała, po lekcjach też, nigdy nie wiedział gdzie jest, choć sam miał niewiele
wolnego czasu przez treningi, ale teraz nadarzyła się okazja, żeby porozmawiać,
albo przynajmniej na nią popatrzeć. Już miał do niej podejść, ale coś go
powstrzymało, a było to jego cholerne ego, które nie pozwalało mu na to, bo
przecież to on zawsze ją przepraszał, a teraz oczekiwał tego od niej.
Podniosła
głowę i go zobaczyła, stał nieruchomo i się w nią wpatrywał. Automatycznie na
twarz wpełzł jej delikatny uśmiech i zarumieniła się lekko, ale oczy się jej zaszkliły.
Był tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, a jednak za daleko… Mogłaby na
niego patrzeć godzinami. Tak bardzo chciała, żeby podszedł, przytulił ją i
powiedział, że ta kłótnia to jakaś bzdura. Niestety, takie rzeczy zdarzają się
tylko w bajkach.
-Co tam u ciebie?
Usłyszała
za sobą ciepły głos. No tak, jej życie od czasu tej awantury wywróciło się do
góry nogami, z Ronem w ogóle nie rozmawiała, z Harrym i Ginny bardzo rzadko,
natomiast zaprzyjaźniła się trochę bardziej z Parvati i z Rogerem, który
właśnie stał obok niej i patrzył na nią troskliwie.
-Jak zwykle- odparła obojętnie.
-Podejdź do niego- próbował ją zmotywować, ale ona pokręciła
głową, zarzuciła torbę na ramię i ruszyła do wyjścia.
Wszystko
się zmieniło. W sumie to tylko na śniadaniu i na lekcjach znajdowała się w
pobliżu Weasleya, a i tak doprowadziło ją to nieraz do płaczu. Całe dnie
spędzała w bibliotece, tylko po to, żeby odciąć się od ludzi, a Wilde i tak
zawsze ją znajdował. Miała wrażenie, że przy nim może być sobą, jasne przy
Ronie też, ale np. przy Harrym nie mogła narzekać i płakać, musiała być silna,
musiała wspierać go na tyle, na ile mogła. Co prawda oczekiwała od niego, że w
trudnych momentach też przyjdzie jej z pomocą i trochę się na nim zawiodła, ale
z drugiej strony, nie dziwiła się, że Potter woli spędzać czas z Ronem, w końcu
to on był w jakimś stopniu „ofiarą” tej
całej kłótni, choć tak naprawdę na co dzień nie myślała o tym w ten sposób.
Rudzielec
patrzył, jak podchodzi do niej ten kretyn, a ona tak po prostu uśmiecha się,
rozmawia i zapomina o nim. To niesprawiedliwe! Rozstali się tylko na miesiąc,
tylko… A ten głupek już to wykorzystał. Co prawda może Ron był nieco nazbyt
zaborczy, ale bardzo go to bolało. No cóż, właśnie o to się pokłócili, tzn. o
niego, choć też Lavender, no ale Weasley nie rozmawiał z nią od tamtego czasu,
a Hermiona była z tym głąbem właściwie cały czas, no na pewno wtedy kiedy ją
widział. Stał przy tych schodach i nadal wgapiał się w miejsce, gdzie zniknęli,
a Harry i Ginny do niego dołączyli.
-Na co tak patrzysz?- spytał Potter.
-Widziałeś Hermionę, tak?- uprzedziła go rudowłosa.
-Tak, oczywiście jak zwykle z tym…
-Ron! Przestań mu ubliżać i może idź i wreszcie coś z tym zrób.
Znowu zachowujecie się jak dzieci, porozmawiajcie ze sobą.
-No tak, ale nie wiem czy pamiętasz, że to właśnie o niego
się pokłóciliśmy.
-I o Lavender- uzupełnił Harry.
-Ok, masz rację, ale ja od tego czasu z nią nie rozmawiałem,
nawet jej nie widziałem.
-Dobra, ale jeśli tak bardzo ci zależy na Hermionie to idź i
o nią walcz, a nie stoisz i się wściekasz- rzekła Ginny.
-Ta, twoje rady są bezcenne- sarknął chłopak.
-Przynajmniej próbuję ci pomóc, powinnam teraz iść do niej i
z nią porozmawiać, bo przecież to ona wybrała sobie takiego kretyna na
chłopaka, który się jeszcze wścieka o byle co- warknęła i wyszła z
pomieszczenia.
-Ginny…- zawołał za nią czarnowłosy, ale nie usłyszała, później
zwrócił się do kumpla- Słuchaj, ja nie chcę was osądzać, ale doceń to, że
codziennie spędzamy z tobą masę czasu, pilnujemy cię, żebyś nie zrobił nic
głupiego, próbujemy ci pomóc, przez co bardzo odsunęliśmy się od Hermiony i ją
zaniedbujemy.
Potter
też opuścił pomieszczenie, a Weasley został sam, przeklinając się pod nosem.
Nie dość, że stracił ukochaną dziewczynę, to jeszcze przyjaciół. Teraz naprawdę
nie miał po co żyć. On też ruszył na śniadanie. Dziś mieli skrócone treningi,
to dobrze, no i mało lekcji. To był najlepszy dzień, żeby z nią porozmawiać,
tylko czy ona tego chce?
W końcu
dotarł do Wielkiej Sali i pierwsze co rzuciło mu się w oczy to fakt, że Ginny i
Hermiona siedziały po jednej stronie stołu, a po drugiej Harry i ten idiota,
Wilde, który zajął jego dotychczasowe miejsce. Weasley podszedł dość wolno do
nich, w ogóle się nie odzywając, choć w środku się gotował. Rzucił krótkie,
bardzo niesympatyczne spojrzenie Rogerowi i spoczął z drugiej strony, obok
Pottera. Natychmiast zapadło milczenie, a atmosfera zrobiła się nieprzyjemna.
Rudzielec i brązowowłosa skupili się na swoich talerzach, a przyjaciele
patrzyli na nich niepewnie. W końcu Ron nie wytrzymał:
-Czy możemy się nie zachowywać jakby ktoś umarł?- warknął-
Możecie spokojnie wrócić do dyskusji.
Zareagowali
błyskawicznie, oprócz Granger, która spojrzała przelotnie na chłopaka. W sumie
była mu wdzięczna, dzień w dzień było tak samo, kiedy tylko usiedli naprzeciwko
siebie, pozostali zaprzestawali rozmów i obserwowali ich bacznie, a nastrój był
bardzo sztywny i oschły. Nie wiedziała jednak czy dobrze odebrała jego
wypowiedź, w końcu zareagował dopiero po miesiącu, co może oznaczać, że już mu
przeszło, że wale mu jej nie brakuje, w ogóle mu już na niej nie zależy.
Jej
rozmyślania przerwał dzwonek. Rzuciła widelec na talerz i pobiegła na korytarz
wraz z innymi uczniami, w końcu Snape nie będzie czekał.
No tak, obrona przed czarną
magią, kolejny powód, dla którego nie warto było wstawać z łóżka. Sięgnęła w
dal pamięcią i uświadomiła sobie, że jedynym dobrym nauczycielem tego
przedmiotu był Lupin. Ironia losu, najważniejszy przedmiot w szkole, dziedzina,
z którą największa liczba czarodziei ma styczność, a jest tak beznadziejnie
uczona. Jasne, część uczniów wmówiła sobie, że na tej posadzie ciąży klątwa i,
mimo że Hermiona w to nie wierzyła, coś w tym było, przecież od 6 lat, a nawet
dłużej, co roku zmieniał się profesor. Kiedy ona zaczęła uczęszczać do tej
szkoły, uczył ją ten nieszczęsny Quirrel, który dał się zmanipulować
Voldemortowi, a potem nosił jego twarz z tyłu swojej głowy, co wtedy wydawało
się bardzo straszne, a z perspektywy czasu również obrzydliwe. W drugiej klasie
był Lochart, który bądź, co bądź był czarujący, przystojny i w ogóle, ale nie
posiadał żadnej wiedzy, a tym bardziej zdolności. Biedaczek do tej pory siedzi
w Św. Mungu, po tym zaklęciu, co trafiło go rykoszetem. No i trzecia klasa,
najlepszy rok, jeśli chodzi o naukę obrony przed czarną magią, no ale
oczywistym było, że po tej całej aferze z Syriuszem, Remus odejdzie. W czwartej
klasie też nie było najgorzej, bo miał ich uczyć Moody, choć szkoda, że
Szalonooki nie przybył do szkoły, tylko zrobił to Śmierciożerca, który się za
niego podawał. Uczył brutalnie, ale przekazał im jakąś wiedzę. Wbrew pozorom
najgorszy koszmar przeżyli, kiedy tą posadę zajęła ta różowa żaba, Umbridge.
Hermiona nawet nie miała zamiaru jej wspominać, za dużo się przez nią
namęczyła. No cóż, podsumowując, to Snape nie był najgorszy, choć nie można
powiedzieć, że go lubiła, niemniej czekał na to tyle czasu, że nawet niech
sobie tego uczy. Gdyby Harry i Ron usłyszeli jej przemyślenia co do tego
obrzydliwego węża, to chyba by ją zlinczowali, może mieliby rację, bo ona też
mu nie ufała, ale nie podążało to aż tak głęboko jak u Pottera.
Dotarła pod salę, zdążyła w sam
raz. Byłoby strasznie gdyby się spóźniła, co okazało się niedługo później, bo
Harry i Ron wbiegli na lekcje minutę po niej, a ten wredny, perfidny cham odjął
Gryffindorowi po pięć punktów za każdego. Na szczęście potem już było
spokojnie. Na eliksirach również nie działo się nic ciekawego, bo Slughorn
zaczął nowy temat, co oznaczało wykład i brak zajęć praktycznych. Może i
lepiej, przynajmniej się czegoś ciekawego nauczyła, a nie musiała się
denerwować Harrym i jego „zdolnościami”, zapisanymi na marginesie jakiejś
starej książki.
Od kiedy rozstała się z
rudzielcem bardzo dużo o niej myślała, żeby nie zaprzątać sobie głowy
Weasleyem. Ten podręcznik był podejrzany, dziewczyna bała się, że Potter
wyczyta w nim coś niepokojącego, może nawet niebezpiecznego. Niewiadomo do kogo
należała kiedyś książka, kto był tajemniczym „Księciem Półkrwi”, mimo że
Hermiona przetrząsnęła wszystkie zbiory w bibliotece, nie znalazła o nim żadnej
wzmianki. Harry nic sobie z tego nie robił, sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go
nie interesowało kto był jej poprzednim właścicielem. Czytał ją, dokładnie
studiował, co oznaczało, że oprócz wskazówek co do eliksirów, były tam jeszcze
inne notatki. Najbardziej się przestraszyła, kiedy zapytał się jej o jakieś
zaklęcie, brzmiało wręcz jak klątwa, a w bibliotece znowu po nim ani śladu.
Minęły następne dwie godziny
eliksirów, na których większość uczniów smacznie spała, a brązowowłosa jak
zwykle patrzyła na to bardzo sceptycznym okiem. Teraz nadszedł czas na
transmutacje, ulubiony, a zarazem od pewnego czasu znienawidzony przez nią
przedmiot. Nie lubiła go bardzo od kiedy przestała rozmawiać z Ronem, swoją
drogą przez to wydarzenie jej życie obróciło się o 180 stopni, co bardzo ją
zaskoczyło, ale i zdołowało, bo straciła to, na czym jej najbardziej zależało. Na
OPCM było o tyle dobrze, że, mimo że siedziała w tej samej ławce i z Harrym i z
Ronem, to ona była pod oknem, a on przy przejściu, na eliksirach natomiast
stoły były okrągłe, więc zawsze jej się udawało usiąść jak najdalej, a tutaj
co? Siedziała dokładnie pośrodku, między Potterem, a Weasleyem, co za każdym
razem, czyli prawie codziennie, rozstrajało ją psychicznie, mniej lub bardziej.
Tym razem nie było lepiej.
Zajęła swoje stałe miejsce, tak
samo jak chłopcy, po czym wyjęła książki. Niby było wszystko jak zwykle, a
jednak w ciągu tej godziny musiało wydarzyć się coś takiego, co wyprowadziło ją
z równowagi.
McGonnagal mówiła o animagach,
niewiadomo czemu powtarzali znowu ten sam materiał, no ale niby uczyli się
czegoś nowego. Oczywiście zajęć praktycznych nie było, bo przecież nie mogła
pozwolić, żeby uczniowie pozamieniali się nielegalnie w zwierzęta, wiedząc
doskonale, że pewnie połowie by to nie wyszło i stałoby się np. pół
człowiekiem, pół kotem. Brązowowłosa słuchała jej w skupieniu. W sumie temat
był jej dość bliski, ze względu na historię huncwotów. Zauważyła, że Potter też
wyjątkowo uważa. Minęło 45 minut lekcji, a pani profesor stwierdziła, że czas
aby zrobili notatki. Każdy wyjął pióro i atrament, no i oczywiście rolkę
czystego pergaminu i zaczął notować. Hermiona i Ron również schylili się, żeby zabrać
z toreb potrzebne przyrządy. Stała się najgłupsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć.
Sięgnęli po nie w tym samym czasie i przez przypadek zderzyli się głowami. Nikt
nic nie zauważył, a oni wyglądali jakby mieli wybuchnąć śmiechem.
-Nic ci nie jest?- odezwał się do niej, po raz pierwszy od
miesiąca, rudzielec, dotykając delikatnie jej ramienia.
Zrobił
to automatycznie, a ona spojrzała na niego zmieszana i oblała się rumieńcem,
więc od razu zabrał dłoń. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Ona nie była
lepsza, zatraciła się w jego błękitnych oczach. Nic nie mówili, po prostu się
na siebie patrzyli. Dziewczynie napłynęły łzy do oczu, natomiast chłopak nie
wiedział co robić, tak bardzo miał ochotę ją teraz pocałować, albo przynajmniej
przytulić…
-Granger! Weasley!- usłyszeli donośny głos McGonnagal i
odwrócili się w jej stronę- Rozumiem, że macie coś ważnego do omówienia, ale
sądzę, że może zaczekać te 10 minut.
Zawstydzeni
pochylili nosy nad kartkami i zaczęli szybko notować. Ta lekcja również w końcu
się skończyła. A wszyscy uczniowie opuścili salę. Brązowowłosa była bardzo
przejęta tą sytuacją na transmutacji. Niby taki zwykły wypadek, a jednak
spowodował, że powróciły wszystkie wspomnienia, te dobre, które przypomniały o
rozstaniu, co znowu sprawiło jej przykrość. Poszła, wręcz uciekła, jak
najszybciej pod salę od numerologii. Przynajmniej na tej lekcji nie miała
styczności z Ronem, co nie przywoływało myśli o nim.
Rudzielec
kroczył powoli korytarzem. Lekcje się już skończyły, a on, przebrany w
odpowiedni strój, zmierzał na boisko do quiditcha. Kolejny trening, kolejna
porażka. Był przekonany, że i tym razem wszystko zepsuje, dziwił się, że Harry
jeszcze nie wyrzucił go z drużyny. Już na pierwszym treningu, po sprzeczce z
Hermioną, nic mu nie wychodziło, a z każdym następnym było coraz gorzej. Po raz
setny tego dnia o niej pomyślał, przypomniał sobie, jak byli w Norze, już parę
dni po tym przyjęciu:
„Szli przez pola, trzymając się za ręce. Gaworzyli o czymś wesoło,
jakby nie mieli żadnych problemów. Molly ledwo ich wypuściła na spacer, przez
ten bankiet, ale w końcu ustąpiła. Harry i Ginny zostali w domu, żeby poćwiczyć
quiditcha. Rudzielec też na początku miał taki zamiar, ale później stwierdził,
że chce spędzić jak najwięcej czasu ze swoją dziewczyną, bo w Hogwarcie będą
mieli mało okazji, żeby pobyć sam na sam.
Tak, Hogwart, szkoła, do której
będą musieli powrócić już za kilka dni, a przecież wakacje dopiero co się
zaczęły, a już się kończą. Trzeba było przyznać jedną rzecz, wiele się w tym
czasie wydarzyło. Na pewno to lato można zaliczyć do jednego z udanych, ale bardzo
niezwykłych. Tyle się zmieniło, część na gorsze, część na lepsze, no ale rok
szkolny był powrotem do rzeczywistości. Już nie będzie tak beztrosko jak teraz,
dlatego należy cieszyć się chwilą.
-Ron?
-Tak, Hermiono…
-O czym myślisz?
-O wakacjach, o
szkole, o tobie…- wymienił, szczerząc się do niej.
-Tani podryw-
zażartowała kąśliwie dziewczyna.
-Jaki podryw?-
obruszył się chłopak- To sama prawda.
-Tak, oczywiście-
sarknęła.
-Nie musisz być taka
złośliwa- odparł, z urażoną miną, zatrzymując się- Wiesz, że od kilku dni, co
ja mówię… od kilku miesięcy, myślę wyłącznie o tobie. Przez ciebie zwariuję! Co
noc widzę twoją twarz przed oczami, ciągle nie mogę uwierzyć, że wreszcie nam
się udało, że jesteśmy razem…
-Ron…- szepnęła,
prawie płacząc ze wzruszenia.
Dotknęła delikatnie jego
szorstkiego policzka i pogładziła go. Nigdy wcześniej nie byli tak szczęśliwi
jak teraz, co tam Hogwart, Śmierciorzercy, Voldemort … Dla Rona ważna była
tylko ona, którą tak bardzo kochał, bez której nie mógł żyć. Nie wybaczyłby
sobie gdyby ją stracił.
-Kocham cię-
powiedziała, a jemu zawirowało w głowie.
Pocałował ją delikatnie, jakby
bał się to zrobić mocniej, żeby nie zrządzić jej krzywdy, niemniej obydwojga
przeszedł dreszcz. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Była taka piękna, jej
orzechowe oczy szkliły się od łez, ale była szczęśliwa. Brązowe włosy jak
zwykle układały się jak chciały, a fioletowa sukienka lekko powiewała na
wietrze. Nie mógł się powstrzymać i znowu ją pocałował, tym razem trochę
dłużej, trochę namiętniej, ale nadal bardzo lekko.
-Dziękuję- rzekła.
-Za co?
-Za to, że ze mną
jesteś. Przy tobie czuję się bezpieczna.
-Nie dziękuj- odparł-
Już zawsze będę przy tobie, nie dam cię nikomu skrzywdzić, jesteś dla mnie
wszystkim…
Rzuciła mu się na szyję. Nie
płakała, ale wtuliła się w niego mocno. On też ją objął, był gotowy poświecić
życie, żeby tylko ona była bezpieczna. Nic i nikt oprócz niej się nie liczył…”
W końcu dotarł na stadion.
Nikogo z drużyny jeszcze nie było, więc usiadł na trawie gdzieś z boku.
Wspomnienie tamtego dnia kompletnie go zdołowało. Obiecywał jej, przecież, że
nigdy jej nie opuści, że będzie jej bronił. Nadal był gotowy poświęcić dla niej
życie, ale zostawił ją, to już złamało jego przysięgę. Miesiąc to długo,
zdecydowanie za długo, ledwo bez niej wytrzymywał, a właściwie to w ogóle nie
wytrzymywał. Gdyby nie Harry i Ginny… No tak, gdyby nie oni już dawno by się
załamał, albo zrobił coś głupiego, a teraz nawet z nimi się pokłócił. Jego
życie było do bani, ale nadarzył się dzień, żeby wszystko naprawić, przeprosić
przyjaciół i przede wszystkim pogadać z Hermioną. Zauważył, że zaczynają się
schodzić członkowie zespołu, więc wstał i rozpoczął rozgrzewkę.
Numerologia
się skończyła, a brązowowłosa dziewczyna zmierzała w stronę biblioteki. Tylko
tam mogła znaleźć dla siebie miejsce, tylko tam mogła uciec od całego zgiełku,
jaki panował w Gryffindorze. Izolowała się nie tylko od przyjaciół, ale ogólnie
od ludzi. Chciała być sama, nie znosiła tego, że po każdym treningu Roger
przychodził w to miejsce, tylko po to, żeby z nią pobyć, choć może to lepiej,
bo kiedy siedziała sama ciągle myślała tylko o jednym, a tak to mogła chociaż
na kilka minut o nim zapomnieć.
Znalazła
sobie wolny stolik, co nie było w sumie takie trudne, po czym zajęła się
odrabianiem lekcji. Kolejna metoda, żeby o nim nie myśleć, no ale praca domowa
każdego dnia zajmowała jej maksymalnie dwie godziny, a ponieważ zawsze szła na
bieżąco z materiałem, a nawet z wyprzedzeniem, to resztę popołudni i weekendy
spędzała na snuciu się po zamku, czy siedzeniu bibliotece lub na błoniach i
rozmyślaniu o Ronie, wspominaniu pobytu w Norze, co nigdy się dobrze nie
kończyło, dlatego też Roger raczej jej na to nie pozwalał, kiedy nie miał
lekcji i treningów, to z nią był, nawet gdy odrabiał zadania to i tak robił to
w jej towarzystwie.
Wilde
był świetnym chłopakiem, otwartym, czułym, sympatycznym, zabawnym, przystojnym.
Brązowowłosa już jakiś czas temu stwierdziła, że jego przyszła dziewczyna
będzie bardzo szczęśliwa. Dość dobrze go poznała przez ten czas, a przynajmniej
tak jej się wydawało. Dowiedziała się, że jego matka zawodowo gra w quiditcha,
a ojciec pracuje w bułgarskiej filii Ministerstwa, no a teraz już normalnie w
Anglii, w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Opowiedział
jej, również, że jego rodzice są Anglikami z krwi i kości, tylko, jeszcze przed
narodzinami syna, wyjechali do Bułgarii, niemniej co roku przyjeżdżali do brata
pani Wilde, na Pokątną, stąd u Rogera kompletny brak akcentu, gdyż w jego domu
zawsze mówiono po angielsku. Usłyszała też, że ma dwójkę rodzeństwa, starszego
o rok brata, Ruperta, który został w Dumstrangu, ponieważ bardzo dobrze
opanował stanowisko kapitana tamtejszej drużyny quiditcha, na pozycji
ścigającego. Trzecie z rodzeństwa Wilde’ów to czternastoletnia dziewczyna, o
imieniu Rose (Hermiona uznała je za bardzo ładne), która uczęszcza do czwartej
klasy w Beauxbatons. Kiedy chłopak opowiadał jej o rodzinie, a zwłaszcza o
młodszej siostrze, zrozumiała dlaczego jest taki opiekuńczy, najchętniej
przesłuchałby wszystkich jej znajomych i nie spuszczał jej z oczu nawet na
chwilę. Był jeszcze gorszy, tj. jeszcze bardziej nadopiekuńczy, od Rona. Kiedy
ujrzała ich zdjęcie rodzinne, musiała przyznać, że wszyscy mają niespotykaną
urodę. Matka, wysoka czarnowłosa kobieta, o szarych oczach, bardzo szczupła, o
łagodnych rysach; ojciec miał trochę sroższą minę i był blondynem, ale również
uśmiechał się sympatycznie. Rupert i Roger byli do siebie bardzo podobni, obaj
niezwykle przystojni, niebieskoocy, o ciemnych włosach, starszy był jedynie
trochę wyższy. W ogóle mieli bardzo duży wzrost, bo na oko Hermiony, to Rose,
blond włosa, szarooka piękność, również miała co najmniej 170 cm, a była z nich
wszystkich najniższa.
Tak,
Roger dla niej wiele znaczył, choć, głębiej się zastanawiając, bała się tej
relacji. Harrego, Rona i Ginny znała bardzo wiele lat, ich przyjaźń opierała
się na wielokrotnych próbach zaufania, a Wilde pojawił się w jej życiu nagle,
niespodziewanie, potem „stał się postacią epizodyczną”, a jeszcze później
zaczął odgrywać ważną rolę. Zawsze ją pocieszał, był świetnym przyjacielem, ale
ona obawiała się, że to jakiś sen. Na ogół była bardzo zdystansowana do ludzi,
nie pozwalała, żeby ktoś, kogo ledwo znała, wtargnął do jej „towarzystwa”,
choćby ze względu na lęk, że może kogoś skrzywdzić, zwłaszcza ją. Z Rogerem
było jednak inaczej, od kiedy pierwszy raz go zobaczyła, poczuła do niego
sympatię, gdy pocieszał ją po kłótni z Ronem, zaufała mu bezgranicznie. Było w
nim coś takiego, co sprawiało, że czuła się bezpiecznie, że chciała z nim
przebywać, że nie mogła mu nic zarzucić.
Siedziała
w bibliotece trochę się ucząc, trochę rozmyślając. Wdychała piękny zapach
starych książek, który bardzo ją uspokajał. Nigdy by się tu nie rozpłakała,
mimo że cały czas myślała o Ronie. To było jedyne miejsce, gdzie mogła spojrzeć
na tą całą sytuację w racjonalny sposób. Rozważała wszystkie za i przeciw,
kierując się swoim umysłem. Kiedy tylko stąd wychodziła, znowu targały nią
emocje, a serce górowało nad rozumem. Tak zawsze było z Weasleyem. Nie
potrafiła tego zmienić, nawet nie chciała. Gdy go widziała robiło jej się
ciepło na sercu, mimo że wiedziała, że nie chce jej znać. Jednak czy to była
prawdziwa miłość, czy Ron rzeczywiście był jej drugą połówką? Była pewna
jednego, kochała go, najmocniej na świecie, ale może nie była to taka miłość, o
jakiej do tej pory myślała, może chłopak był dla niej taką osobą w życiu jak
Harry, po prostu bratem, może to co przeżyła w te wakacje było jedynie
zauroczeniem. Teraz modliła się tylko o to, żeby znowu ze sobą rozmawiali, bo
zniosłaby to, że nie są parą, ale nie to, że się do siebie nie odzywają, bez
tego nie mogłaby funkcjonować na dłuższą metę. Po prostu jej życie bez niego
nie miało sensu, był dla niej jak powietrze, musiała na niego patrzeć,
rozmawiać z nim, bo inaczej stałaby się warzywem. Tak chyba mówią zakochani o
tej drugiej osobie, ale ona nie była pewna czy jest zakochana, istniała
przecież granica między miłością, a zakochaniem, choć była bardzo cienka.
Dziewczyna zawsze myślała, że to drugie uczucie jest głębsze, bo tak było, ale
miesiąc bez bliższego kontaktu z rudzielcem uświadomił jej, że kochać może
Harrego, Ginny, rodziców, Molly i Artura, natomiast w mężczyźnie swojego życia
powinna być również zakochana, a nie była pewna, czy tak jest z Ronem.
W
bibliotece kompletnie traciła poczucie czasu, tak samo jak z Weasleyem. Mogła
tam siedzieć godzinami, a odnosiła wrażenie, że spędziła w niej tylko kilka
minut. Tak było i tym razem, w połowie zaczytana była w książce od numerologii,
w połowie myślała o Ronie, a uświadomiła sobie ile tak naprawdę minęło czasu
dopiero, gdy obok niej spoczął Roger.
-Co ty znowu czytasz?- jęknął z politowaniem.
-Bardzo ciekawą książkę o numerologii- odparła, nie
odrywając wzroku od tekstu.
-Taa, jasne…
-Wszyscy jesteście tacy sami- obruszyła się, patrząc z
wyrzutem na chłopaka- Naprawdę te książki są interesujące.
-Być może masz racje- zaczął się wycofywać- Przepraszam.
Hermiona
uśmiechnęła się do niego delikatnie i znowu spojrzała na tekst, natomiast Wilde
postanowił zmienić temat.
-Dzisiejszy trening był okropny!- westchnął, a przyjaciółka
była zmuszona go wysłuchać, odrywając się niechętnie od lektury.
-No to, co się stało?- zachęciła go, widząc, że milczy.
-Pogoda się zepsuła, tłuczki latały jak po…- wstrzymał się,
wyczuwając niemiłe spojrzenie zarówno Hermiony, jak bibliotekarki- Potłuczone,
więc ledwo je z Jimmym odbijaliśmy, a jeden o mało co nie zwalił Katie z
miotły. W ogóle dziewczyny nie radziły sobie z wiatrem, w sumie to my też nie.
Jedynie Potter dawał radę, chłopak ma rzeczywiście talent, no i wprawę, w pełni
zasługuje na to stanowisko, no ale Weasley… O nim wolę nie wspominać.
-Coś mu się stało?- zapytała z przejęciem.
-Chyba nie, oprócz utraty godności. Przepuścił dokładnie
wszystkie piłki, o mało co nie spadł z miotły i dał się wyśmiać temu beszczelowi,
który niewiadomo po co przyszedł na trening, skoro jest tylko rezerwowym.
-Ty mówisz o Deanie?!
-Nie, oczywiście, że nie! Dean jest w porządku, nie olewa
treningów, jak ten kretyn, McLaggen, tylko jest na każdym, a ten ćwok przyszedł
po raz pierwszy i uważał się za najmądrzejszego na świecie. Mówię ci, na
miejscu Harrego już dawno bym go wyrzucił z drużyny, natomiast na miejscu Rona
uprzykrzyłbym mu tak życie, że by się nie pozbierał.
Hermiona
wzruszyła jedynie ramionami, ale naprawdę to bardzo dziwiła się zachowaniem
Weasleya. Dlaczego tak źle mu szło? Przecież był świetnym graczem, co prawda
się denerwował przed publicznością, ale nie przed własną drużyną.
-Mam ci powiedzieć, dlaczego on jest teraz w tak paskudnej
formie?- rozpoczął Roger, jakby czytając jej w myślach- On za tobą tęskni, nie
może zapomnieć tej kłótni.
-A niby skąd to wiesz?- warknęła dziewczyna- Stałeś się
powiernikiem jego sekretów?!
-Nie- odparł bardzo spokojnie, patrząc się sceptycznie na
uczniów, którzy odwrócili głowy w ich stronę- Wiesz, faceci nikomu się nie
zwierzają ze swoich problemów, a na pewno nie Ron i z pewnością nie mi. On mnie
nie cierpi.
-No to dlaczego tak sądzisz?
-Bo mam doskonały zmysł obserwacji.
Zapadła
cisza. Brązowowłosa siedziała, nie wiedząc czy ma się wściekać na Wilda za ten
tekst, smucić się faktem, że Ronowi tak słabo idzie, czy cieszyć z tego, że
istnieje nadzieja, że rudzielcowi choć trochę jeszcze na niej zależy. Roger dał
jej kilka minut na przeanalizowanie poprzedniej rozmowy, po czym poruszył
kolejny wątek:
-Siódmoklasiści robią dziś imprezę, co prawda tylko do 22,
bo McGonnagal nie udzieliła zgody na dłużej, ale może się przejedziemy?
-A która jest godzina?- zapytała, niezbyt zadowolona tym
pomysłem, Hermiona.
-20, to co idziemy?
-No nie wiem… Nie jestem zbyt imprezowa.
-To ci dobrze zrobi, zresztą jak będziesz chciała, to
wrócisz do dormitorium.
-Dobrze wiesz, że nie mogę- obruszyła się brązowowłosa.
-No dobrze, ale to będzie trwało tylko dwie godzinki.
-Chyba nie chcę.
-No nie daj się prosić...
W końcu
uległa pod jego namową oraz zniewalającym spojrzeniem. Wyszli z biblioteki i
udali się do Pokoju Wspólnego. Dziewczyna od razu pożałowała tej decyzji, ale
Roger ciągnął ją uparcie za sobą. W końcu dotarli do pomieszczenia.
Impreza już nieźle się
rozkręciła, wszyscy tańczyli, może coś pili. Na szczęście w obrębie wzroku Hermiony
nie znalazł się rudzielec. Wilde poprosił ją do tańca. Głupio było jej odmówić,
więc raz z nim zatańczyła, a potem ulotniła się na jakiś wolny, od ściskających
się par, fotel. Patrzyła jak Roger baluje z jakąś laską, nawet ładnie razem
wyglądali. Zobaczyła gdzieś obok Ginny, która obściskiwała się z Deanem.
Nigdzie jednak nie dostrzegła Pottera i Weasleya, ale nawet ją to trochę
uspokoiło. Ponownie zanurzyła się w książce, którą wypożyczyła, zapominając o
istniejącym wokoło hałasie.
Ron opierał się o jakiś stolik,
znajdujący się przy ścianie. Sączył łyczkami piwo kremowe, wgapiając się w
tańczących ludzi. Jak to możliwe, że mieściło ich się tam tak dużo? Wcale nie
chciał tam być, ale Potter go zmusił, mówiąc, że to mu dobrze zrobi po
treningu. Rzeczywiście na boisku szło mu fatalnie, a McLaggena, którego widział
gdzieś w oddali, bujającego się na parkiecie, miał ochotę udusić gołymi rękami.
Impreza ani trochę mu nie pomogła, oprócz tego, że mógł się napić, ale nie miał
zamiaru się upijać, bo co by mu to dało? Widział, że towarzystwo dobrze się
bawi, uśmiechnął się, zauważając Seamusa, tańczącego z Parvati lub Katie Bell z
Rogerem. Chwila… Rogerem?! Nienawidził go z całego serca, a przynajmniej
próbował to sobie wmówić. Tak naprawdę Wilde zawsze mu pomagał, nigdy nie
powiedział ani jednego komentarza o jego grze na boisku, co się nawet zdarzyło
kilka razy Harremu, no i opiekował się Hermioną, w ciągu ostatniego miesiąca. Z
drugiej strony, to właśnie on był przyczyną tej idiotycznej sprzeczki, przez
którą się rozstali, więc, mimo że z punktu widzenia neutralnego obserwatora
jest więcej za niż przeciw, bardziej nim gardził, niż go lubił. Odruchowo
szukał wzrokiem Hermiony, chciał chociaż na nią popatrzeć. Żałosne, jeszcze
miesiąc temu mógł spokojnie z nią porozmawiać, dotknąć jej, a nawet pocałować,
a teraz najszczęśliwszą dla niego chwilą była ta, kiedy stuknęli się głowami na
transmutacji. Po co się wtedy z nią sprzeczał? To pytanie męczyło go od ponad
miesiąca, a odpowiedź cały czas była taka sama, przez swoją dumę, która nie
pozwoliła mu wtedy odpuścić.
W pewnym
momencie zobaczył, że podchodzi do niego Harry. Potter chwycił szklankę z
ognistą whisky i wypił ją jednym duszkiem. Skrzywił się nieco, po czym nalał
sobie następną kolejkę, ale tym razem oparł się o stolik, tak jak Ron, i
popijał małymi łyczkami. Rudzielec popatrzył na kumpla, który był wyraźnie
czymś wkurzony i zagadnął go:
-Co się stało?
-Nieważne- warknął.
-No przestań, skoro się tak zachowujesz, to chyba ważne.
-Po prostu ktoś mnie wkurzył…
-Na ale powiedz o co chodzi?
-Nie ma takiego powodu.
Ron już
nie naciskał, choć wiedział, że musiało się stać coś poważnego. Miał jednak na
głowie inne zmartwienia. Impreza skończyła się punkt 22 i wszyscy poszli do
swoich dormitoriów. Na dole została zaledwie garstka uczniów w tym Hermiona i
Roger. Chłopak postanowił poczekać aż Wilde odejdzie i pójść do dziewczyny. Tak
też się stało w ciągu następnych kilkunastu minut. Roger pożegnał się z brązowowłosą i poszedł do siebie, a ona ponownie pogrążyła
się w lekturze.
Rudzielec
ruszył nieśmiało w jej stronę, a serce waliło mu jak oszalałe. Dotarł do
stolika i spoczął na fotelu naprzeciwko niej. Złapał kawałek pergaminu i
bezmyślnie zaczął bazgrać jakieś wzorki, nie wiedząc czy powinien coś
powiedzieć, czy raczej zaczekać aż ona się odezwie.
Hermiona
była w dość dużym szoku, widząc, że Ron, tak po prostu, siada obok niej. Nie
odłożyła jednak książki, tylko co jakiś czas unosiła wzrok, wpatrując się w
chłopaka. Zastanawiała się po co właściwie spoczął w tym miejscu, skoro
pomieszczenie było praktycznie puste i pozostałe stoliki również były wolne. W
jej sercu pojawiła się nadzieja, że zrobił to specjalnie, może próbował z nią
porozmawiać.
Dziewczyna
siedziała, zastanawiając się nad zachowaniem Weasleya, podczas gdy on cały czas
rysował coś na kartce. Minęło 10, 15, 20 minut, a oni wciąż milczeli, jedno
czekało na reakcje drugiego. Po pół godziny Ron stwierdził, że tylko się
wygłupił, że ona wcale nie chce się z nim godzić, że to wszystko bezsensu.
Hermiona
ocknęła się, widząc, że chłopak wstaje z sofy i ma zamiar odejść. Coś ją
tknęło, złapała go za rękę i szepnęła:
-Zaczekaj…
Rudzielec
poczuł nagły dreszcz, spowodowany jej dotykiem. Posłusznie usiadł i wpatrzył
się w nią, czekając na to, co powie. Granger również na niego spojrzała, miała
przeczucie, że Weasley, siadając właśnie w tym miejscu, chciał zrobić pierwszy
krok ku pogodzeniu się, ale wyraźnie miał problem z tym co powiedzieć, dlatego postanowiła
przejąć inicjatywę. Układała sobie w głowie przemowę przez dobre 10 minut, ale
cały czas trzymała Rona za rękę, bojąc się, że w tym czasie odejdzie. W końcu
ją puściła i zaczęła, powoli, patrząc mu prosto w oczy, przemawiać:
-Posłuchaj mnie, Ron. Ja wiem, że nie rozmawiamy od miesiąca
i wiem, że, częściowo, jest spowodowane moim zachowaniem, ale po prostu jak
zobaczyłam cię wtedy z Lavender to poczułam się okropnie i wiem, że nie
powinnam być aż tak zazdrosna, ale…
Głos zaczął
jej drżeć, nie miała pojęcia co dalej powiedzieć, a on cały czas wpatrywał się
w nią, cierpliwie czekając na puentę.
Nie chciała się tłumaczyć, nic nie mogło usprawiedliwić tamtego
zachowania, tamtych słów, które go zraniły. W oczach pojawiły się łzy, kiedy na
nowo przypomniała sobie tą scenę. Zabrnęła tak daleko, że musiała jakoś
skończyć „przemowę”, choć nie miała pojęcia jak. Odebrało jej głos, a serce
nagle się skurczyło. Po policzkach zaczęły spływać krople słonych łez, a
przecież tylko rozmawiali, próbowała go przeprosić, a jednak prześladowały ją
słowa, które wtedy wypowiedzieli, obydwoje przekroczyli jakąś granice, co
spowodowało, że samo wspomnienie wywoływało silne emocje, smutek, rozżalenie i
tą złość na samą siebie, że nie przerwała kłótni, że brnęła dalej, żeby go skrzywdzić…
-Przepraszam- wykrztusiła i wybuchneła płaczem.
Rudzielec
patrzył na jej zachowanie z przerażeniem, nie chciał znowu doprowadzać jej do
tego stanu, pragnął po prostu porozmawiać, pogodzić się, przeprosić. Kiedy
usłyszał to ostanie słowo, pękła bariera, która do tej pory nie pozwalała mu z
nią porozmawiać, poczuł wielką ulgę, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru.
Podszedł do niej i mocno przytulił, pozwolił, żeby płakała, a gdy trochę się
uspokoiła, spytał:
-Dlaczego płaczesz?
Dziewczyna
pokręciła tylko głową i uśmiechnęła się nieśmiało, nie miała ochoty opisywać mu
wszystkich swoich uczuć. Wpatrzyła się w te błękitne oczy i poczuła, że ogarnia
ją spokój, wiara, że będzie dobrze.
-Ja też cię przepraszam, nie chciałem ci sprawić przykrości,
a potem ta sprzeczka, nie wiem po co ją ciągnąłem…
Hermiona
pokiwała głową na znak, że rozumie i wybacza, a Ron, chyba, odebrał prawidłowo
jej gest, bo sekundę później zatonęli w namiętnym pocałunku, ignorując cały
świat zewnętrzny. Tak dawno się nie całowali, pragnęli tego, jak niczego
innego, bo nic innego nie było tak ważne, jak oni.
*
Wstawiam rozdział 13, 13
listopada, to dla mnie wyjątkowy dzień, więc kiedy już byłam pewna, że nie uda
mi się go wstawić w październiku, to stwierdziłam, że przetrzymam was te kilka
dni dłużej, mam nadzieję, że wybaczycie mi to. Pytaliście czy się pogodzą, to
macie odpowiedź :P Najpierw napisałam rozdział 12, coś mnie wtedy denerwowało,
więc ich skłóciłam, wcale nie miałam zamiaru ich tak od razu godzić, ale że
byłam w dobrym humorze, to stwierdziłam, że czemu nie :) Może to takie
beznadziejne stwierdzenie, ale naprawdę tak było. Jeśli chodzi o sam rozdział,
to jestem ciekawa co powiecie, może jednak liczyliście, że pociągnę jakoś dalej
wątek ich rozstania?
Genialne! Tyle na niego czekałam! Kiedy następny? U mnie za parę dni 25 rozdział ;)
OdpowiedzUsuńLucy;*
Dzięki :* Naprawdę przepraszam, że tak długo go nie było, ale nie miałam do tego głowy :( Cieszę się, że ci się podoba :)
UsuńPozdrawiam <3
Zapraszam serdecznie na nowy rozdział na www.niesmiertelne-serca.blogspot.com Autorka życzy przyjemnej lektury.
OdpowiedzUsuńp.s.
dlugo cię nie było
Dzięki za info ;) No wiem, ale musiałam trochę wszystko ogarnąć...
UsuńCZeść!:D
OdpowiedzUsuńOjeju... jak dawno nie zaglądałam na twojego bloga! Widzę, że ty też nie wytrzymałaś z onetem. Będę musiała trochę nadrobić, ale nadrobię na pewno.
Kiedy zaczęłam czytać twoje opowiadanie HP uważałam jeszcze za głupią baję, ale dzieki Tobie między innymi oglądam i czytam i jestem w tej powieści zakochana.
Przepraszam, że tak długo nie czytałam, ale dużo wydarzyło się w moim życiu i trochę o tym blogu zapomniałam, a teraz wracam wiedząc, że już wszystkie wyrażenia rozumiem.
No i zapomniałam się przedstawić. :D Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale na Twoim poprzednim blogu podpisywałam się w komentarzach jako Nela.
Ojeju, jak mogłabym zapomnieć :) Moja pierwsza czytelniczka, która napisała do mnie jeszcze w dzień założenie bloga, przy pierwszej notce :P To dzięki tobie stwierdziłam, że od razu go nie skasuję, jak mi się wcześniej zdarzało :P
UsuńRzeczywiście trochę czasu minęło, kiedy przestałaś się odzywać, to zwątpiłam, że jeszcze kiedyś napiszesz, więc jestem miło zaskoczona :)
Cieszę się, że cię zaraziłam HP, bo ja się w tym zakochałam, ale również musiałam dorosnąć, żeby nie potraktować tej powieści jako bajki :P
Pozdrawiam cię serdecznie :*
PS Co z twoim blogiem?
To bardzo się cieszę, że pamiętasz.
OdpowiedzUsuńJa też wreszcie do tego dorosłam. Każdy zawsze mówił, że jestem dojrzała, a to jeden z przykładów, który temu zaprzecza.
Mój blog został usunięty i nie kontynuowałam tego w żaden sposób. Moja sytuacja bardzo się zmieniła i co się z tym wiąże bohaterki bloga też. Już nie wiedziałam jak mam to kontynuować. Jeżeli chciałabyś wiedzieć coś więcej to napisz na zapatrzonanela@onet.pl, bo pocztę mam nadal tą samą. Sama z resztą do ciebie napiszę, bo chciałabym o czymś podyskutować.
Mam zamiar założyć nowego bloga, ale tym razem historia będzie fikcyjna.
Mam bardzo mało czasu, ale czuję, że muszę czytać to co tu napisałaś właśnie z tego powodu, że nie mam dostępu do książek HP. Z tego też powodu będę stopniowo nadrabiać zaległości.
Nela
Na http://wojenny-pyl.blogspot.com/ pojawił się nowy rozdział, zapraszam :)
OdpowiedzUsuńPrzecuuuudny rozdzial! To jest takie prawdziwe! I jak ty opisujesz to co Ron przezywa to tak, jakbys wiesziala co mezczyzni czuja w takich sytuacjach-brawo! :) rozdzial uroczy i fajna scena jak sie zderzaja glowami ^^ czekam na nastepny!
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuję :* Choć ja sądzę, że uczucia Rona w mojej wersji są jednak zbyt dziewczęce, no ale, kurcze, nie jestem facetem :P Dzięki za miłe słowa <3
UsuńMam zaszczyt zaprosić na nowy Rozdział 002 „Nieodwzajemnione uczucia” na bloga: http://niesmiertelne-serca.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWszędzie moje kochane warzywa <3
OdpowiedzUsuńC o ty masz z tymi warzywami? XD
Luna